Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Forum > Kawały Mięsne > BUDDA i swiat motocykli....cz (...)
ademicus
ademicus - Superbojownik · przed dinozaurami
Witam i o drogę nie pytam...

- pffodaj mi kflutshh, kuffa - poprosił mnie Budda całkiem grzecznie,
- EE? - o co mu kurna chodzi? pomyslełem
-Kflutch dźesiondka - powiedział mój mistrz i sensei
- ty, co jest z twoją gebą zapytałem?
Odwrócił facjate w moja strone. To co zobaczyłem było przerażajace. Opuchnieta gęba w wielkim kinolem wygladała przerazajaco. Na opuchniete wargi spływały całe tony glutów z wielkiego obrzmiałego kinola, i co chwile było słychac siarczyste pociaganie i wypluwanie zawartości, która do gardła sie dostawała. Strużka sliny ciekła po brodzie i kapala na podkoszulkę, a wielka łapa Buddy co raz wycierała swego kinola.
- Kur*a Budda co jest? - zapytałem. ale w tym momencie coś białego wyskoczyło z geby kolegi i odbijając sie od sciany potoczyło sie w stronę klatki z jednym królikiem, który oprócz motorów był druga słabościa Buddy. Królik spojrzał na nas, lecz równie szybko odwrócił wzrok, nie narażajac się Panu w tej sytuacji. czyzby to był...
- KURfffaA!!! Szomp!! Nie mam szompa!!! - zawył Budda
- Jak to nie masz? - zapytałem pełen współczucia, bo przecież niejedno juz nasz kolega przezył, ale stracić zeba sam na sam z motorem w komórce (i królikiem) to podejrzane.
- jak to sie stało, gadaj mi tu! - zapytałem.
- Tylko KURffa nikomu ani słowa, bo za*ebię - zrozumiano?!!!
dlatego tylko Wam opowiem tę historie z zebem)

Od kilku dni Buddę bolał ząb. zab jak ząb, rwie niemiłosiernie, aż mama Buddy zlitował się nad nim, umuwiła go z lekarzem i dała mu pieniądze na dentystę. Pech chciał, że dentysta mieści się w tym samym budynku co motoryzacyjny, a Budda że jako że poszedł wcześniej, wstąpił tam na chwilę poogladać części, których wiecznie mu brakuje. Akurat przyszły cylindry do WUESEK, takie, jakie mu wiecznie brakuje. zakupił jedna nie zważając na ból zeba i dentystę i wrócił do komórki. No, ale co z zębem? Wyciagnął z wielkiego wora po ziemniorach kawałek sznurka, owiazał go wokoł zeba, a drugi koniec przywiazał do .... koła. naprężył sznurek, połozył nogę na nóżce od startera i odpalił wuechę. Motor zawył! Wcisnął sprzęgło, 1 bieg, zamknął oczy i dodając gazu zwolnił sprzęgło.
Buddą szarpnęło. Na twarzy dało sie zauważyć zdziwienie i strach, lecz głowa zaczeła sie zbliżać do koła. Wielki nochal zaczynał być niebezpiecznie blisko szprych, bo sznurek owinął się za zębatkę.
Tryk...tryk...tryk - ocierał się o szprychy,
puff..puff..puff - wargi skakały na obracajacym sie z kołem wentylem powietrza.
nadludzkim wysiłkiem złapał koło i wytrzeszczajac oczy z wysiłku zatrzymał je. motor zgasł. odczepił sznurek z zęba i wyprostował się. Poruszał wielkim jęzorem w paszczy a oczy zrobiły sie się dziwnie wielkie jak 5 złotych. Z ust polała sie strużka smarków.
Na przedzie facjaty było brak dwóch jedynek.

--
Niektórzy twierdzą, że mówią to co myślą, nie rozumieją jednak, że nie potrafia myśleć.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
peggypumpkin - Superbojowniczka · przed dinozaurami
obrzydliwiaste

Griffin
Griffin - Superbojownik · przed dinozaurami
:]

--
Moja żonka ma tatuaż muszelki na wewnętrznej stronie prawego uda.
Gdy przyłożysz do niego ucho, to możesz poczuć morze.

ademicus
ademicus - Superbojownik · przed dinozaurami










Budda i świat…….
MOTOCYKLI


Czyli historie prawdziwe i tak nie całkiem o motorach i nie tylko……..


















Część I. Płonąca przygoda

Historia, która chcę Wam opowiedzieć, wydarzyła się się kilka lat temu, gdy u mnie na podwórku panowała mania MOTORÓW! Szumnie to brzmi MOTOR - chyba bardziej to były motorynki albo komarki - ale na początku lat 90-tych majac po 10 - 12 lat był to szczyt wszystkiego o czym mogliśmy marzyć. Podwórko na którym mieszkaliśmy było małe, w sumie całą kupę osób jaką udało się zebrać było nas 6 osób w podobnym, lekko nastoletnim wieku. na te 6 osób, przypadało 5 MOTOCYKLI z całymi 50 cm3 w cylindrach. Moc niewyobrażalna dla nas i prędkości rzędu 40 km/h powodowały że oczy nam łzawiły a wiatr zdmuchiwał pasażerów i inne części stałe naszych MASZYN. wspomnę jeszcze o wypadach poza miasto całą zgraja (3 motory na raz, bo 2 zawsze komuś się zepsuły), gdzie czuliśmy się jak banda Harleyowców, tylko czasem benzyny któremuś zabrakło, ale zrzutka po kieliszku do wężyka (ach te nazwy i kombinacje) powodowała że zawsze każdemu starczało (najwyżej pchał później kilkanaście km). Oczywiście największym mankamentem była częsta awaryjność sprzętu - ale była na to rada - BUDDA. kolega był słusznej postury i ksywa pasowała jak zębatka do łańcucha lub tłok do cylindra. Był on mechanikiem nad mechanikami, a narzędzia typu siekiera i przecinak znalazły nawet zastosowanie przy reperacji gaźnika. Znany był z tego ze potrafił ręka zdjąć koło zamachowe, co dla nas było powodem do podziwu i zadumy. Po prostu mechanik pierwsza klasa, a to co naprawił nawet jeszcze jeździło (choć potem coraz częściej wymagało naprawy). BUDDA miał hybrydę czyli KOMARYNKĘ. Komarynka składała się z silnika od motorynki (tego okrągłego - znawcy wiedzą - jajo), ramy od ROMETA, siodełka i kierownicy od wueski oraz łańcucha klepanego i łączonego w tylu miejscach, aż siekiera się postrzępiła. KOMARYNKA była efektem pożądania każdego z nas, ponieważ BUDDA jak tylko ją zostawił, my ją zabieraliśmy i jeździliśmy, póki nas nie dogonił. A wyło z tłumika (to był tłumik he, he) aż w pegeerach na wioskach obok krowy muczeć przestawały. Po prostu PAŁER MASZIN FIRST EDISZION. Z racji tego że maszyna miała więcej części niż ciągnik Ursus z przyczepą i podobnie jak on wymagała częstych napraw, była trochę awaryjna, co dla naszego mechanika nie była żadnym problemem.
Pewnego dnia BUDDA odkrył awarię wężyka z paliwem, który do gaźnika biegnie. Po prostu wężyk pękł, a ponieważ był skracany ileś tam razy ( to cud że zęby nie wypadły ) trzeba było znaleźć zastępnik. Obok naszego podwórka były gabinety weterynaryjne i po prostu kombinowało się wężyk od kroplówki lub cos co przynajmniej wężyk przypominało. I takie coś BUDDA skombinował. Założył sobie tylko znanym sposobem i dał się przejechać koledze, który dopiero rozglądał się nad motorem (BUDDA chciał mu sprzedać swój, ale mu rodzice nie pozwalali kupić tej maszyny - ciekawe dlaczego? ) Wsiadł na motor, odepchnął się nogami na dwójce by maszyna zastartowała (jak krossowa) i wystrzelił. Rozległ się grzmot tłumika, zerwał się asfalt a my poczuliśmy zapach cudownie spalonej benzyny z olejem. Kolega na KOMARYNCE zniknął za zakrętem i nagle ucichł odgłos potężnego 50 cm3 silnika. Spojrzeliśmy na siebie ze strachem, bo przecież ten silnik milknie tylko wtedy gdy benzyny nie ma (no i oczywiście gdy potrzebuje pilnej naprawy). Nagle kolega wyskoczył zza zakrętu z... palącymi nogawkami. rzucił się w trawę, zaczął gasić,....a my zamiast mu pomóc ....w śmiech . na szczęście udało mu się ugasić i opowiada, że jak jechał to nagle mu tak ciepło i przyjemnie się zrobiło, spojrzał w dół....a tam silnik sie pali i jego nogawka. Po prostu wężyk był nieszczelny, benzyna kapała na silnik, a fajka na świece była kawałkiem kabla od przedłużacza w trzech miejscach łączonych, nie mówiąc o pokrywach od silnika, które trzymały się na słowo. W każdym bądź razie było wesoło.

Część II.

