lat temu hoho.. siedzimy sobie z koleżanką na schodkach schroniska gdzieś w polskich górach, wieczór, świerszcze grają, owiewa nas ciepły wieczorny wietrzyk, nagle w tym błogim raju dało się słyszeć szybkie, rytmiczne "klap, klap, klap, klap...", w ślad za dźwiękiem zza rogu wybiegł osobnik odziany jedynie w białe slipy, roześmiany, dzierżący w dłoni flaszkę, biegnący z tą zdobyczą w niewiadomym kierunku.
I nagle jebuuuuuuuut... osobnik zrobił salto, upadł na krawężnik, przeturlał się... wstał cały zakrwawiony, z rozbitej czachy płynęła mu struga po brodzie, w obdartych kolanach można było dostrzec powbijane drobne kamyczki... popatrzył na siebie, na flaszkę...
-TO CUD, CUD, ONA JEST CAŁA!!!!
klap, klap, klap... i pobiegł dalej