Do bigosu przymierzałam się nie raz i nie dwa. Inspirując się Mickiewiczem, Ćwierciakiewiczową. Efekt tych inspiracji i eksperymentów podaję:
Sporządzanie bigosu jest dla mnie swoistym misterium, więc robię go 2-3 razy w roku.
Najlepszy wychodzi na przełomie sierpnia i września, gdy mam do dyspozycji świeżo ukiszoną, 7 dniową kapustę, którą mi dostarczał niedżałowanej pamięci Tata. Już kwaśna, ale nie trzeba dodawać słodkiej.
Pomysł bigosu nachodzi mnie zwykle, gdy wypatrzę w mięsnym wędzone kości.
Taka kość idzie na dno gara, na niej 2 cebule czosnkowe (to te takie białe). na to przesiekana kapusta, żeby w brodę te frędzle nie parzyły. I to się dusi.
Teraz kroję mięso: (1.5 kg surowego na 1 kg kapusty) trzy rodzaje, czyli wieprzowina, wołowina, udziec indyczy (bo o dziczyznę trudno) i przesmażam na patelni, dodając sól (o ile kapusta nie jest za słona). To wszystko do gara. Sporo grzybów suszonych - do gara. Śliwki suszone (tu mała dygresja - te kalifornijskie są trochę za słodkie, ale mogą być. Czasem mam własne, jak śliwa obrodzi, a dziś mi się zdarzyło w Tesco (!) kupić polskie suszone (wędzone?) węgierki), też ze dwie garście. Listek laurowy i parę ziarenek ziela angielskiego - do gara. Niech się tak podusi, czasem mieszane ze 4 godziny, trzeba podlewać wodą.
Nazajutrz ze 2 godziny, następnego dnia można jeść, ale lepsze po kolejnym 2 godzinnym gotowaniu. Ma mieć kolor brunatny i ciapowatą konsystencję.
Ponieważ jest to potrawa upierdliwa i każdy chce dostać słoik, gotuję w 10 litrowym garze. Czasem dodaję kiełbasę, ale wolę bez.
Sporządzanie bigosu jest dla mnie swoistym misterium, więc robię go 2-3 razy w roku.
Najlepszy wychodzi na przełomie sierpnia i września, gdy mam do dyspozycji świeżo ukiszoną, 7 dniową kapustę, którą mi dostarczał niedżałowanej pamięci Tata. Już kwaśna, ale nie trzeba dodawać słodkiej.
Pomysł bigosu nachodzi mnie zwykle, gdy wypatrzę w mięsnym wędzone kości.
Taka kość idzie na dno gara, na niej 2 cebule czosnkowe (to te takie białe). na to przesiekana kapusta, żeby w brodę te frędzle nie parzyły. I to się dusi.
Teraz kroję mięso: (1.5 kg surowego na 1 kg kapusty) trzy rodzaje, czyli wieprzowina, wołowina, udziec indyczy (bo o dziczyznę trudno) i przesmażam na patelni, dodając sól (o ile kapusta nie jest za słona). To wszystko do gara. Sporo grzybów suszonych - do gara. Śliwki suszone (tu mała dygresja - te kalifornijskie są trochę za słodkie, ale mogą być. Czasem mam własne, jak śliwa obrodzi, a dziś mi się zdarzyło w Tesco (!) kupić polskie suszone (wędzone?) węgierki), też ze dwie garście. Listek laurowy i parę ziarenek ziela angielskiego - do gara. Niech się tak podusi, czasem mieszane ze 4 godziny, trzeba podlewać wodą.
Nazajutrz ze 2 godziny, następnego dnia można jeść, ale lepsze po kolejnym 2 godzinnym gotowaniu. Ma mieć kolor brunatny i ciapowatą konsystencję.
Ponieważ jest to potrawa upierdliwa i każdy chce dostać słoik, gotuję w 10 litrowym garze. Czasem dodaję kiełbasę, ale wolę bez.
--
Ratując jednego psa, nie zmienisz świata, lecz zmienisz świat dla tego jednego psa.