Jak wszystkim wiadomo, kolega Budda był maniakiem motoryzacji. Komórka, w której trzymał swój sprzęt, przypominała sklep metalozbytu z monopolowym zmieszany, gdzie możnabyło znaleźć szczatki stacji MIR i wymysly polskiego wytworstwa winnego czyli Alpaga-mozgojeb. Nieodłacznym narzedziem naprawczym BUDDY była siekiera. Ach, cudne to narzedzie było, wyszczerbione od klepania łańcucha i zakładania opony na felge. Dochodził do tego młotek trzy i pół kilkowy do prac delikatniejszych jak wymiana swiecy czy montażu siodełka. Był jeszcze przecinak podręczny, który słuzył do ustawiania zapłonu, (Budda nie uważał śrubokretów za narzedzie. Zamiast coś odkręcić po prostu napieprzał przecinakiem i młotkiem aż samo znalazło się na odpowiednim miejscu). Jak już wspomniałem, Budda miał komarynkę, czyli takie coś, co było zlepkiem kilku marek motocykli i kawałka ciągnika URSUS - podobnie wyło i dymiło - ale, jak twierdził Budda - zaden motor nie ma takiego kopyta. dla Buddy nie istniało coś takiego jak Hamulce. Uwazal to za zbedny wynalazek, ktory obciążał niepotrzebnie motor i siłę oporu powietrza, a zawsze twierdził że prawdziwy motocyklista zatrzymuje sie wtedy, gdy herbatki w baku zbraknie. Oczywiscie buty Buddy po takiej jeździe były w opłakanym stanie, ale za to ślady hamowania ciągneły się przez dobre sto metrów, a i podwórkowy cieć korzystał na tym bo miał mniej do zamiatania. Pewnego razu Budda przecenił swoje możliwości (ale tylko troszeczkę). Postanowił wjechać motorem prosto do garażu, bo już ciemno było, a światła nie działały, bo elektryka trochę nawalała, a Budda drobnostkami się nie przejmował. Otworzył jedno skrzydło drzwi garażowych, podszedł do motoru i odpychając się nogami z z butów których wystawał duzy palec u nogi z dziurą w skarpecie, odpalił swoją piekielna maszynę. zatoczył koło. dodał gaz, i pełną prędkością 30 km na godz ruszył na garaż. silnik wył niemiłosiernie na pełnych obrotach, koła kręciły się jak oszalałe, łańcuch na zębatce aż się iskrzył od potężnego tarcia spowodowanego nagłym przyśpieszeniem, Budda zacisnął zęby, spojrzał przed siebie, wypluł muche która wpadła mu do otworu gębowego i z dzikim uśmiechem pędził przed siebie. Gdy nagle...
.
.
.
.... tajemnicza siła z pomocą wiatru zamkneła drzwi od garażu. Na twarzy Buddy nagle pojawiło się zdziwienie. ale trwało ono chwilę. Buty przyzwyczajone do wielkiego tarcia o podłoże znów znalazły zastosowanie. Budda wyprostował nogi. oparł na ziemi i rozpoczał hamowanie nie zważając na ból wydobywający się z duaego palca u nogi, który choć przyzwyczajony do ekstremalnych warunków i wielkich tarć paznokciem o asfalt, tym razem się zbuntował. Hamulec puścił.....Motor rozpędzony do ponad 30 km na godz starcił sterowność, a drzwi garażu zblizały się coraz bliżej.....
...garaż zblizał się coraz blizej, strasząc swymi zamkniętymi drzwiami jak tesciowa gdy małżonek córki przychodzi podpity. Budda zwolnił gaz, jeszcze raz wystawił swój WIELKI PALUCH do hamowania, ale potężny ból, jaki przeszedł jego odporne na ekstremalne warunki ciało, uniemożliwił mu to. Pozostało mu tylko czekać. zamknął oczy i .......JEBUD!!! Zapieprzy.ł w drzwi. Nastała cisza. Słychać było tylko trzepot skrzydeł nietoperza, delikatny warkot silnika z przejezdzającego samochodu i spiew skowronka, który pewnie przerwał akt kopulacji, by spojrzeć na Budde. My także, jako baczni obserwatorzy naszego mistrza motoryzacji, niedocenionego SEN-SEI i mentora spraw mechanicznych, zamilkliśmy....
Cisza wydawała się trwać wieczność....
- JA PIERD.LE!!!!! z pewną doza niesmiałości krzyknał Budda i wylazł spod motoru. - ALE KUR.A ZAP.EDOLIŁEM!!! - krzyknął z triumfem w głosie a my odetchneliśmy z ulgą, spowodowana raczej zatykającym smiechem, niż troską o zycie BUDDy, który jak wiadomo niejedno przeżył i takie rzeczy traktował na porządku dziennym.
Budda zdążył wygramolić sie spod motoru i zaczął oceniać straty. Przednie koło wyglądało jak rolnik po dożynkach - stan katastrofalny. resory przybrały kształt tak nieobliczalny, że pewnie NASA by się nimi zainteresowało. Ale Budda nie zrażony drobnymi usterkami, zaprowadził motor do komórki i zaczął naprawiać. wcześnieej oczywiscie wysłał kogoś po rozjaśniacza umysłu do monopolowego, aby praca szybko i twórczo postępowała. zamknął się oczywiście i zakazał patrzeć, wszak mistrz swych tajemnic konstruktorskich nie zdradza. Ale ciekawość nasza nie znała granic. Przez okienko lukaliśmy co sie działo, ale to trudno opisać słowami. Pierw w ruch poszła siekiera, która tak napieprzał w koło, ze to biedne nie mając wyboru poddało się zamierzeniom BUDDY. Iskry sypały się po kanciapie, ale zaciekłość spowodowana bólem wielkiego palca u nogi i zdartymi trampkami spowodowała, że koło w koncu znalazło odpowiednia symetrię. Potem resor. Zaciekawieni patrzyliśmy z podziwem, jak nasz mistrz poradzi sobie z tym, ale on tylko ogarnał pot z czoła (a może wziął łyk wspomagacza?) i zabrał się do dzieła. w swe wielkie i silne dłonie wziął młot 3 i pół kilowy i walił w ten biedny kawałek metalu z taką zaciekłością na twarzy, aż ostatnia jedynka w jego uzebieniu poczuła się zagrożona.
- Kur.a!! - okrzyk triumfu dało usłyszęć się z pod drzwi. Budda naprawił motor.

Nasz mistrz znów stanął na wysokości zadania...

Część III.

Witam. Tym razem historia o..... ale o tym poniżej

Budda po ekspresowym zreperowaniu motoru, naprawie resorów i wyprostowaniu koła postanowił cos zmienić w swojej piekielnej maszynie. Ale nie martwcie się, jednostki napedowej w sile potężnych 3 Koni mechanicznych z zaprzęgiem gnojowicy nie chciał ruszać, zainteresował go STAN WIZUALNY. Szczerze mówiąc zastanawiliśmy się z kolegami jak tak perfekcyjny i nienagannie odrestaurowany motor można zmieniać, a jednak. Budda po 3 wspomagaczach wypowiedział tajemne słowa:
- Kur.wa, wyglada Chujo.o!
Spojrzeliśmy na Mistrza ze strachem i z obawą, wszak niecodziennie SEN-SEI krytykuje swą maszynę, a jeśli to robi, musi mieć poważny powód. słowa owe wypowiedział w sobotę, więc ten dzień na odrestaurowanie motoru już odpadał, tym bardziej że dwa mózgojeb.y zrobiły swoje i siekiera mogłaby niepewnie w rękach lezeć. Budda poczekał do niedzieli.
W niedziele jak zwykle koło 12 wybrał się do koscioła. Ale oczywiście rodzice Buddy myśleli że tam idzie, a on niczym Czak Noris i Szwajceneger przedarł się potajemnymi drogami do komórki i rozpoczął TJUNINK. ja jako jedyny ze wszystkich, pomagałem Buddzie w tej zacnej i SUPER TAJNEJ operacji. Wszak oczy pospólstwa nie mogły zerkac na tajemnice instruktorskie MISTRZA.
Na pierwszy ogień poszedł bak. Budda z wściekłośćią zerwał naklejki SAT1 i RTL z pojemnego, 7-mio litrowego zbiornika i zabrał się do roboty. szczota druciana podwędzona na budowie majstrowi znalazła zastosowanie, wszak stary lakier wymagał usuniecia. tarł budda po baku z takim zacięciem, aż przerażony odszedłem 2 kroki w tył, bo czułem że siły nieczyste maczaja w tym palce. Gdy bak przypominał juz usta tirówki, Budda odrzucił szczotę i powiedział nader delikatnie:
- podaj mi kur.wa puszke farby olejnej!
Chciałem juz zaprzeczyć i skrytykować mistrza , ze chyba się pomylił, ale odwagi zbrakło. Podałem zielona farbe olejnicy, na której był zaschnięty korzuch grupości 10 cm, ale Budda wsadził swego palucha wskazującego w puchę, paznolem zdrapał korzucha, zamoczył swego palucha i podniósł do swiatła.
- troche rozpuszczalnika i może być - powiedział całkiem sympatycznie.
Zaczęło się malowanie. Budda nie uzywał pedzla, wszak to robią amatorzy. Kawałek gąbki wyrwany z materaca porzuconego koło smietnika w zupełności wystarczał, a i efekt wg. Buddy był ciekawszy. Po 10 min. bak był skończony. Wsciekle zielony kolor swięcił bardziej niż wódka na targowisku przywożona przez Ukraińców, ale co tam. Budda mieł gust niewybredny i wiedział co robi. Potem rama. Juz chiałem podac szczote drucianą ale przenikliwe spojrzenie powstrzymało mnie. Budda miał inny plan. Taśma samoprzylepna w biało-czerwoną kratkę przykuła moją uwagę. Prawdziwy PATRIOTA, pomyslałem. Motor w barwy narodowe. Budda okleił wszystkie widełki taśmą i części nieruchome a miejscach gdzie klej samoprzylepnej nie trzymał, zapuścił kilka kropli super Gluta i spojrzał na swe dzieło z zadowoleniem. Lecz po chwili...
- Kurw.a, Chujo.wo - zawyrokował Mistrz.
Nie wierzyłem własnym uszom, mistrz krytykuje swe dzieło? do tej pory tylko on, krytykował innych i udzielał rad naprawczych i wskazówek, Tylko ON miał prawo wiedzieć jak ma wyglądać każdy motor na podwórku i tylko ON naprawiał każde motory gdy tego wymagały, ALE KRYTYKA WŁASNEGO TWORZYWA???
Na baku brakowało naklejek. Budda poszperał w jakiejś szufladzie i wyciągnął jakąś teczkę, a z niej...
.
.
.
....naklejkę CHONDA (tak, tak, chonda) , wykonaną z białego papieru samoprzylepnego i kilku wypisanych prawie do konca mazaków. Prawdziwy majsterszyk. Lewy bok zbiornika mie był juz całkiem zielony, ale zaraz , co po prawej stronie?
Budda jakby czytał me mysli i wyciagnał...CAWASAKI (to nie błąd) wykonanej w podobnej technice plastycznej, równie artystycznej. Prawy Bok też nie był zielony. Ale Budda jeszcze nie skończył. Wszak Tłumik, felgi, silnik tez wymagały zmian wizualnych, ale o tym w następnym odcinku.....

Część IV.

Po pomalowaniu i naklejeniu wlepek przyszedł czas na podrasowanie tłumika, chromu na silniku i innego badziewia. Ja, oczywiście, jako jedyna osoba miałem zaszczyt w tym uczestniczyć.

