Może nie powinnam wywlekać na światło dzienne takich … takich…
Swego czasu w jednej z redakcji robiłam cotygodniową kronikę kryminalną. Rzecznik był człowiekiem, z którym spotkać się było miło, bo nie raz i nie dwa pojechał fachowym językiem opisując np. napad („po czym doprowadzili obywatelkę K.I. do stanu bezbronności w celu utrzymania przy sobie łupu”. Ale wiało nudą przez kilka tygodni.
- No co pan mi takie kawałki podrzuca, panie naczelniku - mówię. – Kto mi to przeczyta? Ja potrzebuję hitu!
- Ależ kochana pani, no co ja zrobię? Rowery kradną, piwnice grabią, to wszystko. No przykro mi.
I któregoś razu telefon dzwoni jakby szajby dostał. Odbieram, a po drugiej stronie entuzjastyczny okrzyk naczelnika.
- Pani redaktor ! Udało się ! Jest hit! Morderstwo mamy!
Swego czasu w jednej z redakcji robiłam cotygodniową kronikę kryminalną. Rzecznik był człowiekiem, z którym spotkać się było miło, bo nie raz i nie dwa pojechał fachowym językiem opisując np. napad („po czym doprowadzili obywatelkę K.I. do stanu bezbronności w celu utrzymania przy sobie łupu”. Ale wiało nudą przez kilka tygodni.
- No co pan mi takie kawałki podrzuca, panie naczelniku - mówię. – Kto mi to przeczyta? Ja potrzebuję hitu!
- Ależ kochana pani, no co ja zrobię? Rowery kradną, piwnice grabią, to wszystko. No przykro mi.
I któregoś razu telefon dzwoni jakby szajby dostał. Odbieram, a po drugiej stronie entuzjastyczny okrzyk naczelnika.
- Pani redaktor ! Udało się ! Jest hit! Morderstwo mamy!