Aleksander Fredro
Baśń o trzech braciach i Królewnie
Mrok wieczorny, babcia siwa
Przy kominku głową kiwa.
Nos jak haczyk, okulary
Coś pierdoli babsztyl stary.
Snuje bajdy niestworzone
O Królewnie Pizdolonie,
O trzech braciach jak niewielu,
O matuli ich z burdelu.
Opowiada stare dzieje
A na dworze wicher wieje.
Siądźcie społem panny, smyki
Młodojebdzy, stare pryki
I nadstawcie dobrze uszy.
Chodź na polu śnieżek prószy
W domu ciepło i wygodnie.
Zostaw pan w spokoju spodnie
Bo się wnet zawołam mamy,
Cyt, uwaga zaczynamy.
Za lasami, za górami
Za morzami, za rzekami
Żył przed bardzo wielu laty
Król potężny i bogaty
Dobrotliwy, szczodrobliwy
Lecz niezmiernie rozżalony
Z racji córki Pizdolony
Która chociaż dobra miła
Nie pomiernie się kurwiła.
A dawała bez wyboru
I rycerzom, Panom dworu,
I kucharzom i stolarzom,
Czasem nawet i malarzom.
W każdej chwili, w każdym czasie
Wciąż myślała o kutasie.
Próżno mówił jej Król stary
Że we wszystkim trzeba miary,
Nie wypada bowiem pannie
Tak się dupcyć nieustannie.
Na nic się to wszystko zdało
Bo Królewnie wciąż za mało.
Wszyscy byli wyjebani,
Nawet księża, kapelani.
Raz ją tak swędziała dupa
Że zgwałciła i biskupa,
A że ten ją zerżnął marnie
Poszła dawać pod latarnie.
Aż z burdelów wszystkich w mieście
Do samego Króla wreszcie
Od kurewskiej całej nacji
Przyszły kurwy w delegacji.
Ta najbardziej rozjebana
Padłszy przed nim na kolana
Z trudem wielkim tłumiąc łkanie rzecze:
Królu Nasz i Panie
Ty panując od lat wielu
Byłeś ojcem dla burdelu.
Upadają obyczaje
Twoja córka dupy daje
Na ulicy bez pieniędzy
Przez co wpycha nas do nędzy.
Nikt nas dziś już nie pierdoli
Bo darmochę każdy woli.
Król na łzy kurewskie czuły
Kazał dać ze swej szkatuły
Każdej kurwie po dukacie
Po czym zamknął się w komnacie
I tam siedział przez dzień cały
Aż mu jaja posiwiały.
Król choć płakał ze zmartwienia
Zamknął córkę do więzienia
By się więcej nie puszczała
Tam codziennie dostawała
Prócz świetnego utrzymania
Tysiąc świec do brandzlowania
Wazeliny beczkę całą
Lecz jej tego było mało.
Ciągle płacze ciągle krzyczy
To za mało dla mej piczy!
W nocy zaś przywołał swego
Astrologa nadwornego
By ten patrząc w gwiezdne szlaki
Znalazł wreszcie sposób jaki
By Królewnę można było
Dobrowolnie, czy też siłą
Wrócić znów do cnoty granic
Lub gdy to się nie zda na nic
Niech przynajmniej w swojej sferze
Obłapników sobie bierze.
Więc Astrolog wziąwszy lupę
Zajrzał raz Królewnie w dupę
Wielkim cyrklem pizdę zmierzył
Po czym zamknął się na wieży
Tak był w pracy pogrążony
Taki przy tym roztargniony
Że szukając gwiazd na niebie
W roztargnieniu srał pod siebie.
Kręcił wiercił teleskopem
Wreszcie wrócił z horoskopem.
I rzekł: Smutną wieść niestety
Objawiły mi Planety
Że Królewny nic nie wstrzyma
Na jej szał lekarstwa ni ma
Chyba że się znajdzie jaki
Tęgi jebak nad jebaki
Który tak ją zerżnie pięknie
Że Królewnie pizda pęknie
Na kawały się rozwali
Żywym ogniem się zapali
Wówczas będzie Pizdolona
Z czaru swego wyzwolona
I stanie się znów prawiczką
Z malusieńką ciasną piczką.
