Znowu znalazłem chwilkę, żeby coś napisać. Ta historia jednak jest bardzo długa, więc tym razem tylko jedna.
Gdzieś na studiach. Góra Ślęża ponownie. Nowy rower, inny kolega, zjazd w stronę przełęczy Tąpadła. Wszyscy twardziele starają się bić na tym odcinku drogi rekordy prędkości. Niestety mój nowy rower nie miał wówczas amortyzatora, ale razem z kolegą postanowiliśmy udowodnić, że twardzielami jesteśmy. Bez kasków, ochraniaczy itp… (tak, wiem - nieodpowiedzialnie :P ). Ubocznym efektem jazdy po wertepach z dużą prędkością jest nieznośne swędzenie mięśni (nie znam się na anatomii – nie pytajcie dlaczego). Mijani piesi turyści stukali się znacząco w głowy. My szczęśliwi gnaliśmy w dół. Znaczy się - bardziej gnał mój kolega, bo miał lepszy rower, ja starałem się nadążyć. Do czasu, aż jedna z hopek przyczyniła się do przebicia przedniej opony. Wtedy modliłem się już tylko, żeby zatrzymać rower. Hamulec przedni odmówił posłuszeństwa. Choć właściwie może nie on sam. Obręcz unieruchomił skutecznie. Niestety dalej kręciła się opona wraz z dętką, w której urwał się wentyl. Absolutne ZERO sterowności. Próba hamowania tylnym kołem kończyła się utratą równowagi, jazdą w ślizgu i wywoływaniem małej lawiny. Mając jednak szczęścia więcej niż rozumu – udało mi się zatrzymać rower tuż przed drzewem na ostrym zakręcie. Z sercem w gardle, adrenaliną w spodniach przez dłuższą chwilę dochodziłem do siebie (drapiąc się po swędzących i wytrzęsionych mięśniach). Ale dostałem owacje na stojąco od turystów, którzy podczas pieszej wędrówki mieli darmowe atrakcje
Sprowadziłem rower na dół. Poczekaliśmy na koleżankę, która z góry schodziła pieszo i wtedy się zaczęło (koleżanka jest tą piękniejszą połową w/w kolegi). Pretensje, że jesteśmy nieodpowiedzialni, niepoważni, ze mogliśmy sobie coś zrobić itp. itd. Oczywiście broniliśmy swojego. Że nie przeceniamy swoich możliwości, że tylko idioci, którzy nie potrafią jeździć, mają poważne wypadki (mimo że to mizerna linia obrony, trzeba było bronić urażoną samczą dumę . Nagle jednak poczułem w powietrzu dziwny zapach. Chyba ze względu na moje doświadczenia z dzieciństwa, potrafię wyczuć charakterystyczny zapach krwi. Dobiegał on zza moich pleców. Odwróciłem się i... To co zobaczyłem, choć daleko, ale spowodowało, że nogi się pode mną ugięły. Widzę 2 rowerzystów. Jeden pędzi w kierunku parkingu, drugi prowadzi rower. Mijaliśmy ich wcześniej. Tym czasem twarz drugiego przeszła znaczące przeobrażenie. Była to praktycznie jedna wielka rana. Nos zatkany chusteczkami, z których krew sączyła się ciurkiem na koszulkę... Na "Ostrym dyżurze" takich scen nie pokazywali, a już na pewno nie w "Szpitalu na perypetiach" :/ Dopadł nas pierwszy rowerzysta. To co się działo dalej to jedno wielkie nieporozumienie.
