Jak byłem małym brzdącem, rodzice próbowali mi wmówić oczywiście, że Mikołaj istnieje. Dość dobrze im się to udawało - mieli ciuchy, maskę, worek i laskę i jedno z nich się zawsze przebierało. Oczywiście jak przyszedł "Mikołaj" to okazywało się, że np. tata musiał iść w czymś pomóc sąsiadowi . Mikołaj do nas przemawiał i dawał prezenty - no po prostu czad i składam hołd moim rodzicom, że im się chciało i że nie pękali ze śmiechu. Niestety sielanka trwała dopóty, dopóki nie dorośliśmy na tyle, że byliśmy w stanie zajrzeć za pralkę. Tam znaleźliśmy cały osprzęt Mikołaja i to ostatecznie położyło kres jednemu z fajniejszych mitów dzieciństwa.
A jak to było w Waszym przypadku? Jak odkryliście, że nie ma Św. Mikołaja? (na pewno się zaraz odezwą głosy "jak to, nie ma?").
P.S. Pomijam fakt, że u nas w domu mówiło się per "Gwiazdor" - to chyba poznańskie jest, nie wiem.
A jak to było w Waszym przypadku? Jak odkryliście, że nie ma Św. Mikołaja? (na pewno się zaraz odezwą głosy "jak to, nie ma?").
P.S. Pomijam fakt, że u nas w domu mówiło się per "Gwiazdor" - to chyba poznańskie jest, nie wiem.