Po skonczeniu wlepienia naklejek na bak, wyciętych z samoprzylepnego papieru, Budda zajął się Tłumikiem. Dla Buddy tłumik to podstawa, podobnie jak u męźczyzny jego ptaszek - im wiekszy i głosniejszy - tym więcej mocy daje. Trza było tłumik podrasować. W tym celu spojrzał Budda na beton w swej komórce i znalazł kawał zarąbiastego gwoździa, skrzywionego choć trochę jak nos pijanego zięcia po spotkaniu teściowej. swym metnym wzrokiem zmulonym poprzez 2 wspomagacze zmierzył jego srednicę i przyłożył po środku wygara. JEBUD! - zapieprzył siekierą, która była nieodzownym elementem jego warsztatu. JEBUD ! - przyłozył z drugiej strony - oczywiście by wyrównac ciśnienie spalanych gazów w tłumików. Jebudował tak kilka razy, az w koncu wypowiedział prprocze słowa:
- Kur.wa, moze być.
Naciskając ręczny starter - czyli krecąc uniesionym kołem w powietrzu na dwójce - odpalił motor, by wypróbować siłe ciagu durszlaka. Zawył motocykl niemiłosiernie a z tłumika przez wybite dziury posedł dym z olejem - specyficzny dla tej marki motorów. Huk i hałas niemiłosierny, ale nagle Budda cos krzyczy:
- POD (nie słysze)....Kur.wa..(nie słysze).........rę!!!
- Co?!!! - drę się tak jak i on
- SIEKIERĘ!!!!
O zgrozo! Pomyślałem, chyba powazna usterka nastąpiła w motorze, bo Budda wykorzystuje ja do cięzkich napraw. Podałem mu i czekam co zrobi. Budda wziął potężny zamach (a siłe ma wielka, jako 10 - latek potrafił sam kołki drewna na ognisko nosić, co prawda ku uciesze starszych kolegów, którzy go nigdy na te ogniska nie wpuszczali) i zapieprzył w rurę tłumika przy cylindrze.
- Kur.wa, z gwintu się wypierd...iło - fachowym językiem opisał usterke, bym oczywiscie mógł poznać trochę języka mechaników - Bedzie trzymać!
I rzeczywiscie - maszyna trochę przycichła, ale jakby więcej dymu poszło z durszlaka - czyli tłumika, a Budda otarł pot z czoła i spojrzał na silnik.
A silnik wygladał szczerze mówiąc jak placek gówna na deszczu (za przeproszeniem oczywiście). Syf niemiłosierny, smar, błoto, resztki oleju wykapujące z nieszczelnych pokryw, resztki sniadania, kurz i zdechłe robale, które poumierały przelatując w poblizu motoru i wdychały spaliny motoru, a swojego żywota dokańczały na rozgrzanym cylindrze. Jednym słowem: syf kiła i mogiła. Oczywiście było to moje zdanie którego przy Buddzie nie osmieliłbym się wypowiedzieć. W tym czasie Budda szperał w jakiejś skrzyni i pokazał mi TO! TO było słoikiem z czymś srebrnym w srodku (a moze siwym). Odkręcił zakrętke, przystawił mi do twarzy i powiedział:
- srebrzanka od drzwiczek do pieców, kur.wa, odporna na wyskie temperatury - zareklamował produkt.
Wyczyscił pedzel o scianę (bo był brudny od farby olejnej) i spokojnie zaczął po tym wysyfionym jak przedział w pociągu silniku, malować. Farba miejscami miała problem z przylgnieciem do podłoza, ale gruby paluch Buddy zrobił swoje. Pół litrowego słoika farby znalazło nowe miejsce. Silnik był pomalowany. Podobnie zreszta jak opony i felgi.

Dzieło zostało dokończone.

Część V

Po skonczeniu tjuningu swej piekielnej maszyny, Budda postanowił pokazać ja swiatu. Wszyscy stanęliśmy na podwórku w poblizu jego komórki, by nie przeoczyć tego wspaniałego cudu techniki, który tylko Polak po 2 wspomagaczach może skonstruować. nasz Mistrz po chwili zza drzwi wydobył swój okrzyk zwycięstwa i triumfu:
- Kur*a!!! Spierdal*ć!!!
Odsuneliśmy sie posłusznie od drzwi, bo nigdy nie wiadomo co Mistrz zrobi po wyjściu ze swej Świątyni Niemocy i Rzeczy Niegodnych Oczu Pospólstwa, do których niewątpliwie my sie zaliczaliśmy. Nagle zawył potężny, 5-cio konny silnik, drzwi rozwarły się z hukiem i ......... odpychając się nogami wyjechał CUD! Ale było jedno ale, wyrażone delikatnym stwierdzeniem:
- pierd0l0ny łańcuch!!!
Ale to juz chyba umkneło naszej uwadze, bo podziwialiśmy. Cudownie patriotyczna taśma w biało-czerwone kolory którą owiniete były resory i wszelkie części rurzane świadczyła o dużym poswięceniu dla ojczyzny ze strony Buddy. Tłumik pomalowany srebrzanka lsnił w brzasku zachodzącego słońca, choś kłęby dymu wydobywające się z 10 dziur i niedokręconej srubyprzy cylindrze troche utrudniał nam pole widzenia. . Białe naklejki Kawasaki i CHONDA były trochę ubrudzone smarem, ale widać było idealne pociagnięcia nożyczkami (choć tu i uwdzie było widać, że Budda trochę się denerwował jak to wycinał). Ale silnik, to był dopiero majsterszyk. Po prostu CUDO! Pół kilo farby powiększyło go optycznie ze dwa razy, przez co wygladał jak silnik od snopowiązałki skrzyżowany z kawałkiem ciagnika Ursus 303. Widać było że farba dobrze zaschła, bo pokrywy od silnika nawet nie brzęczały. CuD!
W tym czasie Budda założył łańcuch, otarł gila rekawem ( widać zgubił szmatke do czyszczenia swiec), spojrzał na nas dziko i ruszył.
Cudowne wycie silnika przerywał co chwile okrzyk:
- Ała, Kur*a, Ałłłaaa!!
Troche tłumik parzył i dym który się z niego wydobywał, powodował ten okrzyk, ale koles przyzwyczajony do walki z żywiołem, jakim był jego motor nire poddawał. Kilka kopnięc i tak naprostował wydech, że przestał przeszkadzać.
Po objechaniu kilku rundek wokół podwórka, postanowił zaszaleć jak na motocrossie. Wjechał rozpędem na trawnik pod blokiem i zaczął ósemki. Ba, nawet szesnastki i trzydziestki-dwójki mu wychodziły. dziki usmiech radował się na jego paszczy, a otwór gębowy przybierał to coraz nowe kształty, jakby wołał:
"hahaha, maleńka, ha ha ha". W miedzyczasie wszystkie psie kupy zdążyły się przykleić do niego i jego piekielnej maszyny, ale wystarczył ruch ręki, by usunąć je z twarzy, charknąć 2 razy i dalej piłować z wielkim hukiem swą maszynę. Po chwili sciana bloku i kilka okien także znalazły się na celowniku kupek i innego badziewia które leży pod blokami na trawnikach, ale co tam. Budda był w zywiole!!!
Potem co się stało, to nikt nie jest pewny. niektórzy mówia że ufo, inni że zmeczenie materiału, ale Budda okreslił to dwoma słowami:
-pierdol*ny faszysta.
Zza bloku wyleciał sąsiad, trzymając w ręku....tak, TAK - SIEKIERĘ!. To narzedzie naprawcze w rekach Buddy, tym razem siało zniszczenie. Budda odwrócony plecami do swego kata, nie zdążył zareagować. Potężne uderzenie w tylne koło złamało zębatkę i kilka szprych, lecz dzięki szybkim odepchnięciom nóg buddy nie wyrzadziło więcej krzywd. Pozwólcie ze nie zacytuje więcej słów, które Budda wypowiedział, ale to nie dla Waszych uszu.
I choc historię te mógłbym zakonczyć, to miała ciąg dalszy. Po kilku minutach na choryzoncie pokazał się TATA Buddy. A chłop to jest postury prawie jak Pudzian i podobnie jak on z plaskacza mógłby zabić. stanął pod Świątynią Niemocy i Rzeczy Niegodnych Oczu Pospólstwa i krzyknął:
- Krzysieeeeekk!!!!
Po cichutku otworzyły sie drzwi i odpowiedź:
- co?
Potężny cios z liścia klonowego pięciopalczastego rzucił Buddą o scianę. Tak oto powstał miesięczny szlaban na motor. Ale Buddy to nie zraziło, oj nie. Miał on juz nowy plan, znacznie bardziej przebiegły, a mianowicie....
.
.
.
.
kupno nowego motoru.

Część VI

Po dokonaniu tjuningu wizualnego, Budda zabrał sie za podrasowanie silnika. W tym celu aby dostać się do wnętrza silnika, za pomocą śrubokręta i siekiery rozgiał pokrywy aż gwinty śrub poleciały i wprawnym okiem spojrzał na skomplikowany układy elektryczno - mechaniczne.
- chujo*o - zawyrokował Nasz Mistrz
Środek koła zamachowego nie wygladał imponujaco i kolega wiedział o tym. Gdzie niegdzie poprzecierały sie kable poizolowane taśma samoprzylepną z pobliskiego kiosku Ruchu, kondensator przybrał dziwny kolor a kabel od odkurzacza, który prowadził do swiecy był jakby troszke podtopiony i poprzecierany.
Podrapał sie Mistrz po głowie umorusanym paluchem i wydobył z paszczy dźwięk:
- eeeee tam, jeszcze podziała. - było to jego najpopularniejsze powiedzenie , oczywiscie oprócz: "prowizorki są najtrwalsze" , Zaduma zawitała na jego twarzy i zaczął mysleć.
Myslenie trwało chwilę, bo nagle.....
- splanujemy głowicę - w momencie gdy to mówił , z podniecenia gil delikatnie pokazał się z dziurki w nosie, ale mankiet swetra szybko przywołał go do porządku - oznaczało to że Budda miał widać świetny pomysł.
Po chwili odkręcił cylinder cudem niczego nie urywając i kazał trzymać mi go miedzy nogami z całej siły (tylko bez skojarzeń ). sam przyniósł wielki pilnik do metalu i zaczęło się.
Swe wielkie łapska oparł na pilniku i począł trzeć po cylindrze z taka zaciekłością, że przestraszony oddałem mu go, wymigując się bolącą ręką. Wćisnął cylinder w imadło i dalej je meczy. W miedzyczasie urwał kilka żeberek ale co tam, tylko zbednie motor obciażało. Po chwili Budda skończył. Założył część na silnik, przykręcił gaxnik i odpalił machinę, by sprawdzić ile to koni więcej przybyło, lecz .....
.
.
.
.
.
.
.
.
...... na początku usłyszelismy lekkie stukanie od silnika, ale mina Buddy niczego nie zdradzała, on był przyzwyczajony do nietypowych odgłosów, ale potężnego pierd*lniecia nie mógł przegapić. Motor zgasł a by spojrzelismy na motor - świeca wyrwała się z gwintu i zrobiła dziurę w baku. Oprócz tego pękł tłok i wał w srodku a cylinder popekał w kilku miejscach.
tak oto komarynka Buddy dokonczyła swego zywota.
Były jeszcze próby reanimacji, ale juz nigdy motorek nie odzyskał swej swietności.
Łezka zakręciła nam się w oku, gdy Budda oddał ją za dwa koła od kolażówki.