Wyciągnął on z samochodu telefon komórkowy i dzwoni. Na numer 112 i prosi o pomoc, tragedia się wydarzyła, nie potrafi powiedzieć, gdzie się znajdujemy. Pan po drugiej stronie wysłuchał, a słuchał dość długo, opisu zdarzenia. Natomiast odpowiedział krótko. „Pan się dodzwonił do straży pożarnej, a powinien po pogotowie. Po za tym, nie potrafimy Pana zlokalizować.” I zakończył rozmowę :/ Ręce opadły wszystkim. Chwila konsternacji. To dzwonimy na pogotowie. W między czasie wytłumaczyliśmy temu panu, że jesteśmy na przełęczy Tąpadła. Zadzwonił na pogotowie ratunkowe. System powinien go połączyć z najbliższym. Więc znowu chłopak tłumacz jaka to tragedia się wydarzyła, że potrzebuje pomocy itp. W między czasie doczłapał kolega. Widok naprawdę nieprzyjemny. Przeciekał okropnie znacząc po sobie ścieżkę krwią. Okazało się, że przeleciał przez kierownicę i zarył twarzą w kamienistą ścieżkę. Brrrr…. Dowiedzieliśmy się tego od telefonującego kolegi, bo ranny nie był w stanie mówić. Złamany nos, rozcięte wargi, wybite zęby skutecznie uniemożliwiają komunikację werbalną. Co się dalej okazało? Karetka nie przyjedzie. Bo centrala przełączyła go do… WROCŁAWIA! Rada mądrego inaczej ktosia z 999 „Niech pan zadzwoni gdzieś bliżej Sobótki” :/ W efekcie nowopoznani koledzy rozłożyli rowery, wpakowali do samochodu i sami pojechali do szpitala. A ranny czekał i krwawił…
Historia miała ciąg dalszy jakieś 4 lata później. Ponieważ wypadek ten naprawdę był godny opisania, opowiedziałem go w nowej pracy. Okazało się, że ten pan z rozbitą twarzą to kolega kolegi z pracy. Dość długo dochodził do siebie. Zniknął z życia towarzyskiego, bo podobno twarz ma poważnie uszkodzoną, nie wspominając o wybitych zębach.
Ciarki mnie cały czas przechodzą na myśl o tym wypadku...
Pozdrawiam i niech ten wypadek będzie przestrogą dla niektórych. A na pewno jest doskonałą ilustracją działania służb w Polsce.
Gdzieś na studiach. Góra Ślęża ponownie. Nowy rower, inny kolega, zjazd w stronę przełęczy Tąpadła. Wszyscy twardziele starają się bić na tym odcinku drogi rekordy prędkości. Niestety mój nowy rower nie miał wówczas amortyzatora, ale razem z kolegą postanowiliśmy udowodnić, że twardzielami jesteśmy. Bez kasków, ochraniaczy itp… (tak, wiem - nieodpowiedzialnie :P ). Ubocznym efektem jazdy po wertepach z dużą prędkością jest nieznośne swędzenie mięśni (nie znam się na anatomii – nie pytajcie dlaczego). Mijani piesi turyści stukali się znacząco w głowy. My szczęśliwi gnaliśmy w dół. Znaczy się - bardziej gnał mój kolega, bo miał lepszy rower, ja starałem się nadążyć. Do czasu, aż jedna z hopek przyczyniła się do przebicia przedniej opony. Wtedy modliłem się już tylko, żeby zatrzymać rower. Hamulec przedni odmówił posłuszeństwa. Choć właściwie może nie on sam. Obręcz unieruchomił skutecznie. Niestety dalej kręciła się opona wraz z dętką, w której urwał się wentyl. Absolutne ZERO sterowności. Próba hamowania tylnym kołem kończyła się utratą równowagi, jazdą w ślizgu i wywoływaniem małej lawiny. Mając jednak szczęścia więcej niż rozumu – udało mi się zatrzymać rower tuż przed drzewem na ostrym zakręcie. Z sercem w gardle, adrenaliną w spodniach przez dłuższą chwilę dochodziłem do siebie (drapiąc się po swędzących i wytrzęsionych mięśniach). Ale dostałem owacje na stojąco od turystów, którzy podczas pieszej wędrówki mieli darmowe atrakcje
