A było to - drogie dziatki, dziadki i dzierlatki - tak:
Leżał tam niezliczoną ilość lat, głęboko, zakopany, szary, twardy kawałek skały. Kamień. A potem któraś z kolei większa ulewa zmyła ze skarpy część gruntu, odsłoniła i ukazała go światu a świat ukazał się kamieniowi...
Później stoczył się z pochyłości i zatrzymał na piaszczystej, wąskiej drodze.
Leży teraz, przygląda się niebu, chmurom, drzewom, ptakom, zieleni pól i bzyczącej barwności owadów. I myśli. Myśli...
- Hmmm.... a więc tak wygląda świat. Wreszcie! Doczekałem chwili kiedy mogę go ujrzeć. Tak. Ja. Ja? Ale kim ja jestem? Kim jestem ja? Kim? Nawet imienia nie mam... imienia... IMIENIA. Jak chciałbym się nazywać? Jakie imię mógłbym nosić? I kto mógłby mi je nadać? Mmmmm... imię powinno być piękne, szlachetne, może nawet.. dwa imiona? Tak na hiszpańską modłę... na przykład... na przykład... Juan! O! Juan! Juan Carlos! Doskonale! Albo... Juan Carlos..Jose Garcia Pablo Martinez Antonio Victor Diego Oscar de la Głaz! Taak! Tak jest dobrze! Ale.. hmm.. kto mógłby mi to imię.... zaraz, zaraz!.. Któż to? Kogóż tam widać w oddali? ...
Zenek wracał do domu po dobrej balandze w remizie. Nalana, sina twarz, mętny wzrok i rozbujane, rozhybotane w poprzek drogi ciało brnęły z uporem do domu. Jeden nieostrożny krok, jedno potknięcie o leżący na drodze kamień i srrrru! JEBUT!! Zenek leży jak długi z mordą w kurzu...
- Noszsz... - W Zenku narastała złość - ...ooszszsz ku*wa jeb*na twoja mać pie*dolona w d*pę rżnięty do ch*ja niepodobny zasr*ny kamol!!!! - zaryczał wściekle, podniósłszy się z trudem, kopnął z pasją w leżącą przeszkodę i poczłapał dalej.
Ptaszki ćwierkały.
- Hmmm, trudno... - Kamień nie był zachwycony - Szkoda, że nie po hiszpańsku ale też fajnie...

& fajrantt
Leżał tam niezliczoną ilość lat, głęboko, zakopany, szary, twardy kawałek skały. Kamień. A potem któraś z kolei większa ulewa zmyła ze skarpy część gruntu, odsłoniła i ukazała go światu a świat ukazał się kamieniowi...
Później stoczył się z pochyłości i zatrzymał na piaszczystej, wąskiej drodze.
Leży teraz, przygląda się niebu, chmurom, drzewom, ptakom, zieleni pól i bzyczącej barwności owadów. I myśli. Myśli...
- Hmmm.... a więc tak wygląda świat. Wreszcie! Doczekałem chwili kiedy mogę go ujrzeć. Tak. Ja. Ja? Ale kim ja jestem? Kim jestem ja? Kim? Nawet imienia nie mam... imienia... IMIENIA. Jak chciałbym się nazywać? Jakie imię mógłbym nosić? I kto mógłby mi je nadać? Mmmmm... imię powinno być piękne, szlachetne, może nawet.. dwa imiona? Tak na hiszpańską modłę... na przykład... na przykład... Juan! O! Juan! Juan Carlos! Doskonale! Albo... Juan Carlos..Jose Garcia Pablo Martinez Antonio Victor Diego Oscar de la Głaz! Taak! Tak jest dobrze! Ale.. hmm.. kto mógłby mi to imię.... zaraz, zaraz!.. Któż to? Kogóż tam widać w oddali? ...
Zenek wracał do domu po dobrej balandze w remizie. Nalana, sina twarz, mętny wzrok i rozbujane, rozhybotane w poprzek drogi ciało brnęły z uporem do domu. Jeden nieostrożny krok, jedno potknięcie o leżący na drodze kamień i srrrru! JEBUT!! Zenek leży jak długi z mordą w kurzu...
- Noszsz... - W Zenku narastała złość - ...ooszszsz ku*wa jeb*na twoja mać pie*dolona w d*pę rżnięty do ch*ja niepodobny zasr*ny kamol!!!! - zaryczał wściekle, podniósłszy się z trudem, kopnął z pasją w leżącą przeszkodę i poczłapał dalej.
Ptaszki ćwierkały.
- Hmmm, trudno... - Kamień nie był zachwycony - Szkoda, że nie po hiszpańsku ale też fajnie...

& fajrantt
--
ryćk'n'rotfl