Wszystkim było ogłoszone
Że kto zbawi Pizdolonę
Ten otrzyma za podziękę
Pół królestwa i jej rękę.
Więc zjeżdżają się jebacze
Czarodzieje zaklinacze
Rycerze i Królewicze
By Królewnie zerżnąć piczę
Każdy sił swoich próbuje
I choć tęgie mieli chuje
Na nic się to wszystko zdało
Bo jej ciągle było mało.
A tym czasem heroldowie
W całym kraju w piśmie, w mowie
Wieści dziwne rozgłaszali
Coraz dalej dalej dalej
Aż dotarły hen daleko
Gdzie za siódmą górą rzeką
Stała sobie mała chatka
W niej mieszkała stara matka
Ze synami swymi trzema
Którym równych w świecie nie ma
Każdy dzielny tęgi zwinny
Ale każdy z nich był inny
I w tym nie ma nic dziwnego
Każdy z ojca był innego
Bo w młodości swoim czasie
Matka strasznie puszczała się.
Syn najstarszy miał chuj długi
I gruby na kształt maczugi
A po bokach jego były
Jak postronki grube żyły
Jakieś węzły jakieś guzy
Jaja miał jak dwa arbuzy
A że ciągle mu bez mała
Ta ogromna pyta stała
Chujogromem go nazwano.
Pizdoliza nosił miano
Syn następny bo lizanie
Stawiał wyżej nad jebanie
I nie było mistrza w świecie
By prześcignąć go w minecie.
Cieszą matkę takie dzieci
Lecz niestety smuci trzeci
Który rodu był zakałą
Bo miał kuśkę całkiem małą
Cienką krótką na kształt glizdy
I nie palił się do pizdy
Dobrze że z matczynej woli
Raz na miesiąc popierdoli
A że mało tak obłapia
Bracia mieli go za gapia
No i matka nawet z czasem
Nazywała go Głuptasem.
Tak im słodko życie idzie
Ani w zbytku ani w bidzie
Starsze bowiem dwa chłopaki
Zarabiały w sposób taki
Że cnotliwe starsze panie
Brały ich na utrzymanie.
A i matka chociaż stara
Dała dupy za talara
Na stojaka gdzieś w klozecie
Lecz najmłodszy głupek przecie
Choć podobał się niewiastom
Dawał dupy pederastom
I ku matki wielkiej złości
Nie brał nic od swoich gości.
Aż dotarła i w ich strony
Wieść o losie Pizdolony
Na pieniądze wnet łakoma
Woła matka Chujogroma
I tak rzecze ty mój synu
Idź dokonaj tego czynu.
Olbrzym wnet posłuchał matki
Zaraz włożył czyste gatki
Wymył chuja i bez zwłoki
Raźno ruszył w świat szeroki.
A gdy przybył do stolicy
Zaraz poszedł do ciemnicy
Gdzie się świecą rozkraczona
Brandzlowała Pizdolona.
Pyta dawno mu stanęła
Więc się ostro wziął do dzieła
I za pierwszym sztosem leci
Błyskawicznie drugi trzeci
Czwarty piąty aż na reszcie
Wyrżnął sztosów tysiąc dwieście
I utracił siłę całą
A Królewnie wciąż za mało.
Tak był przy tym osłabiony
Że zleźć nie mógł z Pizdolony
I musiały dworskie ciury
Ściągnąć go za dupę z dziury
I zanieśli omdlałego
Do szpitala zamkowego.
A Królewna ciągle krzyczy
To za mało dla jej piczy!
Prędko, prędko baśń się baje
Nie tak prędko kutas staje
Baśń się baje, czas ucieka
Chujogroma matka czeka
I już martwić się zaczyna
Coś nie widać skurwesyna.
Aż ją doszły straszne wieści
Powstrzymując łzy boleści
Pizdoliza matka wzywa
I w te słowa się odzywa
Bratu, rzecz to nie do wiary
Nie udały się zamiary
Kutas zmarniał mu niestety
Idź więc Ty, spróbuj minety.
I Pizdoliz wnet bez zwłoki
Ruszył prędko w świat szeroki
W końcu zaszedł do stolicy
Tam się udał do ciemnicy
Gdzie się świecą rozkraczona
Brandzlowała Pizdolona.