Część VII

Gdy komarynka dokończyła swój żywot, Budda na moment porzucił Konie mechaniczne i przesiadł się na pedały. Znaczy, aby pedałować, a nie..... Zakupił za swój niesprawny juz motorek brakujące koła do kolażówki, bo wcześniejsze nie wytrzymały ekstremalnych wyczynów Buddy i przypominały nieco jajko Wielkanocne po trzech skrobankach. Łatwo się domyślić, że skoro my mieliśmy swoje motorki, Budda nie mógł obojetnie patrzeć na to jak jeździmy i mimo że dawaliśmy "karniaka" wokół podwórka, Dla Buddy było to za mało.
Tego dnia słońce wstało bardzo wcześnie. Pamietam, obudziłem sie wtedy cos koło ósmej rano i spojrzałem przez okno. Szczęka mi opadła jak zobaczyłem ten widok! Pod blokiem z dumnie uniesiona głową i trochę rozbieganymi oczami kroczył Budda i ciagnał naprawdzijszą WUESKĘ TRÓjkę czyli 125 cm3 w cylindrze. Ubrałem sie szybko i wybiegłem przed dom, aby podziwiać to cudo, marzenie każdego nastolatka sprzed 15 lat.
Motor był to cudnej urody - jak podkreślał wtedy Budda - przedni kołpak uniesiony ekstremalnie do góry charakteryzował się wysoką motorokrowością i wskazywał na sportowo-wyczynowy charakter maszyny. Opony zdarte do samych drutów świadczyły o częstym paleniu gumy przez doswiadczonych motocyklistów, którzy wcześniej dosiadali tego rumaka. Bak z naklejką Harley-Davidson mówił o duzym poszanowaniu dla maszyny a siedzenie, lekko spadające i przesuwające się za każdym razem jak ktoś miał zamiar usiąść, swiadczyło, że o szczegóły takie jak śrubka nikt wcześniej nie dbał, skupiając się raczej na momentach skokowych silnika. Sam silnik to juz było cudo, poździerany papierem sciernym gruboziarnistym by uzyskać efekt "świcenia" i poprawić zdolności aerodynamiczne. Wydech podniesiony maksymalnie do góry i uciety w połowie świadczył o duzej znajomości tjuningu maszyn sportowych i wyczynowych. Rama koloru brązowo-rdzawego świetnie komponowała się z całą resztą.
Stałem tak i podziwiałem ten Wiejski Sprzęt Krossowy, ale na tym idealnym obrazku, zauważyłem drobna rysę. Wuecha miała 2 PRZEDNIE KOŁA??? Juz miałem zapytać Budde, dlaczego tak jest, ale on mnie uprzedził takim wywodem, chyba najdłuższym w jego życiu:
"-Widzisz, kur*a, sto tysięcy za to dałem (dziś koło 100 złotych), u znajomych na wiosce wypatrzyłem, bo im się kur*a robić tego nie chce, ale jutro podrzucą mi jeszcze worek cześci i koło tylne i będzie maszyna jak ta lala. Nawet papiery na nią mają, ale już jest wyrejestrowana. Zaj*bista, nie?
Cóż mogłem odpowiedzieć, chyba tylko:
- Będzie się działo
...a Budda rozpoczął naprawianie, bo według niego, każdy motor mozna jeszcze więcej ulepszyć.

Część VIII

BUDDA (jak zresztą i ja) przechodził równolegle z manią motorów, manie RADIOWCA. W tym celu zakupił sobie od zaprzyjaźnionego radiowca amatora radyjko mało znanej wtedy firmy, by móc znaleźć sie w społeczności radyjowców. Budda jako że był niecierpliwy i nie lubiał wtajemniczać się w niuanse zawodowych CB-radiowców, zaczął z grubej rury. na dachu bloku postawił antenę 6-metrową, z drucianymi "statecznikami?", posklejaną w kilku miejscach, bo też nie najnowszej swieżości. Kabek koncentryk przeciagnał do pokoju i włączył Radio.
Wspaniała muzyka dobiegła naszych uszu, gdy w trzeszczącym radyjku wyławialiśmy pojedyńcze słowa rzucane przez tirowców, cos w sensie:
- kur*a...........jeba*y....(trzaskkk).......pierdo.....jak sie........(trzask)...wpierda.....
Tak oto odbiór jest - ucieszyliśmy sie niezmiernie, choć radyjko sciszyliśmy, bo rodzice Buddy obok w pokoju, a wiadomo, licho nie spi.
Czas na nawiazanie kontaktu. tutaj dla nie wtajemniczonych kilka słów wyjaśnień.
W slangu CBiraków jest kilka ważnych zasad. Gdy chcesz się właczyć do jakiejś rozmowy mówisz "brejk" (break). Podajesz swoją ksywę i jeśli rozmówcy zechcą rozmawiać z toba, pozwalają ci, Jak się nie odzywaja do ciebie, to lipa, szukasz innego kanału. Kanałów w zasadzie jest 40, w tym kilka zarezerwowanych (chyba 19 to ratowniczy). W CB radiu nie można nadawać i słuchać jednoiczesnie (jak w telefonie). Podsłuchiwanie jest bardzo brzydkie
My, oczywiscie cos tam słyszeliśmy o tych zasadach, ale pierwszy raz rozmawialiśmy na żywo. Postanowiliśmy wciąć się w rozmowę dwóch tirowców.
- brejk, czy mnie słychać? - zagadnął do nich Budda
Cisza, nikt nie odpowiada, a dyskusja panów dalej sie toczy
- brejk, tu Budda , słychać mnie? - coraz głosniej próbuje nawiązać kontakt
Cisza
- Halo, to znaczy brejk, czy mnie słyszycie? Tu BUDDA z N.......rdu!!!! Prawie krzyczy w swej rozpaczy
Panowie przestali rozmawiać, co zdopingowało Budde do jeszcze jednej rozpaczliwej próby
- brejk, brejk, brejk, czy mnie słychać, odbiór, tu Budda, brejk, halo!!!!! Krzyczy w mikrofon zdezorientowany lekko Budda.
- SPIERD*LAJ DZIECIAKU, BO JAK CIE DORWE TO CI NOGI Z DUPY POWYRYWAM!!! - usłyszeliśmy przez radyjko.

Cel osiagnęliśmy - kontakt nawiązany

Część IX

Budda z zakupu swojej maszyny Wiejsko - krossowej był bardzo zadowolony. Prędkości jakie osiagał na niej były oszałamiajace - całe 60 km/h "z górki i z wiatrem w plecy" w pełni go zadawalało. Jako że nie daje nam pojeździć, z zapartym tchem słuchamy opowiesci o orzeźwiajacym podmuchu powietrza, o robalach w oczach które nieraz były przyczyna lekkich utrad równowagi podczas jazdy, o rozwianych włosach (ech "kwiaty we włosach potargał wiatr...") i coraz to nowych poparzeniach na nodze Buddy od tłumika, który ze wzgledu na słabą jakość drutu, którym był przymocowany, troche się ruszał i parzył po girach.
Budda był wniebowzięty, i coraz częściej patrzył z pogardą na moją motorynkę i komarka innego kolegi. Ale...
...nastał straszny moment - w wyniku błedu technicznego (według Buddy to wada fabryczna - w żaden sposób nie spowodowana złymi śrubami, którymi poskręcał silnik) do jednostki napędowej dostał sie KAMYK. Taki malutki kamyczek, mógłby ktos powiedzieć, a tyle zamieszania - rozwalił skrzynie biegów. Stało sie to na trasie, gdy sprawdzał wytrzymałość kolejnej linki do gazu, wiązanej gdzieś z 2 razy i dziwnie łaczonej śrubkami. Tak więc, chciał nie chciał, trzeba naprawiać. Zgromadził cały sprzet w swojej komórce, na środku położył worek po ziemniekach z częściami zapasowymi (choć czasami wydawało mi się, że to ziemnaki które do domu kupili jego rodzice, a metalowe części między nimi to odpady poniemieckie zebrane przez kombajn ziemniaczany - ale swoją wagę miało), siekierę - jako specjalistyczne narzędzie do robót delikatniejszych, przecinak - do "rozpołowienia" silnika i zdjęcia koła zamachowego, młotek, tektura - do wycięcia uszczelek, i kilka innych przyborów niewiadomego mi przeznaczenia.
Rozbieranie silnika na części pierwsze wyglądało mniej więcej tak:
- no złaś, ja pi*rdole....kur*a, ch*jostwo......yyyyyy....eeeeesszzz ty k*rwa.....no twoja mać, ...ale się zapiekło ch*jostwo...!!
Po 20 minut wysłuchiwania fachowych określeń motoryzacyjno - mechanicznych, usłyszałem jedno upragnione:
- mam cię pizd*ńko! - Budda zawsze odnosił się zdrobniale i sympatycznie do swoich maszyn.
W wielkiej łapie trzymał trybik, z wywpieprzonymi jak k*rwa po 50- tce w połowie zębami.
- gdzieś tu taka miałem - sięgnął do wora po ziemniakach i zaczął szukać, przerywając samanie i lekkie zdenerwowanie takimi oto słowami:
- no gdzie jesteś...k*rwa, było tu... widziałem, k*rwa, nie grzebałeś tu?
Za chwilę wyjął jakiegos zgniłego ziemniaka, zakręcił w środku paluchem i wydobył upragniony trybik. Przyłożył celem porównania do tego połamanego i orzekł:
- za*ebiscie! - z nutką triumfu w głosie.
Zaczęło się składanie motoru, ...ale o tym może w następnej części, jeśli bedziecie na to z Waszej strony ochota...

