Posępna mina mistrza nie mówiła zbyt wiele. Siedział smutny na murku i grzebał patykiem w glucie, który własnie spłynął mu ma ziemię. Co jakiś czas zasmarkał gardłowo, połykając treść która z powrotem z nosa spłynęła mu do gardła. Oto on, Budda.
Przysiadłem się, bo smutny widok przedstawiał co rusz pocierając mankietem o nochala, a i mi się dziwnie zrobiło, bo zadko takiego kolegę widzę.
- Ty, co jest? - spytałem
- myśle, kur*a - odpowiedział mi całkiem uprzejmie. Dopiero potem zauwazyłem zyłki nabrzmiałe na czole.
- nad czym?
- w chacie nie mogę się pokazać, stary mnie za*ebie! - odsapnął w moim kierunku. Długo trwało, zanim poznałem prawdę, oszczędzę szczegółów a wam w skrócie i bez przecinków opowiem ponizej.
Nadszedł wieczór, budda chcąc popracować nad swoja maszyną uzalezniony był od pradu - w komórce spalił instalację elektryczną, a praca przy świeczkach strasznie go wkurzała, bo to wosk polany po spodniach, a to łapy poparzone i brwi opalone, bo ciemno i śrubek nie widzi. zabrał więc silnik w całosci i przemycił do pokoju, coby na spokojnie i przy świetle przeczyścić to i owo. Wszystko było w porządku, szmate na podłodze rozłożył, komplet kluczy przygotował, troszke benzynki zabrał do przeczyszczenia gaźnika.
Około 12 w nocy prace zakończył, ale był tak zaapsorbowany robotą, że zapomniał gdzie jest i dla ostatecznego sprawdzenia silnika, odpalił silnik....... bez tłumika, w bloku )
Ojciec Buddy rękę miał ciężką - dopiero jak mu sie przyjrzałem zauważyłem odcisk pieciu palców na usmaranym poliku )
**************************************
A teraz trochę historii sprzed 3 lat:
Historia, która chcę Wam opowiedzieć, wydarzyła się się kilka lat temu, gdy u mnie na podwórku panowała mania MOTORÓW! Szumnie to brzmi MOTOR - chyba bardziej to były motorynki albo komarki - ale na początku lat 90-tych majac po 10 - 12 lat był to szczyt wszystkiego o czym mogliśmy marzyć. Podwórko na którym mieszkaliśmy było małe, w sumie całą kupę osób jaką udało się zebrać było nas 6 osób w podobnym, lekko nastoletnim wieku. na te 6 osób, przypadało 5 MOTOCYKLI z całymi 50 cm3 w cylindrach. Moc niewyobrażalna dla nas i prędkości rzędu 40 km/h powodowały że oczy nam łzawiły a wiatr zdmuchiwał pasażerów i inne części stałe naszych MASZYN. wspomnę jeszcze o wypadach poza miasto całą zgraja (3 motory na raz, bo 2 zawsze komuś się zepsuły), gdzie czuliśmy się jak banda Harleyowców, tylko czasem benzyny któremuś zabrakło, ale zrzutka po kieliszku do wężyka (ach te nazwy i kombinacje) powodowała że zawsze każdemu starczało (najwyżej pchał później kilkanaście km). Oczywiście największym mankamentem była częsta awaryjność sprzętu - ale była na to rada - BUDDA. kolega był słusznej postury i ksywa pasowała jak zębatka do łańcucha lub tłok do cylindra. Był on mechanikiem nad mechanikami, a narzędzia typu siekiera i przecinak znalazły nawet zastosowanie przy reperacji gaźnika. Znany był z tego ze potrafił ręka zdjąć koło zamachowe, co dla nas było powodem do podziwu i zadumy. Po prostu mechanik pierwsza klasa, a to co naprawił nawet jeszcze jeździło (choć potem coraz częściej wymagało naprawy). BUDDA miał hybrydę czyli KOMARYNKĘ. Komarynka składała się z silnika od motorynki (tego okrągłego - znawcy wiedzą - jajo), ramy od ROMETA, siodełka i kierownicy od wueski oraz łańcucha klepanego i łączonego w tylu miejscach, aż siekiera się postrzępiła. KOMARYNKA była efektem pożądania każdego z nas, ponieważ BUDDA jak tylko ją zostawił, my ją zabieraliśmy i jeździliśmy, póki nas nie dogonił. A wyło z tłumika (to był tłumik he, he) aż w pegeerach na wioskach obok krowy muczeć przestawały. Po prostu PAŁER MASZIN FIRST EDISZION. Z racji tego że maszyna miała więcej części niż ciągnik Ursus z przyczepą i podobnie jak on wymagała częstych napraw, była trochę awaryjna, co dla naszego mechanika nie była żadnym problemem.