Zaraz ją za dupę łapie
I minetę tęgo chlapie,
Język jego na kształt węża
To się spręża to rozpręża
To się wije jak sprężyna
W pizdę wwiercać się zaczyna
Kręci na kształt kołowrotka
To od zewnątrz, to od środka.
Doba wciąż za dobą mija
On jęzorem wciąż wywija
Aż utracił siłę całą
A Królewnie wciąż za mało
Tak był przy tym osłabiony
Że zleźć nie mógł z Pizdolony
Więc i jego dworskie ciury
Ściągnęły za dupę z dziury
I wyniosły omdlałego
Do szpitala zamkowego.
A Królewna ciągle krzyczy
To za mało dla mej piczy!
Prędko, prędko baśń się baje
Nie tak prędko kutas staje
Baśń się baje, czas ucieka
Pizdoliza matka czeka
I już martwić się zaczyna
Bo nie widać skurwysyna.
Ze złości zaciska zęby
Że dwóch synów niby dęby
Losy wzięły jej zdradziecko
Jedno mi zostało dziecko
I do tego całkiem głupie.
Głuptak miał to wszystko w dupie
Raz w niedzielę po jedzeniu
Chciał pochrapać sobie w cieniu
Coś mu jednak spać nie daje
Coś go ciągle gryzie w jaje
Patrzy, a tu mała męda
Co po jajach mu się szwęda.
Głuptak już rozpinał gacie
By ją otruć w sublimacie
Gdy wtem męda nie szczęśliwa
Ludzkim głosem się odzywa
Czemu pragniesz mojej zguby
Nie zabijaj chłopcze luby
Męda też stworzenie boże
Że inaczej żyć nie może
I że czasem w jajo utnie
Nie zabijaj tak okrutnie.
Głuptak myśli cóż to złego
Przecie nie zje mnie całego.
Nie potrzebna mi twa zguba
Idź więc z Bogiem mędo luba.
A tu nagle męda znika
I zmienia się w czarownika
Czarownika czarodzieja
I do swego dobrodzieja
Co się w strachu z miejsca zrywa
W takie słowa się odzywa:
Że litości miałeś względy
Dla bezbronnej słabej mędy
I żeś jej darował życie
Wynagrodzę Cię sowicie
Dam ja ci wskazówki pewne
Jak spierdolić masz królewnę,
Sił twych mało tu potrzeba
Dam kondoma Samojeba
Który ma tę dziwną silę
Że gdy włożysz na swą żyłę
I rozkażesz, on za ciebie
Sztos za sztosem ciągle jebie
Czarodziejską mocą cudną
Ale zdobyć go jest trudno
Dupa strzeże go zaklęta
Na przechodniów wciąż wypięta
Z której mocą złego ducha
Ustawicznie ogień bucha
I czy z bliska, czy z daleka
Żarem swoim wszystko spieka
I w tym mocnym wielkim żarze
Dupa się całować każe
Lecz gdy powiesz do niej słowa
Niech się ogień w dupie schowa
Sama się pocałuj właśnie
Wtedy ogień w dupie zgaśnie
I powoli z dobrej woli
Kondom zabrać ci pozwoli.
Za twą dobroć ja ci mogę
Do tej dupy wskazać drogę
Weź ten kłębek z sobą razem
On ci będzie drogowskazem
Rzuć na ziemię i idź wszędzie
Gdzie się kłębek toczyć będzie
Lecz pamiętaj zawsze święcie
Czarodziejskie to zaklęcie.
Tu czarownik niby mara
Zniknął rozwiał się jak para.
Głuptak wstaje ucieszony
Bierze kłębek rozbawiony
I nie mówiąc nic nikomu
Po kryjomu znika z domu.
Prędko, prędko baśń się baje
Nie tak prędko kutas staje
Głuptak idzie nie ustaje
Coraz nowe mija kraje
Gdy stu granic minął słupy
Zaszedł wreszcie aż do dupy
Z której ogień wieczny tryska
A podszedłwszy do niej z bliska
Rozżarzonej nad pojęcie
Czarodziejskie swe zaklęcie
Głuptak z całej siły wrzaśnie
Sama się pocałuj właśnie!