Część X

Stali czytelnicy Buddy wiedzą jedną, ciekawą rzecz o moim koledze, a mianowicie to, ze nie uznawał on hamulców w motorze.
- Hamulec to rzecz zbędna - zawsze mawiał i miał w tym troche racji, bo trampki porozrywane przez asfalt od "noznego hamowania" miały wspaniałe wywietrzniki dla wielkich paluchów u stóp Buddy, a i na obcinaniu ich czasu oszczedzał, przeznaczając wolne chwile na nowe naprawy.
Pewnego razu wyjechał na podwórko nową maszyna wiejsko - kaskaderska a mianowicie wuechą! My w tym czasie zajeci graniem w kosza nie zauważyliśmy, jak Budda rozpędzony jechał prosto na nas. Jego wyraz twarzy, wykrzywiony w dziwnym grymasie zdradzał że cos jest nie tak. Rozdziawiona gęba, wybałuszone oczy, posklejane od smaru włosy i gil nad gile wystający z nochala, zdradzał pewne zdenerwowanie.
- SPIERD*LAĆ!!!!! - dało się usłyszeć zza grzmotu silnika
Posłusznie odsunęliśmy sie szybko na bok, bo nie wygladało to za ciekawie.
Nożny hamulec Buddy widać był u kresu wytrzymałości, ślady hamowania były mało widoczne, bo Budda do przejażdzki wybrał tym razem klapki plazowe, bo zamiast naprawy motoru miał przynieść mamie koperku do obiadu. Maszyna przejechała koło nas i skierowała się prosto na .......... śmietnik.
Potężny huk wstrząsnął okolicą. śmietnik przestawił się o 180 stopni, motor padł na glebę, a my w ciszy patrzyliśmy oniemiali, by za chwilę tarzać się ze smiechu na glebie i płacząc prawie że.
- Ale gdzie jest Budda? - ktos zapytał
I rzeczywiście - Buddy nie było.
Wtem jakaś łapa zaczyna wystawać ze śmietnika i głos proszący delikatnie o pomoc:
- K*rwa, pomóżcie mi!!!
Ze srodka smietnika pokazała się głowa Buddy z poobdzieranym ryjkiem tak, jakby sztachetą na wiejskich baletach od "młodzieży" dostał. Pobiegliśmy do śmietnika, i wspólnymi siłami, lekko się brzydząc zapaszku Buddy wyciągnęliśmy go. Krew, Brud, siniaki, ogólnie "syf, kiłai mogiła" tak można byłoby sprecyzować stan Buddy. Ale chłopak był silny.
Przygoda ta się nie skonczyła tak szybko. Budda nabawił się WIELKIEGO SIŃCA!

Część X (uzupełnienie)

Kolega Budda, jako wielki maniak motorów i wyczynów kaskaderskich, jeżdząc motorem bez hamulców, wyrznął centralnie w smietnik nabijając sobie na udzie WIELKIEGO siniaka. Było to w niedzielę, a w poniedziałek W-F (chodził wtedy do 1 klasy L.O.). Jako ze utykał na nogę postanowił napisać zwolnienie od rodziców, zeby nie ćwiczyć. Oczywiscie tekst standardowy:

"Proszę o zwolnienie ******** z zajęć WF, z powodu wybroczyny podskórnej na udzie, spowodowanej ..........ble, ble ......

z poważaniem"

I tekst choć dziwny pewnie by przeszedł, gdyby nie przystawił pieczątki na kartce, którą zwinał ojcu, a na pieczątce:

Lekarz weterynarii
Janusz ***********
praktyka prywatna

Wuefista zatrzymał na pamiątkę i przez rok opowiadał o zwolnieniu od weterynarza

Część XI

Kiedyś na podwórku mieliśmy nie lada problem. Zachciało nam się ogniska i pieczenia kiełbasek połaczonych przez starszych kolegów z degustacją mózgotrzeba własnej roboty trzy dni po sfermentowaniu. Był tylko mały problem. Potrzebne były jakieś pieńki do siedzenia, a wszystkie spaliliśmy ostatnim razem, gdy skonczyło sie drewno przywożone z lasu (na motorach, haha). Tutaj nieodzowny jak zwykle był Budda. Zaproponował nam że pieniek ma na działce, i chętnie przyniesie.
- ale, k*rwa sam ide, bo jak mnie stary zobaczy to h*j. - odrzekł.
Nam to było na rękę, choć jeden pieniek mamy z głowy .
Po 15 minutach na horyzoncie pokazał się Budda. Czerwony na gębie, sapie i dyszy, ale w łapach niesie wielki kloc drewna. Przybliża się do nas z coraz większym wysiłkiem. Nieodzowny element jego urody, jakim był gil, znów sie ukazał naszym oczom - wynik strasznego wysiłku fizycznego. kroki stają się coraz cięższe, powolne, nogi mocno się już uginaja a z paszczy słychać przeraźliwe:
- yyy....yyyy....yyyyy.....yyyyyyy........y.yyyyyyyy.........y.yyyyyyyyyy......
Patrzymy pełni podziwu na ten nadludzki wysiłek, ale nikt nie odważy sie pomóc koledze. Wiadomo, on wszystko sam robi. Nagle.....
......pierw była mała, ale potem stopniowo sie powiększała, obejmujac coraz to większe połacie materiału i przybierając coraz to mocniejszy ciemny kolor. Utworzyła cos na kształt kontynentu Australijskiego lub Wysp Owczych, ale trudno ocenić, bo co chwile przybierała inny kształt. Twarz buddy także wykazała na początku lekkie ździwienie a później przeobraziła się w tak nieobliczalnie dziwny wyraz twarzy, podobny do Niny na swej Bezludnej, gdy udaje śmiech i źdiwienie, po prostu straszne. Ale najgorsze było to, że jajka Buddy były PODTOPIONE.
Wybuchneliśmy tak wielkim smiechem, że sami byliśmy zagrożeni powodzią, ale Buddy to nie zraziło. Usiadł na pieńku przyniesionym ze sobą i powiedział:
- K*rwa, wodą się polałem na działce!
To spowodowało jeszcze większy śmiech i jeszcze większe podk*rwienie kolegi.
W ramach odwetu uknuł plan.
Wyciagnął z kieszeni Supergluta i zaczął ciapać nim ławkę obok stojacą. Biedak chyba myślał że ktos usiadzie ale my byliśmy lepsi. Kolega doskoczył do niego, pchnął go w taki sposób, że ten siadł....na nasmarowana ławkę. Posiedział chwile i wstał.
- Auuuu!!! K*rwa!!!
Złapał się za tyłek który całkowicie goły wystawał z wyrwanej dziury ze śladami pozrywanej skóry. Zaczął skakać wokoło i wrzeszczeć, a my ze smiechu czkawki dostaliśmy. Potem poczłapał się biedny, zlany i poobdzierany do domu, gdzie czekał na niego tata

Część XII

Pewnego pieknego popołudnia postanowiliśmy z chłopakami zrobić jakieś ognisko. W tym celu braliśmy pewien wózek zrobiony z kół od roweru, doczepialiśmy go do jakiegos motoru i wybieraliśmy się do lasu, by gałęziówki nazbierać. Od naszego podwórka do lasku było jakies 500 metrów, w tym trzeba było przejechać około 300 po drodze asfaltowej, z dosyć często jeżdżącymi samochodami. Zawsze był tylko jeden problem - KTO CIAGNIE WÓZEK??
Nawet Budda miał opory żeby się zgodzić, ale trzeba było wtedy przeprowadzić pewną psychologiczno - terapeutyczną rozmowę:
ATAK 1:
- Budda, weźmiesz wózek?
- a spier*alać mi tu kurna mać, ja napewno nie biorę.
- Ale ty masz wuechę, najsilniejszy z motorów.
Trza było wjechać na ambicję i wskazać walory Buddowskiego motoru.
- Ku*wa, zawsze ja mam ciagnąć, ty motorynką też wcześcniej ciągnałeś1 - tu skierował słowa do mnie.
Faza 2:
- Ale ty wuechą szybciej po asfalcie przejedziesz, a zresztą wiesz jak mi się muliła motorynka pod górki - tu zastosowana została lekka litość.
- ja wachy nie mam - odparował lekko budda, a my juz wiedzieliśmy że mięknie. czas na ostateczny atak:
Faza 3:
- dam Ci pół litra wachy - zaproponowałem ( tanio go kupilismy
- a h*j, dawaj.
W taki oto sposób, przekonaliśmy Budde do wyświadczenia nam tej małej przysługi. Najlepszym sposobem na dołaczenie wózka był sznurek od snopiowiazałki. Powaga pełna, nie wiem jak było kiedyś, ale tego zawsze mieliśmy dużo. Dwa metry sznurka, i wózek spełniał już swą powinność, przywiązany do WUECHY.
Podróż do lasu mineła spokojnie. Pojechaliśmy w trzy motory plus jeden pedałowiec, w ramach asekuracji. Załadunek wózka także trwał bardzo szybko, tylko Budda jak zwykle się opierdzielał, bo za każdym razem jak wlazł w gałęzie widział kleszcze i marudził że zapalenia opon mózgowych sie nabawi (choć pewnie miał od urodzenia. Po chwili był czas na powrót.
Budda zaczął odpychać się energicznie nogami, bo jak twierdził kondensator mu nawala i zapłon nożny szwankuje, odpalił motor na dwójce i z lekkim mułem, bo przecież z pełnym wózkiem ruszył do przodu. Przez las było całkiem OK. Ale na drodze.....
...rozopedzony Budda nie przewidział jednego, cieniutkie kółka od roweru przy wózku nie wytrzymały przeogromnej predkości jaka Budda osiagnął na asfalcie i najnormalniej w swiecie jedno odleciało. Koszyk przewrócił się i wysypał całe drewno wprost pod przejeźdzający samochód, który za chwile zrobił ostre hamowanie i wyleciał z niego kierowca. Najlepsza była reakcja Buddy. Nie zważając na leżący wózek, poderwał wueche do przodu i ciagnać go po asfalcie spieprzył na podwórko. My przejechaliśmy jakby nigdy nic, udawając, że nie mamy z tym nic wspólnego. Po chwili kierowca odjechał i spokojnie wózek pozbieraliśmy. Wtedy to Budda chciał mi po raz pierwszy spuścić wpierdziel.
Po całej akcji podszedłem do niego z takimi oto słowami:
- oddaj mi wachę, nie przywiozłeś drewna ! - powiedziałem to dla żartu, ale Budda nie zrozumiał, gonił mnie przez pół podwórka wykrzykując, że i taki wpierd*l spuści że popamiętam. Serducho do dzis mi wali jak to wspominam