Pewnego dnia BUDDA odkrył awarię wężyka z paliwem, który do gaźnika biegnie. Po prostu wężyk pękł, a ponieważ był skracany ileś tam razy ( to cud że zęby nie wypadły ) trzeba było znaleźć zastępnik. Obok naszego podwórka były gabinety weterynaryjne i po prostu kombinowało się wężyk od kroplówki lub cos co przynajmniej wężyk przypominało. I takie coś BUDDA skombinował. Założył sobie tylko znanym sposobem i dał się przejechać koledze, który dopiero rozglądał się nad motorem (BUDDA chciał mu sprzedać swój, ale mu rodzice nie pozwalali kupić tej maszyny - ciekawe dlaczego? ) Wsiadł na motor, odepchnął się nogami na dwójce by maszyna zastartowała (jak krossowa) i wystrzelił. Rozległ się grzmot tłumika, zerwał się asfalt a my poczuliśmy zapach cudownie spalonej benzyny z olejem. Kolega na KOMARYNCE zniknął za zakrętem i nagle ucichł odgłos potężnego 50 cm3 silnika. Spojrzeliśmy na siebie ze strachem, bo przecież ten silnik milknie tylko wtedy gdy benzyny nie ma (no i oczywiście gdy potrzebuje pilnej naprawy). Nagle kolega wyskoczył zza zakrętu z... palącymi nogawkami. rzucił się w trawę, zaczął gasić,....a my zamiast mu pomóc ....w śmiech . na szczęście udało mu się ugasić i opowiada, że jak jechał to nagle mu tak ciepło i przyjemnie się zrobiło, spojrzał w dół....a tam silnik sie pali i jego nogawka. Po prostu wężyk był nieszczelny, benzyna kapała na silnik, a fajka na świece była kawałkiem kabla od przedłużacza w trzech miejscach łączonych, nie mówiąc o pokrywach od silnika, które trzymały się na słowo. W każdym bądź razie było wesoło.
Przysiadłem się, bo smutny widok przedstawiał co rusz pocierając mankietem o nochala, a i mi się dziwnie zrobiło, bo zadko takiego kolegę widzę.
- Ty, co jest? - spytałem
- myśle, kur*a - odpowiedział mi całkiem uprzejmie. Dopiero potem zauwazyłem zyłki nabrzmiałe na czole.
- nad czym?
- w chacie nie mogę się pokazać, stary mnie za*ebie! - odsapnął w moim kierunku. Długo trwało, zanim poznałem prawdę, oszczędzę szczegółów a wam w skrócie i bez przecinków opowiem ponizej.
Nadszedł wieczór, budda chcąc popracować nad swoja maszyną uzalezniony był od pradu - w komórce spalił instalację elektryczną, a praca przy świeczkach strasznie go wkurzała, bo to wosk polany po spodniach, a to łapy poparzone i brwi opalone, bo ciemno i śrubek nie widzi. zabrał więc silnik w całosci i przemycił do pokoju, coby na spokojnie i przy świetle przeczyścić to i owo. Wszystko było w porządku, szmate na podłodze rozłożył, komplet kluczy przygotował, troszke benzynki zabrał do przeczyszczenia gaźnika.