Wtedy dupa zawstydzona
Puściła go do kondoma
Więc z kondomem ucieszony
Pędzi wnet do Pizdolony
A gdy przybył do stolicy
Zaraz poszedł do ciemnicy
Gdzie się świecą rozkraczona
Brandzlowała Pizdolona.
Wkłada kondom niecierpliwy
A tu patrzcie czary dziwy
Chuj co zawsze był jak z ciasta
Na sto chujów się rozrasta.
Każdy gruby jak ta bela
Każdy piczę jej rozdziera
Każdy twardy jak ze stali
Każdy długi na sto cali
Wszystkie chuje z całe siły
Na królewnę uderzyły
Każdy jej się w pizdę wwierca
Każdy końcem sięga serca
Każdy jej się w piczy grzebie
Każdy jebie, jebie, jebie!
Aż królewna Pizdolona
Rozjebana, spierdolona
Od jebania ledwie żywa
Krzyczy Cipa się rozrywa!
Takie przy tym tarcie było
Że się w dupie zapaliło
By ugasić pożar ciała
Straż zamkowa przyjechała
Z toporami, z bosakami
Sikawkami i kubłami
Słowem, z całym inwentarzem
Używanym przy pożarze
I po długiej ciężkiej pracy
Ugasili ją strażacy.
Tak została Pizdolona
Z czaru swego wybawiona
I znów stała się prawiczką
Z malusieńką ciasną piczką.
Głuptas dostał zaś w podzięce
Pół królestwa i jej ręce
Król był taki ucieszony
Ze zbawienia Pizdolony
Że pomimo swej starości
Kapucyna ciął z radości
Bez ustanku tydzień cały
Aż mu jaja odsiwiały
Mimo że już nie był młody
Potem zaraz sprawił gody
Głuptakowi z Pizdoloną
Mnie na gody zaproszono.
Więc jak mówię też tam byłem
Jadłem piłem pierdoliłem
Bawiłem się z nimi społem
Aż zasnąłem gdzieś pod stołem.
Oto co sprawiła męda
Na tym kończy się legenda.
Baśń o trzech braciach i Królewnie
Mrok wieczorny, babcia siwa
Przy kominku głową kiwa.
Nos jak haczyk, okulary
Coś pierdoli babsztyl stary.
Snuje bajdy niestworzone
O Królewnie Pizdolonie,
O trzech braciach jak niewielu,
O matuli ich z burdelu.
Opowiada stare dzieje
A na dworze wicher wieje.
Siądźcie społem panny, smyki
Młodojebdzy, stare pryki
I nadstawcie dobrze uszy.
Chodź na polu śnieżek prószy
W domu ciepło i wygodnie.
Zostaw pan w spokoju spodnie
Bo się wnet zawołam mamy,
Cyt, uwaga zaczynamy.
Za lasami, za górami
Za morzami, za rzekami
Żył przed bardzo wielu laty
Król potężny i bogaty
Dobrotliwy, szczodrobliwy
Lecz niezmiernie rozżalony
Z racji córki Pizdolony
Która chociaż dobra miła
Nie pomiernie się kurwiła.
A dawała bez wyboru
I rycerzom, Panom dworu,
I kucharzom i stolarzom,
Czasem nawet i malarzom.
W każdej chwili, w każdym czasie
Wciąż myślała o kutasie.
Próżno mówił jej Król stary
Że we wszystkim trzeba miary,
Nie wypada bowiem pannie
Tak się dupcyć nieustannie.
Na nic się to wszystko zdało
Bo Królewnie wciąż za mało.
Wszyscy byli wyjebani,
Nawet księża, kapelani.
Raz ją tak swędziała dupa
Że zgwałciła i biskupa,
A że ten ją zerżnął marnie
Poszła dawać pod latarnie.
Aż z burdelów wszystkich w mieście
Do samego Króla wreszcie
Od kurewskiej całej nacji
Przyszły kurwy w delegacji.
Ta najbardziej rozjebana
Padłszy przed nim na kolana
Z trudem wielkim tłumiąc łkanie rzecze:
Królu Nasz i Panie
Ty panując od lat wielu
Byłeś ojcem dla burdelu.
