Wychodzi na to, że nie mam już nieznanych tu dowcipów, pora więc przyłączyć do większości i zacząć opowiadać [a]łtentyki
Ładnych parę lat temu zajmowałem się finansami budowy kopalni w Bengalu Zachodnim. Kiedy wracałem z kolejnego urlopu w Polsce, towarzyszyła mi grupka naszych górników pracujących na tej budowie. W samolocie tak się złożyło, że miejsce obok mnie dostał Murzyn, przystojniak w eleganckim garniturze. Zaraz po starcie, po wyłączeniu zakazu palenia, mimo, że stewardessa we wszystkich cywilizowanych językach prosiła o powstrzymanie się od palenia fajek i cygar, Murzyn wyciągnął cygaro i zaczął KOPCIĆ. Nawet gdy paliłem nie znosiłem cudzego dymu, więc zacząłem się odsuwać, na ile to wąziutkie nawet w business class fotele pozwalają...
Wtedy z tyłu, tuż nad moim uchem, rozległ się głos górnika, nazwiskiem powiedzmy Musioł: INŻYNIERZE, ZGASIĆ MU TO CYGARO?
By mieć wyobrażenie o głosie Musioła przypomnijcie sobie Himilsbacha i wyobraźcie sobie, jaki mógłby mieć głos, gdyby ważył 200 kilo.
Samo brzmienie tego głosu zapowiadało ciężkie uszkodzenia ciała, a gdyby się dobrze wsłuchać, to niosło w nim echo jakby z krypty.
Jako że wolałem uniknąć ofiar i związanego z tym zawrócenia samolotu, zacząłem niemrawo oponować, ale za późno - Murzyn podskoczył jak ukłuty duuużą szpilką i czystą (ehm) polszczyzną zapytał właściwie retorycznie:
Ci jemu nie podoba siem moje cygaro?
Przez resztę lotu miałem czyściutkie powietrze.
----------------------------
Do Kalkuty przyleciała ekipa górników, w której składzie nie było nikogo władającego angielskim. No i jak tu wytłumaczyć taksówkarzowi, że chcą na dworzec? Chłopcy nie w ciemię bici - odstawili bagaże i wyjaśnili o co im chodzi machając rękami jak dzieci udające lokomotywę i wydając adekwatny odgłos: Szu szu, szu szu, szu szu.
Aaaaaaa, yes! - rozpromienił się taksiarz i zawiózł ich na wyścigi konne.
------------------------------
Zdarzyło mi się przeżyć w Indiach trzęsienie ziemi, epicentrum było wprawdzie dobre 500 km od nas, ale i tak nieźle zakołysało.
Pierwsza zmiana jadła właśnie śniadanie, na salę wszedł kelner Prakasz i włączył wentylator - wielki wiatrak wiszący pod sufitem. Wentylator ruszył majestatycznie i w tym momencie stołówka - masywny betonowy blokhauz - zaczęła gibać się na boki jak ciężarówka na wertepach.
- Ty, wyłącz to! PRAKASZ, WYŁĄCZ TO!!! - ryknęli górnicy chórem.
------------------------------
Mam nadzieję, że się podobało. Cjenkujem
Ładnych parę lat temu zajmowałem się finansami budowy kopalni w Bengalu Zachodnim. Kiedy wracałem z kolejnego urlopu w Polsce, towarzyszyła mi grupka naszych górników pracujących na tej budowie. W samolocie tak się złożyło, że miejsce obok mnie dostał Murzyn, przystojniak w eleganckim garniturze. Zaraz po starcie, po wyłączeniu zakazu palenia, mimo, że stewardessa we wszystkich cywilizowanych językach prosiła o powstrzymanie się od palenia fajek i cygar, Murzyn wyciągnął cygaro i zaczął KOPCIĆ. Nawet gdy paliłem nie znosiłem cudzego dymu, więc zacząłem się odsuwać, na ile to wąziutkie nawet w business class fotele pozwalają...
Wtedy z tyłu, tuż nad moim uchem, rozległ się głos górnika, nazwiskiem powiedzmy Musioł: INŻYNIERZE, ZGASIĆ MU TO CYGARO?
By mieć wyobrażenie o głosie Musioła przypomnijcie sobie Himilsbacha i wyobraźcie sobie, jaki mógłby mieć głos, gdyby ważył 200 kilo.
Samo brzmienie tego głosu zapowiadało ciężkie uszkodzenia ciała, a gdyby się dobrze wsłuchać, to niosło w nim echo jakby z krypty.
Jako że wolałem uniknąć ofiar i związanego z tym zawrócenia samolotu, zacząłem niemrawo oponować, ale za późno - Murzyn podskoczył jak ukłuty duuużą szpilką i czystą (ehm) polszczyzną zapytał właściwie retorycznie:
Ci jemu nie podoba siem moje cygaro?
Przez resztę lotu miałem czyściutkie powietrze.
----------------------------
Do Kalkuty przyleciała ekipa górników, w której składzie nie było nikogo władającego angielskim. No i jak tu wytłumaczyć taksówkarzowi, że chcą na dworzec? Chłopcy nie w ciemię bici - odstawili bagaże i wyjaśnili o co im chodzi machając rękami jak dzieci udające lokomotywę i wydając adekwatny odgłos: Szu szu, szu szu, szu szu.
Aaaaaaa, yes! - rozpromienił się taksiarz i zawiózł ich na wyścigi konne.
------------------------------
Zdarzyło mi się przeżyć w Indiach trzęsienie ziemi, epicentrum było wprawdzie dobre 500 km od nas, ale i tak nieźle zakołysało.
Pierwsza zmiana jadła właśnie śniadanie, na salę wszedł kelner Prakasz i włączył wentylator - wielki wiatrak wiszący pod sufitem. Wentylator ruszył majestatycznie i w tym momencie stołówka - masywny betonowy blokhauz - zaczęła gibać się na boki jak ciężarówka na wertepach.
- Ty, wyłącz to! PRAKASZ, WYŁĄCZ TO!!! - ryknęli górnicy chórem.
------------------------------
Mam nadzieję, że się podobało. Cjenkujem