Sprowadziłem rower na dół. Poczekaliśmy na koleżankę, która z góry schodziła pieszo i wtedy się zaczęło (koleżanka jest tą piękniejszą połową w/w kolegi). Pretensje, że jesteśmy nieodpowiedzialni, niepoważni, ze mogliśmy sobie coś zrobić itp. itd. Oczywiście broniliśmy swojego. Że nie przeceniamy swoich możliwości, że tylko idioci, którzy nie potrafią jeździć, mają poważne wypadki (mimo że to mizerna linia obrony, trzeba było bronić urażoną samczą dumę . Nagle jednak poczułem w powietrzu dziwny zapach. Chyba ze względu na moje doświadczenia z dzieciństwa, potrafię wyczuć charakterystyczny zapach krwi. Dobiegał on zza moich pleców. Odwróciłem się i... To co zobaczyłem, choć daleko, ale spowodowało, że nogi się pode mną ugięły. Widzę 2 rowerzystów. Jeden pędzi w kierunku parkingu, drugi prowadzi rower. Mijaliśmy ich wcześniej. Tym czasem twarz drugiego przeszła znaczące przeobrażenie. Była to praktycznie jedna wielka rana. Nos zatkany chusteczkami, z których krew sączyła się ciurkiem na koszulkę... Na "Ostrym dyżurze" takich scen nie pokazywali, a już na pewno nie w "Szpitalu na perypetiach" :/ Dopadł nas pierwszy rowerzysta. To co się działo dalej to jedno wielkie nieporozumienie.
Wyciągnął on z samochodu telefon komórkowy i dzwoni. Na numer 112 i prosi o pomoc, tragedia się wydarzyła, nie potrafi powiedzieć, gdzie się znajdujemy. Pan po drugiej stronie wysłuchał, a słuchał dość długo, opisu zdarzenia. Natomiast odpowiedział krótko. „Pan się dodzwonił do straży pożarnej, a powinien po pogotowie. Po za tym, nie potrafimy Pana zlokalizować.” I zakończył rozmowę :/ Ręce opadły wszystkim. Chwila konsternacji. To dzwonimy na pogotowie. W między czasie wytłumaczyliśmy temu panu, że jesteśmy na przełęczy Tąpadła. Zadzwonił na pogotowie ratunkowe. System powinien go połączyć z najbliższym. Więc znowu chłopak tłumacz jaka to tragedia się wydarzyła, że potrzebuje pomocy itp. W między czasie doczłapał kolega. Widok naprawdę nieprzyjemny. Przeciekał okropnie znacząc po sobie ścieżkę krwią. Okazało się, że przeleciał przez kierownicę i zarył twarzą w kamienistą ścieżkę. Brrrr…. Dowiedzieliśmy się tego od telefonującego kolegi, bo ranny nie był w stanie mówić. Złamany nos, rozcięte wargi, wybite zęby skutecznie uniemożliwiają komunikację werbalną. Co się dalej okazało? Karetka nie przyjedzie. Bo centrala przełączyła go do… WROCŁAWIA! Rada mądrego inaczej ktosia z 999 „Niech pan zadzwoni gdzieś bliżej Sobótki” :/ W efekcie nowopoznani koledzy rozłożyli rowery, wpakowali do samochodu i sami pojechali do szpitala. A ranny czekał i krwawił…
Historia miała ciąg dalszy jakieś 4 lata później. Ponieważ wypadek ten naprawdę był godny opisania, opowiedziałem go w nowej pracy. Okazało się, że ten pan z rozbitą twarzą to kolega kolegi z pracy. Dość długo dochodził do siebie. Zniknął z życia towarzyskiego, bo podobno twarz ma poważnie uszkodzoną, nie wspominając o wybitych zębach.
Ciarki mnie cały czas przechodzą na myśl o tym wypadku...
Pozdrawiam i niech ten wypadek będzie przestrogą dla niektórych. A na pewno jest doskonałą ilustracją działania służb w Polsce.
--
I've lived a life that's full. I traveled each and ev'ry highway And more, much more than this, I did it my way. [hopefully]