Upadają obyczaje
Twoja córka dupy daje
Na ulicy bez pieniędzy
Przez co wpycha nas do nędzy.
Nikt nas dziś już nie pierdoli
Bo darmochę każdy woli.
Król na łzy kurewskie czuły
Kazał dać ze swej szkatuły
Każdej kurwie po dukacie
Po czym zamknął się w komnacie
I tam siedział przez dzień cały
Aż mu jaja posiwiały.
Król choć płakał ze zmartwienia
Zamknął córkę do więzienia
By się więcej nie puszczała
Tam codziennie dostawała
Prócz świetnego utrzymania
Tysiąc świec do brandzlowania
Wazeliny beczkę całą
Lecz jej tego było mało.
Ciągle płacze ciągle krzyczy
To za mało dla mej piczy!
W nocy zaś przywołał swego
Astrologa nadwornego
By ten patrząc w gwiezdne szlaki
Znalazł wreszcie sposób jaki
By Królewnę można było
Dobrowolnie, czy też siłą
Wrócić znów do cnoty granic
Lub gdy to się nie zda na nic
Niech przynajmniej w swojej sferze
Obłapników sobie bierze.
Więc Astrolog wziąwszy lupę
Zajrzał raz Królewnie w dupę
Wielkim cyrklem pizdę zmierzył
Po czym zamknął się na wieży
Tak był w pracy pogrążony
Taki przy tym roztargniony
Że szukając gwiazd na niebie
W roztargnieniu srał pod siebie.
Kręcił wiercił teleskopem
Wreszcie wrócił z horoskopem.
I rzekł: Smutną wieść niestety
Objawiły mi Planety
Że Królewny nic nie wstrzyma
Na jej szał lekarstwa ni ma
Chyba że się znajdzie jaki
Tęgi jebak nad jebaki
Który tak ją zerżnie pięknie
Że Królewnie pizda pęknie
Na kawały się rozwali
Żywym ogniem się zapali
Wówczas będzie Pizdolona
Z czaru swego wyzwolona
I stanie się znów prawiczką
Z malusieńką ciasną piczką.
Wszystkim było ogłoszone
Że kto zbawi Pizdolonę
Ten otrzyma za podziękę
Pół królestwa i jej rękę.
Więc zjeżdżają się jebacze
Czarodzieje zaklinacze
Rycerze i Królewicze
By Królewnie zerżnąć piczę
Każdy sił swoich próbuje
I choć tęgie mieli chuje
Na nic się to wszystko zdało
Bo jej ciągle było mało.
A tym czasem heroldowie
W całym kraju w piśmie, w mowie
Wieści dziwne rozgłaszali
Coraz dalej dalej dalej
Aż dotarły hen daleko
Gdzie za siódmą górą rzeką
Stała sobie mała chatka
W niej mieszkała stara matka
Ze synami swymi trzema
Którym równych w świecie nie ma
Każdy dzielny tęgi zwinny
Ale każdy z nich był inny
I w tym nie ma nic dziwnego
Każdy z ojca był innego
Bo w młodości swoim czasie
Matka strasznie puszczała się.
Syn najstarszy miał chuj długi
I gruby na kształt maczugi
A po bokach jego były
Jak postronki grube żyły
Jakieś węzły jakieś guzy
Jaja miał jak dwa arbuzy
A że ciągle mu bez mała
Ta ogromna pyta stała
Chujogromem go nazwano.
Pizdoliza nosił miano
Syn następny bo lizanie
Stawiał wyżej nad jebanie
I nie było mistrza w świecie
By prześcignąć go w minecie.
Cieszą matkę takie dzieci
Lecz niestety smuci trzeci
Który rodu był zakałą
Bo miał kuśkę całkiem małą
Cienką krótką na kształt glizdy
I nie palił się do pizdy
Dobrze że z matczynej woli
Raz na miesiąc popierdoli
A że mało tak obłapia
Bracia mieli go za gapia
No i matka nawet z czasem
Nazywała go Głuptasem.
Tak im słodko życie idzie
Ani w zbytku ani w bidzie
Starsze bowiem dwa chłopaki
Zarabiały w sposób taki
Że cnotliwe starsze panie
Brały ich na utrzymanie.
