Oryginalny przepis przewiduje kupę innych warzyw, a ja, leniem śmierdzącym będąc, spraszczam sobie życie, jak mogę. Dlatego też, kupując przedwczoraj cielęcinę, nie przejęłam się wcale znikomą ilością dostępnych w domu warzyw, ba! dziś też zakupy olałam. Bo wiedziałam, że mam:
- cielęcinę na potrawkę, tu 900g jej było
- ziemniaki w ilości ok 1,5kg
- kilka ząbków czosnku
- parę gałązek rozmarynu
- kilka listków szałwi, choć ostatnio marnieje mi bidula
- trzy ostatnie, półzdechłe marchewki
- dwie puszki fasoli cannellini
- garść mąki
- kilka łyżek przecieru
- pół szklanki oliwy ev (kawałek masełka tu aż się prosił, ale zapomniałam)
- ile trzeba soli
- ile trzeba pieprzu

Zaczęłam od krojenia cielęciny, a że ładna była, to szybko poszło. Nerwy chyba że dwa wycięłam tylko, reszta poszła w niedużą, parocentymetrową kostkę.
Posiekałam na drobno czosnek, listki rozmarynu i szałwi, bez łodyg. Wrzuciłam na lekko rozgrzaną oliwę, tu bym też wrzuciła masło masło, gdybym mózgu nie miała zlasowanego

Pokrojoną cielęcinę osypałam mąką i przebełtałam

, rencyma odsiewając nadmiar mąki wrzuciłam mięso do garnka z przyprawami, na w miarę jednolitą warstwę

Kiedy już cielęcina była zewszechstron podsmażona, a i mąka zaczynała się prawie rumienić

podlałam wrzątkiem, posoliłam, popieprzyłam, przykryłam, zmniejszyłam gaz

i poddusiłam jakieś 40 minut, może trochę więcej. O, do takiego stanu:

Tu dygresja: kiedyś wrzucałam na tym etapie resztę warzyw, ale od kiedy sparzyłam się na ładnej z wyglądu, a potwornie łykowatej w rzeczywistości cielęcinie (to taki krowi Benjamin Button musiał być, ani chybi), to pomiędzy podsmażeniem początkowym, a właściwym duszeniem z warzywami mam zawsze ten przerywnik. Podduszam, sprawdzam konsystencję, i dopiero kiedy zaczyna mieć pojęcie miękkości, wrzucam warzywa. W międzyczasie je kroję. Marchew na talarki, ziemniaki w kostkę, mniej więcej taką, jak mięso.
Tak też i marchew zdechłą, obraną i na talarki pokrojoną najpierw wrzuciłam

Zmiksowałam na gładko obie puszki fasoli. Gdyby nie to, że małżowi skórki szkodzą, to zmiksowałabym tylko jedną, drugą wrzucając w całości, ale dopiero jakieś 10 minut przed końcem duszenia. Tu wszystko poszło na gładko, łącznie z wodą użytą do przepłukania pojemników

Zasypałam mięso ziemniakami, zmiksowaną fasolą, wlałam przecier, dosoliłam, dopieprzyłam, doprowadziłam do wrzenia, zmniejszyłam gaz i, pod przykryciem, zostawiłam na następne 20-30 minut

często teraz mieszając, bo lubi się przypalić. Nie za mocno, szpatułką zruszając od dołu

Po półgodzinnym pyrkaniu wyglądało w garze tak

a w talerzu tak

Lubię tę sosowatość

- cielęcinę na potrawkę, tu 900g jej było
- ziemniaki w ilości ok 1,5kg
- kilka ząbków czosnku
- parę gałązek rozmarynu
- kilka listków szałwi, choć ostatnio marnieje mi bidula
- trzy ostatnie, półzdechłe marchewki
- dwie puszki fasoli cannellini
- garść mąki
- kilka łyżek przecieru
- pół szklanki oliwy ev (kawałek masełka tu aż się prosił, ale zapomniałam)
- ile trzeba soli
- ile trzeba pieprzu

Zaczęłam od krojenia cielęciny, a że ładna była, to szybko poszło. Nerwy chyba że dwa wycięłam tylko, reszta poszła w niedużą, parocentymetrową kostkę.
Posiekałam na drobno czosnek, listki rozmarynu i szałwi, bez łodyg. Wrzuciłam na lekko rozgrzaną oliwę, tu bym też wrzuciła masło masło, gdybym mózgu nie miała zlasowanego

Pokrojoną cielęcinę osypałam mąką i przebełtałam

, rencyma odsiewając nadmiar mąki wrzuciłam mięso do garnka z przyprawami, na w miarę jednolitą warstwę

Kiedy już cielęcina była zewszechstron podsmażona, a i mąka zaczynała się prawie rumienić

podlałam wrzątkiem, posoliłam, popieprzyłam, przykryłam, zmniejszyłam gaz

i poddusiłam jakieś 40 minut, może trochę więcej. O, do takiego stanu:

Tu dygresja: kiedyś wrzucałam na tym etapie resztę warzyw, ale od kiedy sparzyłam się na ładnej z wyglądu, a potwornie łykowatej w rzeczywistości cielęcinie (to taki krowi Benjamin Button musiał być, ani chybi), to pomiędzy podsmażeniem początkowym, a właściwym duszeniem z warzywami mam zawsze ten przerywnik. Podduszam, sprawdzam konsystencję, i dopiero kiedy zaczyna mieć pojęcie miękkości, wrzucam warzywa. W międzyczasie je kroję. Marchew na talarki, ziemniaki w kostkę, mniej więcej taką, jak mięso.
Tak też i marchew zdechłą, obraną i na talarki pokrojoną najpierw wrzuciłam

Zmiksowałam na gładko obie puszki fasoli. Gdyby nie to, że małżowi skórki szkodzą, to zmiksowałabym tylko jedną, drugą wrzucając w całości, ale dopiero jakieś 10 minut przed końcem duszenia. Tu wszystko poszło na gładko, łącznie z wodą użytą do przepłukania pojemników

Zasypałam mięso ziemniakami, zmiksowaną fasolą, wlałam przecier, dosoliłam, dopieprzyłam, doprowadziłam do wrzenia, zmniejszyłam gaz i, pod przykryciem, zostawiłam na następne 20-30 minut

często teraz mieszając, bo lubi się przypalić. Nie za mocno, szpatułką zruszając od dołu

Po półgodzinnym pyrkaniu wyglądało w garze tak

a w talerzu tak

Lubię tę sosowatość


--