Część XIII

Pewnego popołudnia, gdy nie padało a motor Buddy przeżywał te piekne chwile, kiedy to był "na chodzie", czyli jechał do przodu i nie gasnął po 100 metrach, postanowiliśmy odwiedzić pewnego kolegę, mieszkajacego po drugiej stronie miasta. No, oczywiscie, badań technicznych budda zapomnieł zrobić w swej WueSce, podobnie jak zarejestrować i zrobić prawa jazdy, ale to szczegół dla nas, od czego jest droga przez las. Dziwnym trafem Budda tego dnia zdobył 5 litrów benzyny, bo przeogromny, 8 konny silnik żarł jak jak cholera i jeszcze troszeczkę zawsze wykapowało z różnych nieszczelności instalacji paliwowych, które w oczach Buddy nie zasłuzyły na naprawę i patrzył na nie z pogardą.
- Pchnij mnie - te słowa Budda zawsze wypowiadał, gdy startował maszynę. Tak więc ja go pchałem, a on pokracznie odpychał się nogami od ziemi, by oczywiscie uruchomić maszynę. Potem ja go goniłem przez pół podwórka, aż do wyjazdu na drogę, gdzie korzystająć z lekkiego przychamowania, mogłem wskoczyć na siodełko (oczywiście delikatnie bo siodełko spadało). Tak oto wyjechaliśmy na drogę, by po około 300 metrach dotrześ do lasu. Tutaj podróż mineła nam spokojnie, nie licząc kilku zachwiań motora (Budda tłumaczył że to dziury, ale mi dziwnie koło przednie wygladało). Ale po wjeździe do lasu.....
.....gnajć z prędkościa około 40 km na godzine, szosując pomiędzy drzewami i waską ścieżka zauwazyliśmy samochód.
- Co jest k*rwa?! - zapytał wyjatkowo grzecznie budda,
W środku lasu stał najzwyklejszy biały duży Fiacior, prawdopodobnie zwinięty komuś w n ocy i porzucony. zatrzymaliśmy się i patrzymy do srodka.
- Tylko go nie dotykaj!!! - rozkazał Budda - Bo k*rwa bedzie na ciebie, a jak cie złapia to i mnie wsypiesz że mam Wueskę i będę miał prze*ebane u starego!!!

Poziom dedukcji Buddy i perspektywicznego myślenia bardzo mnie zadziwił, widać, że w Polsce rosną światli obywatele, odpowiedzialni i uczciwi. Niczego nie dotykałem, usłuchawszy przestróg, gdy nagle..........
..... z naprzeciwka jechał w naszą stronę najprawdziwszy radiowóz. Stanąłem jak wryty, przerażony spotkaniem z władzą, od niedawna wtedy nie ludową. stoje i patrze na zbliżający się coraz bliżej samochód gdy nagle widzę Budde odpychającego się swoimi wielkimi szkitami na motorze i krzyczącego:
- K*rwa, sp*erdalamy!!!, Dawaj!!!
a ja nic, dalej stoje i patrzę jak wryty, nie rozumięjąc chyba co sie dzieje. Budda zdążył odpalić motor i najnormalniej w swieci odjeżdza. ja w chwili przerażenia, odzyskałem jaźń i w nogi.
- ZACZEKAJ!!!!! STÓJ!!!!! - i zapieprzam za nim, chyba ze 300 metrów. Zwatpiłem że go dogonię, a Policja aresztuje mnie i pewnie mnie gonią i zaraz złapią i pójdę siedzieć, gdy nagle usłyszałem piękny głos Buddy Maszyny:
""drummm, tttruuum, zgrzyt, bach , prach.....i cisza" motor padł.
Podbiegłem do Buddy, uradowany że sam nie pójde siędzieć. Budda klął na czym swiat stoi, a ja spojrzałem w strone radiowozu.
Usłyszałem ciche z tej odległości i zauważyłem gliniarza, którego słownictwo o wiele bardziej przewyższało łacinę Buddy i który machał cos ręką. Wiecej nie słyszałem, bo pchałem Budde jeszcze chyba z kilometr, żeby wrócić do domu.
Ech, to były piekne czasy

Część XIV

Tym razem opowiem o Buddzie trochę starszym, a mianowicie gdy zrobił prawo jazdy.

Ucieszony tym faktem, odstawiając swą wszechpotężną WUECHĘ do garażu postan owił kupić coś z dachem, samochód czyli. Oczywiście faktem tym z nikim się nie podzielił, taki to tajemniczy chłopak. Pewnego pięknego ranka przytachał na podwórko starą, 20-letnią skodzinę z przerdzewiałymi progami, sypiącymi się rdzą dziurami w blacharce i dziurawą podłogą. Piękny widok, tym bardziej , ze o cudo. potrafiła zapalić od razu, po przepchnięciu 100 metrów oczywiście wcześniej.
Budda, jak to kolega mechanik, zaczął machinę reperować. W tym celu postawił ja na kanał, wykombinował spawarę acetylenową, wlazł pod samochód i spawa, co chwila krzycząc:
- Ku*wa, ku*wa!!!! Ała!!! W pizd*!!!!!
My przyzwyczajeni do tych dynamizatorów, spokojnie kopaliśmy obok piłeczkę, grając w tzw. kluchy, a raczej "czy zbijemy znów szybę"? Wtem....

- Patrzcie! - , krzyknął ktoś z nas! Z samochodu nwydobywały się opary dymu i ognia z zapalonej tapicerki i siedzeń, a Budda nie zrażony spawał sobie dalej po samochodem.
- Budda, spierdal*j!!!!!!! PALI SIĘ!!!!!!! WYBUCHNIE!!!
Budda wygramolił sie spod samochodu, spojrzał, podłubał w nosie, splunął w mrowisko, zabijając pół kolonii mrówek, omiótł nas wzrokiem i tak rzekł:
- Nie wybuchnie, wachy nie ma. I k*rwa dobrze, i tak był złom.
Potem wolnym krokiem podszedł do szlaufu obok i polewał samochodzik wodą. powtarzając co chwilę:
- Pie8dolony złom, dobrze Ci tak.
Oczywiście na drugi dzień postanowił odreperwować skodzinę. Ale o tym może troche później.


Część XV

Nastał piękny poranek któregos lata. Zwlokłem się z łóżka ze wschodem słońca, gdzieś koło 12.00. Zjadłem śniadanko i spojrzałem przez okno. Widok był przecudowny. W piaskownicy srał jakiś kundel, dzieciaki rzucaja się kamieniami, sąsiadka opieprza sąsiada że ten ufajtolił jej rozwieszone pranie, a na śrdoku podwórka znów zaparkował zdezelowany Kamaz, należący do nie istniejącej dziś weterynarii Powiatowej. Przeciągnałem się rozkosznie i nagle zauważyłem GO!?
GO czyli Budde, skradającego się cichaczem do wielkiego Kamaza z baniakiem w ręku. Widok z okna miałem przecudowny, podobnie jak kilku sasiadów, przesiadujących na balkonie. Budda skradł się do samochodu, odkręcił korek od baku i zaczął ssać przez rurkę, którą uprzednio włożył do srodka. Ściszyłem radio. I czekam co dalej
- Ykm, Ykhm, Bleee........... - dało się słyszeć, bo i odległość niewielka.
- uuukhhhmmm, blkhe....charch.....- i szlust - z geby Buddy poleciał mały paw.
Alę zdążył szybko włożyć wężyk do karnistra i spuszczać wachę. Za chwilę targneły nim potężne torsje i kazdy mógł zobaczyć co nasz Budda jadł na śniadanie. A były tam chyba kanapki z cebulą (jego ulubione) i zupa mnleczna (którą mniej lubiał ). Posiniał cały na twarzy, odcharchnął ze trzy razy, ale dzieła dokonał. Kilka litrów znalazło się w baniaku.
Ja tymczasem udałem się do kuchni, wszamałem kilka kanapek i udałem sie pdwórko, sprawdzić, co nowego nasz kolega wymyślił.
Zaszedłem przed komórke, ale już z oddali słyszałem nieukrywany śmiech kilku kolegów.
- Powaliło Cie Budda?!!! - ropę chcesz wlewać?!!! - hahahaha
- to do czyszczenia silnika, - odparował szybko....i wyciągnął lejek z baku
Koledzy dumni byli, wszak uratowali silnik Buddy przed zniszczeniem, a dziś szykowała się nie lada gratka, a mianowicie "WYPAD NA MOTORACH DO LASU".

Było nas czterech. Ja z motorynką, Jawa, komarek i WSK made in Budda. Budda przeswiadczony o bezpieczeństwie skombinował sobie kask. Taki niebieski, z utwardzanego styropianu z napisem BMX. Wygladał w nim jak pół dupy zza krzaka z petem w dole, ale on zabronił krytykować się. Takie było rozporządzenie rodziców, że jak chce jeździć, to tylko w kasku, a ojciec czujnym okiem sprawdzał co chwile, czy Budda przestrzega jego zakazów.
Wyjechaliśmy na asfalt, aby pokonać 300 metrowa drogę do lasu. Szum motorów naszych i okrzyki Buddy, który wykrzywiał paszczę w dzikim uśmiechu niósł sie po lesie.
- Szybciej, dawaj, ale zajebioza!!!! - darł się płosząc biedne ptaszki i rozdęptując mrówki, hamując na zakrętach nogami, i wielkim paluchem, który wystawał z buta.
- Szybciej - krzyczał za każdym razem gdy nas wyprzedzał, szczerząc dziurawą jedynkę w naszym kierunku
Ekstaza Buddy sięgała zenitu, do tego stopnia ze nie czuł potem oparzeń nogi od przykręconego drutem tłumika i podniesionego na wielce usportowiony styl. Ściskał rączkę od gazu, która to linka łączona w kilku miejscach na supły, ledwo wytrzymywała.
Las był jego. Był mistrzem, panem i władca kazdego żyjącego robaka w tym środowisku.

Jeździliśmy tak sobie po lesie, wkurzając zwierzątka i nielicznych spacerowiczów, gdzie niejeden rzucił w naszym kierunku badylem. Postanowiliśmy pojechać nad jezioro. Trasa wymagała przejechania obok bardzo podmokłego terenu, które nazywaliśmy Bagnem Stefana. Nie wiem skąd wziął się ten Stefan, ale nie ważne. Budda wyjechał pierwszy i jak zwykle na pełnym gazie. To co zobaczyliśmy później, był tak komiczne, że o mało w gacie nie popuściłem ze smiechu, ale nie wyprzedzajmy faktów.
Budda wjechał rozpedzony do bagnistego lasku. Tylne koło mu zarzuciło, przednie wpadło w dziurę, a motor z okracznie siedzącym Buddą wjechał wprost do wielkiego bajora. Jakby tego było mało, pieprznał w jakąś gałąź i fikołkując nad kierownicą wpadł do bagna.
- Bul, bul, bul - niebieski kiedyś kask BMX wynurzylł się z wody. Pierw jedna łapa, potem druga i POTWÓR Z BAGIEN wstał ze szlamu. My dosłownie rylismy ze smiechu. Budda spojrzał na nas, potem na leżący motor, którego tylko kierownicę było widać i powiedział prorocze słowa:
- Spi*rdalam do domu.
Jakby było mało nieszczęść, natknął sie jeszcze na nauczycielkę na spacerze z pieskiem.