A i matka chociaż stara
Dała dupy za talara
Na stojaka gdzieś w klozecie
Lecz najmłodszy głupek przecie
Choć podobał się niewiastom
Dawał dupy pederastom
I ku matki wielkiej złości
Nie brał nic od swoich gości.
Aż dotarła i w ich strony
Wieść o losie Pizdolony
Na pieniądze wnet łakoma
Woła matka Chujogroma
I tak rzecze ty mój synu
Idź dokonaj tego czynu.
Olbrzym wnet posłuchał matki
Zaraz włożył czyste gatki
Wymył chuja i bez zwłoki
Raźno ruszył w świat szeroki.
A gdy przybył do stolicy
Zaraz poszedł do ciemnicy
Gdzie się świecą rozkraczona
Brandzlowała Pizdolona.
Pyta dawno mu stanęła
Więc się ostro wziął do dzieła
I za pierwszym sztosem leci
Błyskawicznie drugi trzeci
Czwarty piąty aż na reszcie
Wyrżnął sztosów tysiąc dwieście
I utracił siłę całą
A Królewnie wciąż za mało.
Tak był przy tym osłabiony
Że zleźć nie mógł z Pizdolony
I musiały dworskie ciury
Ściągnąć go za dupę z dziury
I zanieśli omdlałego
Do szpitala zamkowego.
A Królewna ciągle krzyczy
To za mało dla jej piczy!
Prędko, prędko baśń się baje
Nie tak prędko kutas staje
Baśń się baje, czas ucieka
Chujogroma matka czeka
I już martwić się zaczyna
Coś nie widać skurwesyna.
Aż ją doszły straszne wieści
Powstrzymując łzy boleści
Pizdoliza matka wzywa
I w te słowa się odzywa
Bratu, rzecz to nie do wiary
Nie udały się zamiary
Kutas zmarniał mu niestety
Idź więc Ty, spróbuj minety.
I Pizdoliz wnet bez zwłoki
Ruszył prędko w świat szeroki
W końcu zaszedł do stolicy
Tam się udał do ciemnicy
Gdzie się świecą rozkraczona
Brandzlowała Pizdolona.
Zaraz ją za dupę łapie
I minetę tęgo chlapie,
Język jego na kształt węża
To się spręża to rozpręża
To się wije jak sprężyna
W pizdę wwiercać się zaczyna
Kręci na kształt kołowrotka
To od zewnątrz, to od środka.
Doba wciąż za dobą mija
On jęzorem wciąż wywija
Aż utracił siłę całą
A Królewnie wciąż za mało
Tak był przy tym osłabiony
Że zleźć nie mógł z Pizdolony
Więc i jego dworskie ciury
Ściągnęły za dupę z dziury
I wyniosły omdlałego
Do szpitala zamkowego.
A Królewna ciągle krzyczy
To za mało dla mej piczy!
Prędko, prędko baśń się baje
Nie tak prędko kutas staje
Baśń się baje, czas ucieka
Pizdoliza matka czeka
I już martwić się zaczyna
Bo nie widać skurwysyna.
Ze złości zaciska zęby
Że dwóch synów niby dęby
Losy wzięły jej zdradziecko
Jedno mi zostało dziecko
I do tego całkiem głupie.
Głuptak miał to wszystko w dupie
Raz w niedzielę po jedzeniu
Chciał pochrapać sobie w cieniu
Coś mu jednak spać nie daje
Coś go ciągle gryzie w jaje
Patrzy, a tu mała męda
Co po jajach mu się szwęda.
Głuptak już rozpinał gacie
By ją otruć w sublimacie
Gdy wtem męda nie szczęśliwa
Ludzkim głosem się odzywa
Czemu pragniesz mojej zguby
Nie zabijaj chłopcze luby
Męda też stworzenie boże
Że inaczej żyć nie może
I że czasem w jajo utnie
Nie zabijaj tak okrutnie.
Głuptak myśli cóż to złego
Przecie nie zje mnie całego.
Nie potrzebna mi twa zguba
Idź więc z Bogiem mędo luba.