Około 12 w nocy prace zakończył, ale był tak zaapsorbowany robotą, że zapomniał gdzie jest i dla ostatecznego sprawdzenia silnika, odpalił silnik....... bez tłumika, w bloku )
Ojciec Buddy rękę miał ciężką - dopiero jak mu sie przyjrzałem zauważyłem odcisk pieciu palców na usmaranym poliku )
**************************************
A teraz trochę historii sprzed 3 lat:
Historia, która chcę Wam opowiedzieć, wydarzyła się się kilka lat temu, gdy u mnie na podwórku panowała mania MOTORÓW! Szumnie to brzmi MOTOR - chyba bardziej to były motorynki albo komarki - ale na początku lat 90-tych majac po 10 - 12 lat był to szczyt wszystkiego o czym mogliśmy marzyć. Podwórko na którym mieszkaliśmy było małe, w sumie całą kupę osób jaką udało się zebrać było nas 6 osób w podobnym, lekko nastoletnim wieku. na te 6 osób, przypadało 5 MOTOCYKLI z całymi 50 cm3 w cylindrach. Moc niewyobrażalna dla nas i prędkości rzędu 40 km/h powodowały że oczy nam łzawiły a wiatr zdmuchiwał pasażerów i inne części stałe naszych MASZYN. wspomnę jeszcze o wypadach poza miasto całą zgraja (3 motory na raz, bo 2 zawsze komuś się zepsuły), gdzie czuliśmy się jak banda Harleyowców, tylko czasem benzyny któremuś zabrakło, ale zrzutka po kieliszku do wężyka (ach te nazwy i kombinacje) powodowała że zawsze każdemu starczało (najwyżej pchał później kilkanaście km). Oczywiście największym mankamentem była częsta awaryjność sprzętu - ale była na to rada - BUDDA. kolega był słusznej postury i ksywa pasowała jak zębatka do łańcucha lub tłok do cylindra. Był on mechanikiem nad mechanikami, a narzędzia typu siekiera i przecinak znalazły nawet zastosowanie przy reperacji gaźnika. Znany był z tego ze potrafił ręka zdjąć koło zamachowe, co dla nas było powodem do podziwu i zadumy. Po prostu mechanik pierwsza klasa, a to co naprawił nawet jeszcze jeździło (choć potem coraz częściej wymagało naprawy). BUDDA miał hybrydę czyli KOMARYNKĘ. Komarynka składała się z silnika od motorynki (tego okrągłego - znawcy wiedzą - jajo), ramy od ROMETA, siodełka i kierownicy od wueski oraz łańcucha klepanego i łączonego w tylu miejscach, aż siekiera się postrzępiła. KOMARYNKA była efektem pożądania każdego z nas, ponieważ BUDDA jak tylko ją zostawił, my ją zabieraliśmy i jeździliśmy, póki nas nie dogonił. A wyło z tłumika (to był tłumik he, he) aż w pegeerach na wioskach obok krowy muczeć przestawały. Po prostu PAŁER MASZIN FIRST EDISZION. Z racji tego że maszyna miała więcej części niż ciągnik Ursus z przyczepą i podobnie jak on wymagała częstych napraw, była trochę awaryjna, co dla naszego mechanika nie była żadnym problemem.
Pewnego dnia BUDDA odkrył awarię wężyka z paliwem, który do gaźnika biegnie. Po prostu wężyk pękł, a ponieważ był skracany ileś tam razy ( to cud że zęby nie wypadły ) trzeba było znaleźć zastępnik. Obok naszego podwórka były gabinety weterynaryjne i po prostu kombinowało się wężyk od kroplówki lub cos co przynajmniej wężyk przypominało. I takie coś BUDDA skombinował. Założył sobie tylko znanym sposobem i dał się przejechać koledze, który dopiero rozglądał się nad motorem (BUDDA chciał mu sprzedać swój, ale mu rodzice nie pozwalali kupić tej maszyny - ciekawe dlaczego? ) Wsiadł na motor, odepchnął się nogami na dwójce by maszyna zastartowała (jak krossowa) i wystrzelił. Rozległ się grzmot tłumika, zerwał się asfalt a my poczuliśmy zapach cudownie spalonej benzyny z olejem. Kolega na KOMARYNCE zniknął za zakrętem i nagle ucichł odgłos potężnego 50 cm3 silnika. Spojrzeliśmy na siebie ze strachem, bo przecież ten silnik milknie tylko wtedy gdy benzyny nie ma (no i oczywiście gdy potrzebuje pilnej naprawy). Nagle kolega wyskoczył zza zakrętu z... palącymi nogawkami. rzucił się w trawę, zaczął gasić,....a my zamiast mu pomóc ....w śmiech . na szczęście udało mu się ugasić i opowiada, że jak jechał to nagle mu tak ciepło i przyjemnie się zrobiło, spojrzał w dół....a tam silnik sie pali i jego nogawka. Po prostu wężyk był nieszczelny, benzyna kapała na silnik, a fajka na świece była kawałkiem kabla od przedłużacza w trzech miejscach łączonych, nie mówiąc o pokrywach od silnika, które trzymały się na słowo. W każdym bądź razie było wesoło.
--
Niektórzy twierdzą, że mówią to co myślą, nie rozumieją jednak, że nie potrafia myśleć.