Wywrotek na motorach Budda miał wiele. Ja opisałem te najciekawsze i najśmieszniejsze. Cociaz niby zakończyłem wątek o przygodach Buddy, wspomnę jeszcze niedługo o tym, jak próbował zbudować a potem zamontować do wsk boczny wózek i co z tego wynikło.

Część XVI

Budda głeboko zamyślił się, co uwidaczniało sie głebokimi zmarszczami na fałdach brzusznym i sapaniem jedną, odetkana dzióra nochala.
- No tak - powiedział - z*ebana sprawa.
Stał tak zamyslony nad swoim najnowszym nabytkiem - POLONEZEM. Samochód ten, ów cud Polskiej myśli technologicznej stał zaparkowany pod jego domem niczym żul na dworcu centralnym - podobnie wygladał, podobnie miło pachniał i miał podobnie lat, i tak samo za cholerę nie chciał odejść, czyli odpalić. Ale to nie było wielkim problemem, wszak w mechanike nikt na razie nie zagladał. Polonez miał mianowicie ponaklejana folię na szyby, coby miała być czarna! Taka przyciemniona, żeby od srodka nic widać nie było i żeby byc anonimowym na drodze - co w przypadku buddy byłoby bardzo korzystne .
I tutaj był cały szkopuł. Zaczeliśmy zastanawiać się czemu Budda zaczął od szyb, przecież wyglad wozu wskazywał, że trzeba ważniejszymi rzeczami sie zająć, ale po spogladnieciu w środek PolskiejMyśliTechnologicznej juz wiedzieliśmy - brak tapicerek, porozrywane siedzenia i połamana deska rozdzielcza z poredkościomierzem od Malucha nie napawała dumą.
- Ja pi*rdole!!!
znowu się zastanawiamy o co chodzi? Moze karoseria? Wszakze kilka dziur było i parchy na progach, każde drzwi w innym odcieniu białego a maska to zielona. Nadkola zżarte aż odpadały, tylne lampy na taśme samoprzylepną i na dodatek obsrany przez stado gołębi.
- idź pan w ch*j!!! - zamyślił sie kolega
Tym razem znów krytyczniej patrzymy na wóz. Opony zjechane do drutów i tylne kolo cos dziwnie skrzywione, jakby tyłem skrecał. dupa wozu podniesiona aż miske olejowa widać i na dodatek tylna klap[a sie nie domyka.
- Nosz k*rwa jego mać!!!
Ale ossochodzi??? czyżby o ten olej kapiacy od spodu, czy wode lecącą z chłodnicy? Przeciez to małe piwo? o ten bak dziurawy co tylko 10 litrów wchodzi bo wycieka? a może o instalacje gazowa na lewo podłaczona?
- Budda, co sie stało? - zapytałem
- Ku*wa, folie na szybę od zewnątrz przykleiłem.




Część XVII

Nasz wspaniały i ukochany przyjaciel, Budda sie zowiący, kupił kiedys pomarańczowego kaszlaka, parcha, chrabąszcza, Bzyszczaka, malucha, konserwe, - jak zwał tak zwał, zreszta nieważne - maluch ten codziennie miał inna nazwę, w zalezności od tego co sie zepsuło. I tak np.
1. Inwalida - gdy stał na kołkach,
2. Połykacz Much - gdy nie miał przedniej szyby,
3. PopchnijMnie - gdy rozrusznik nawalał.
Tak wiec budda był szczęśliwy ze swoim kaszlaczkiem, az do momentu, gdy Jego Tata postanowił sie przejechac tym cudeńkiem. Tutaj muszę przypomnić szanownemu bojownictwu, że Tata Buddy to 120 kg żywej wagi, a łapę ma jak łycha od fadromy - po prostu chop jak dąb. Maluch akurat był w fazie PopchnijMnie, a budda wiadomo, chciał jechać z tatą. tak więc my zostalismy poproszeni do pchania samochodu.
Ciężko to poszło, ale w koncu odchechłał ten kaszlak w trakim momencie, gdy moje nogi odmawiały mi posłuszeństwa a koles kilka metrów wczesniej wyrżnął twarzą w asfalt ze zmęczenia. Pojechali.
Mineło kilka minut...
Wracają, ale ale.....jakos dziwny ten kaszlak sie zrobił, niesymetryczny, skrzywiony, krzywo jadący....
Zatrzymali sie przed nami i wszystko stało się jasne. PĘKŁ NA PÓŁ!

Część XVIII

BZYMUŚ - taka oto nazwę dostał Polonez, którego Budda zakupił. Oczywiscie, polonez 10-letni jak to polonez wymagał drobnych napraw, ale jakich to nie bede znowu opisywał, bo w poprzednim wrzucie było. Tak wiec, po uporaniu sie z przyciemnianymi szybami, postanowił naprawić elektronikę!!! Troche ta elektronika szwankowała, jeśli za troche uznać to, ze zadne swiatła nie działały, nie mówiąc o radiu z urwanym pokretłem, odbierającym tylko PR1 i costam. Tak więc nasz Wielki elektronik Budda zabrał się do dzieła.
Uzbroiwszy się w kabel od starego przedłużacza, taśme samoprzylepną Broń Panie Boże Izolacyjną, kawałek nożyka do tapet i srubokret, zaczął sprawdzać i wymieniać kable w BZYMUSIU. Na temat znajomosci tych zagadnień u Buddy, musze troche napisać, abyście mogli drodzy czytelnicy wyobrazić sobie ten skomplikowany proces technologiczny:
W wieku 10 lat, Budda został porazony pradem w piwnicy, gdy sprawdzał czy podłaczenie kabla do grzejnika C.O zrobi z niego grzejnik elektryczny. Była to zima, wiec ogrzać sie chciał.
W wieku lat 11, denerwujac sie na korki, które ciagle strzelały w domu, a rodziców nie było, postanowił włożyć gwoździa do niego - na szczęscie tylko u niego w pokoju pod tynkiem kabel sie upalił.
W wieku lat 13, sprawdzał napiecie na kablu do swiecy w motorze, podczas włączonego silnika.
W wieku tez 13 - testował elektrycznego pastucha dla byków - tego scisku w klacie piersiowej, jak mówi nie zapomni do końca zycia - ciekawy jestem czy aby wiecej tam wolt nie było niz przepisowe.
W wieku 14 lat próbował pod "siłę" (350 V) podłaczyć spawarkę na 220 - na szczęscie siła miała odłaczone korki.
W wieku 15 lat - postanowił sam zrobić instalację elektr. w drewnianej szopie u sasiada, w której króliki przechowywał - zwierzęta nie ucierpiały na szczęście, szopa troszkę.
W wieku lat 16, uzywajac CB Radia w bloku i anteny 7-mio metrowej, spowodował zanik obrazu w telewizorze u wszystkich mieszkańców, a trakże to, że wszyscy mogli u siebie na fonii posłuchać, ze Budda ma "wkurwiających i dojebujących " się do wszystkiego sąsiadów.
ale wrócmy do BZYMUSIA. Po podłaczeniu wszelkich kabli, nastapił moment kluczowy, a mianowicie, podczas jazdy próbnej, miałem sprawdzić, czy swiatła działają, czy STOP jest, długie, krótkie, itp. itd. budda odpalił maszynę z moja pomocą, co kosztowało mnie troche wysiłku, nie powiem, i zaczał hamować.
Po chwili zatrzymał sie i pyta, jak poszło.
- wiesz Budda, Tylne sie swiecą, migacze migają, długie i krótkie też masz, tylko powiedz mi do cholery, dlaczego jak hamulec naciskasz, to gasna Ci przednie swiatła a wsteczne sie włacza?

Część XIX

- Wstawaj!
- Ekhm.......... k*rwa,
Lekkie kopnięcie nogą.
- Wstawaj, juz późno!!! prawie 11 wieczorem!!
- zara!!........
- No nie przesadzaj, chłopaki z piwkami czekają!!!!
- Ide zaraz!!!!
- Przecież i tak pod tym samochodem juz nic nie widzisz!!! Co ty tam robisz?
- tu K*rwa na wyczucie trzeba!!!
.......

- Chłopaki, Budda nie idzie, otwierajcie browarki idziemy na ognisko!
- STAĆ, K*RWA!!! NA MNIE CZEKAĆ!!!

I tak oto Budda tego dnia swojego Poldusia nie skonczył reperować.



Część XX

Zbliżał sie wieczór. Zachodzące promienie słońca resztkami sił ogrzewały ogorzała twarz Buddy, który w zamysleniu przeżuwał resztki obiadu, które uknęły mu miedzy zębami. Raz lewy policzek sie wydymał, raz prawy, ukazując czasami jedyną jedynkę tkwiącą jak żołnierz na wartowni i niespokojnie się chwiejącą.
- Ku*wa - a raczej zabrzmiało jak "kuffa", co swiadczyło o procesach myślowych, degenerujących mózg Naszego Wielbiciela. - ale mam przeje*ane.
- Co tam - zapytalismy z trwogą w głosie, bo lewa reka Buddy zaczęła drżeć niespokojnie przypominajac dodawanie gazu i łapanie manetki od przedniego hamulca.
- Ku*rwa mać jego psiamać pie*dolona w pi*du je*ana - no cóż, poważna strona i dynamizatory trzeba kropkować. - zaraz wrócę.Czekać tu na mnie. - to nie był rozkaz, to było stwierdzenie.
Cóz nam pozostało. Wygramolił sie Budda z kałuży śliny, którą napluł pod soba siedząc na murku. rozmiar kałuzy swiadczył, ze pewnie od południa tam siedzi, a róznobarwna kolorowa slina o odcieniu wiosennej trawy mówiła o róznych pomysłach jakie w głowie Buddy sie zaprzegały.
Za jakieś 30 minut wraca w wielkim zielonym kasku na głowie styropianowym, z napisem BMX. Z przodu doklejona szybka z twardego, przeżroczystego plastiku, w środku podbita kawałkami gąbki od kapieli. Wszedł do komórki (dla młodszych - to takie miejsce gdzie trzyma sie rózne rupiecie poza domem przeważnie) i wygramolił z niemałym wysiłkiem KOMARYNKĘ.
- BUDDA, GDZIE JEDZIESZ!!?? - zawołalismy
Odpowiedzi nie było. Tylko potęzny ryk 3-konnego silnika rozdarł ciszę wieczorną.
- PRZED SIEBIE K*********RWA!!!!!!!! PRZED SIE....... o ku*wa... - ostatnie słowa nie zostały usłyszane a moze nie zostały dokończone bo potężny zgrzyt w silniku skutecznie go zagłuszył. Wtem coś sie urwało, pękło i Budda pięknym fikołkiem zarysował facjatą w asfalt.
- Budda!!! Żyjesz?? - podbiegliśmy.
Twarz pokiererszowana, z nochala wykrzywionego leje sie krew, lewe oko dziwnie czerwone, ręka ruszać nie może, noga poparzona od tłumika, kawałki kamyków poprzyklejane do bri, jedynka nie widzimy czy jeszcze jest, w sumie, obraz nedzy i rozpaczy.
- nic ci nie jest?
- nie, nie. szukajcie kasku, szukajcie, bo stara mnie zajeb*e. to dla mojego młodszego brata, jutro ma urodziny, to prezent, k*rwa mać.