A tu nagle męda znika
I zmienia się w czarownika
Czarownika czarodzieja
I do swego dobrodzieja
Co się w strachu z miejsca zrywa
W takie słowa się odzywa:
Że litości miałeś względy
Dla bezbronnej słabej mędy
I żeś jej darował życie
Wynagrodzę Cię sowicie
Dam ja ci wskazówki pewne
Jak spierdolić masz królewnę,
Sił twych mało tu potrzeba
Dam kondoma Samojeba
Który ma tę dziwną silę
Że gdy włożysz na swą żyłę
I rozkażesz, on za ciebie
Sztos za sztosem ciągle jebie
Czarodziejską mocą cudną
Ale zdobyć go jest trudno
Dupa strzeże go zaklęta
Na przechodniów wciąż wypięta
Z której mocą złego ducha
Ustawicznie ogień bucha
I czy z bliska, czy z daleka
Żarem swoim wszystko spieka
I w tym mocnym wielkim żarze
Dupa się całować każe
Lecz gdy powiesz do niej słowa
Niech się ogień w dupie schowa
Sama się pocałuj właśnie
Wtedy ogień w dupie zgaśnie
I powoli z dobrej woli
Kondom zabrać ci pozwoli.
Za twą dobroć ja ci mogę
Do tej dupy wskazać drogę
Weź ten kłębek z sobą razem
On ci będzie drogowskazem
Rzuć na ziemię i idź wszędzie
Gdzie się kłębek toczyć będzie
Lecz pamiętaj zawsze święcie
Czarodziejskie to zaklęcie.
Tu czarownik niby mara
Zniknął rozwiał się jak para.
Głuptak wstaje ucieszony
Bierze kłębek rozbawiony
I nie mówiąc nic nikomu
Po kryjomu znika z domu.
Prędko, prędko baśń się baje
Nie tak prędko kutas staje
Głuptak idzie nie ustaje
Coraz nowe mija kraje
Gdy stu granic minął słupy
Zaszedł wreszcie aż do dupy
Z której ogień wieczny tryska
A podszedłwszy do niej z bliska
Rozżarzonej nad pojęcie
Czarodziejskie swe zaklęcie
Głuptak z całej siły wrzaśnie
Sama się pocałuj właśnie!
Wtedy dupa zawstydzona
Puściła go do kondoma
Więc z kondomem ucieszony
Pędzi wnet do Pizdolony
A gdy przybył do stolicy
Zaraz poszedł do ciemnicy
Gdzie się świecą rozkraczona
Brandzlowała Pizdolona.
Wkłada kondom niecierpliwy
A tu patrzcie czary dziwy
Chuj co zawsze był jak z ciasta
Na sto chujów się rozrasta.
Każdy gruby jak ta bela
Każdy piczę jej rozdziera
Każdy twardy jak ze stali
Każdy długi na sto cali
Wszystkie chuje z całe siły
Na królewnę uderzyły
Każdy jej się w pizdę wwierca
Każdy końcem sięga serca
Każdy jej się w piczy grzebie
Każdy jebie, jebie, jebie!
Aż królewna Pizdolona
Rozjebana, spierdolona
Od jebania ledwie żywa
Krzyczy Cipa się rozrywa!
Takie przy tym tarcie było
Że się w dupie zapaliło
By ugasić pożar ciała
Straż zamkowa przyjechała
Z toporami, z bosakami
Sikawkami i kubłami
Słowem, z całym inwentarzem
Używanym przy pożarze
I po długiej ciężkiej pracy
Ugasili ją strażacy.
Tak została Pizdolona
Z czaru swego wybawiona
I znów stała się prawiczką
Z malusieńką ciasną piczką.
Głuptas dostał zaś w podzięce
Pół królestwa i jej ręce
Król był taki ucieszony
Ze zbawienia Pizdolony
Że pomimo swej starości
Kapucyna ciął z radości
Bez ustanku tydzień cały
Aż mu jaja odsiwiały
Mimo że już nie był młody
Potem zaraz sprawił gody
Głuptakowi z Pizdoloną
Mnie na gody zaproszono.
Więc jak mówię też tam byłem
Jadłem piłem pierdoliłem
Bawiłem się z nimi społem
Aż zasnąłem gdzieś pod stołem.
Oto co sprawiła męda
Na tym kończy się legenda.