Kask lezał 10 metrów dalej. I jeszcze 5 metrów dalej. I jeszcze 3. Nawet 2 tubki supergluta nie starczyły.
A swoja drogą, to chyba i dobrze
Część XXI

- Co to sie porobiło, kurffa mać, pierd...na mać tego ja - nieśmiało rzekl Budda spogladając na swój wehikuł. ja także spoglądam niepewnym wzrokiem, choć wszystko wydaje się na miejscu w jego Wielkiej Wuesce. Koła z kolorowym drucikiem wokoł szprych obwiązane są, rura wydechowa z dziurami od gwoździ jest, brak jednej osłony na silnik jest, znaczy nie ma, to w porzadku, lakier płatami odchodzacy ( a moze olejna?) jest, siodełko cerata obwiązane też jest. O co mu chodzi?
- o co ci chodzi? - zapytałem niepewnie, bo na czole Buddy wyskoczyły oznaki myślenia w postaci kilku strużek potu.
- K*rwa, pie..olony przyh*jnik od j*banego g*wna co to g*wno trzyma - fachowym językiem mechanika naszkicował mi problem Budda.
Spojrzałem. Rdza przezarła, a raczej wpierdzieliła uchwyt silnika. Cięzka sprawa - pomyślałem.
- Spi*rdoliło mi sie jak Anke wiozłem!! J*bana mać.

UUU, pomyślałem, duma Buddy została nadszarpnięta. Anka to dziewucha z pobliskiej wioski, która Buddzie w oko wpadła. Łapy jak bochny chleba, płuca zbudowane, warkocz do pasa, i na dodatek sama potrafi koło od traktoru zmienić. Taki wstyd.

- Jutro zabieram ja na balety na wioche, musze to j*baństwo naprawić.- syknał Budda i zabrał sie do dzieła. Wytaszczył ze swojej komórki stara, przerdzewiałą spawarkę acetylenową (!), kilka sparciałych węży i znaleziony na smietniku palnik. Do tego butlę z tlenem z datą ważnosci 1989 i dwie garści karbidu. Zaczął to wszystko podlaczać według sobie tylko znanego schematu, czyli jak pasuje do tego otworu, to znaczy że tu.

Niestety, nie sprawdziłem czy zespawa czy nie. Uciekłem. taki odwazny to nie jestem.

Część XXII

Tego dnia słońce swiecilo mocniej niż zwykle, a może to sie tylko Buddzie wydawało, wszakże jakieś wytłumaczenie na spowolniałe ruchy Buddy trzeba było znaleźć.
Budde jak zwykle znalazłem w komórce, zagrzebanego w stosach części motocyklowych, starych opon, zębatek od snopowiązałki pomiędzy klatkami w amatorskiej hodowli królików pasztetowych. Pomiedzy tym wszystkim walały sie butelki po piwie, jabolach i oranżadzie. Buddę zastałem w pozycji horyzontalno - naprawczej, czyli z siekierą w jednym ręku a młotem w drugim i nie pytajcie mnie dlaczego, ot, po prostu, zebatka sie zaklinowała w silniku. Doprawdy, sam czasami sie zastanawialem czy on rzeczywiscie używa jakis innych narzędzi.
Postanowiłem zagadac go jakoś, wypytac o randke z Anią. Łypie jednym okiem na mnie, tym co nie ma zeza, chyba wkurzony jest. Zagajam:
- Eeee, no ten, e...eeee. co robisz? - pytam delikatnie
- Nie widać k=rwa?
Wk=rwiony jest chyba.
- Naprawiasz? - wiele ryzykowałem
- Nie , k=rwa, psuje - odpowiada jeszcze całkiem miło
- Co robiłes wczoraj wieczorem? - wypaliłem prosto z mostu
- Nic.
- No wiem że u Anki byłes, gadaj. jak było?
- Jak było, jak było, ...... poł nocy jej ojcu kaszlaka reperowałem bo rozpieprzył gaxnik, a jak skończyłem to ona juz spała. H=j nie randka.
- Ale chociaz tescia poznałes, polubi cie - starałem sie jakoś pocieszyć
- H=ja polubi!! Dzisiaj jak z budy wracałem to z godzine w krzakach siedzialem bo klnął przy tym rzęchu i odpalić nie mógł!!

Część XXIII

- ...mniam - zawyrokował Budda oblizując jęzorem spierzchnięte wargi i palcem uświnionym w smarach ocierając brodę z resztek loda, który zniknął w czeluściach przepastnego żoładka.
- ...mniam, mniam - powtórzył następne po "k*rwa" swoje ulubione słowo.
- Ale co chciałeś? - zapytałem. W końcu darł sie pod moim oknem z 20 minut żebym wyszedł, co sasiadkę doprowadzało już do szleństwa, bo wszystkie koty przepłoszył z podwórka i nie miała czego już dokarmiać.
- Jest k*rwa problem, i to zaj*bisty - ściszonym głosem mi oznajmił i spojrzał na mnie badawczo swym zezowatym okiem, szukając pewnie na mojej twarzy choc nikłego zainteresowania. - Masz video? - zapytał?
Przeciez kurna wiedział ze mam. Ciągle je ode mnie pożycza bo chebluje pornole przy zasłoniętych oknach jak starych w domu nie ma. To jest chyba jedyny film którego rozumie fabułe.
- mam zajebisty film - prawie szeptem zamruczał i pogrzebał palcem w otworze gębowym i to tak głeboko, że chyba jelita dotknął - Jego tytuł to chyba "ssanie i sprężanie", c*py na motorach czy jakos tak.
- Budda, daj spokój z tym ręcznym bo gałkę zatrzeż - próbowałem mu dowalic lekko, ale on spojrzał swoim tępym wzrokiem tak, że żartów natychmiast mi sie odechciało. - Dobra, poczekaj chwile.
Przyniosłem video i umowilem sie z nim na 20.00, że wpadne zobaczyć ten "super film".
Za pięc ósma pukam do drzwi Buddy. Otwiera..........jego Stary.
- yyyyy...... Dobry wieczór....yyyy.......Jest Budda? - lekko zdezorientowany zapytałem.
- Jest, ale nie wyjdzie - usłyszałem stanowczą odpowiedź - poczekaj, video zabierzesz.
Z video w rękach wróciłem do domu i nie powiem, byłem cholernie ciekaw co sie wydarzyło, w końcu starych miało nie być....
Nastepnego dnia rano wygladam przez okno w nadziei że spotkam Budde. I nie pomyliłem się. Około 10.00 stał pod blokiem ubrany jak stróż w Boże Ciało - gajerek i adidasy.
Wychodzę że niby ze smieciami, co strasznie zdziwiło moją rodzicielkę, wszakże kosz prawie pusty, a i godzina wczesna. Podchodzę do Buddy
- Co tam? - pytam tajemniczo - a żes sie odpi*rdolił że mała bania.
To co usłyszałem kompletnie mnie rozwalilo:
- zamknij sie k*rwa! do spowiedzi idę! - prawie z płaczem wypowiedział te slowa, gdy na horyzoncie pojawiła sie jego mama i tata z bardzo powaznymi minami.

Do dziś nie powiedział mi co wydarzyło sie tamtego wieczoru.

--
Niektórzy twierdzą, że mówią to co myślą, nie rozumieją jednak, że nie potrafia myśleć.

Rudamaupa
umÓwiła i nie tylko to, ale gramatyka jakoś niknie przy tej historii

--
0o0o0o0o0o0o0o0o0o0o0o0o0o0o0oo0o0o0o0o0o0o0o0o0o0o0o0o0o0o0

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
ośmielam się twierdzić, że w ostatniej historyjce, rodzice nakryli go masturbującego się

Kur
Humor raczej średni, ale tę wadę można sprytnie ukryć świetną formą. A tu polszczyzna lichutka, powtórzeń od groma, babol ortograficzny.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
peggypumpkin - Superbojowniczka · przed dinozaurami
przedawkowałeś

Rubber
Rubber - Superbojownik · przed dinozaurami

--
:)

ezia
ezia - Superbojowniczka · przed dinozaurami
Halo! Ja tu śniadanie jem a Ty mi zębami rzucasz. A reszta za długa żeby czytać. Jak mnie później najdzie wena to może poczytam.

--
"Zamieszkam w lesie , zmienię imię na Wiesiek..."

sasiadka4
jak dla mnie ŚWIETNE

--
- Od dziś macie mnie mianować Sid Władca Płomieni - Ej, Władco Płomieni, ogon ci się fajczy

silvana
silvana - Superbojowniczka · przed dinozaurami
pomijając różnej treści błędy językowe całkiem fajne to to

tylko czemu wszystko w jednym poście nie lepiej było po jednym odcinku dziennie? Ty miałbyś paśnik a reszcie łatwiej by było przez to przebrnąć

--
powaga zabija powoli, samotność zabija niezauważalnie / "Jeśli chce Ci się płakać - płacz, jeśli chcesz się śmiać - śmiej się i miej w dupie to, co mówią na ten temat inni" copyleft by sis

wr0na
zdecydowanie lepiej by było czytać jedną historyjkę dziennie..
;) w domu przeczytam :]
ale :ok

--
bo nic mi się nie chce...
Forum > Kawały Mięsne > BUDDA i swiat motocykli....cz (...)
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj