Pracuję we firmie z branży sanitarnej (bynajmniej nie produkujemy stetoskopów, skalpeli itp.). Takie też mam wykształcenie. Tak się złożyło, że dało mi się kiedyś pochwalić, iż potrafię zainstalować jakiś program na komputerze, uruchomić drukarkę i nawet piśmienny jestem (tzn. trafiam w miarę sprawnie w odpowiednie do danego wyrazu klawisze). W ten oto sposób zostałem okrzyknięty podręcznym informatykiem. Odtąd moja spokojna biurowa wegetacja stała się nieco bardziej urozmaicona. Nie będę opisywał przypadków próby włączenia komputera bez podłączenia do sieci lub z włożoną dyskietką.
Ale jeden motyw rozbroił mnie totalnie.
Razu pewnego jedna z pracownic nacisnęła magiczny przycisk „POWER” na magicznej skrzynce i.... nic. Owszem skrzynka wydawała miłe uchu burczenie, ale poza tym brak reakcji na monitorze.
Zdesperowana zwróciła się do mnie:
(K)oleżanka: Możesz tu przyjść, komputer mi się nie odpala.
Ja: Listwa włączona?
K: Tak.
Ja: UPS?
K: Jeśli ma się świecić taka zielona lampka to tak. Ale komputer działa tylko nic na monitorze nie ma.
Aha – pomyślałem (czasami mam takie odruchy) – tu cię mam.
Ja: A monitor włączyłaś?
K: No przyciskam cały czas i nic.
Tu zacząłem się zastanawiać. Po chwili wylądowałem u niej pod biurkiem (hmm) w celu sprawdzenia czy aby wtyczka monitora w gnieździe siedzi. Siedziała. Wyciągnąłem więc ową skrzynię i za pomocą profesjonalnych narzędzi (w postaci noża i łyżeczki) zdjąłem obudowę.
Wstępna diagnoza brzmiała – padła karta graficzna.
Ale tak coś mnie podkusiło aby jeszcze monitor sprawdzić. Przeniosłem go do swego kompa, podłączyłem, odpaliłem i.... nic. Ekran czarny jak dwunasta w nocy.
Omówiłem sprawę z szefostwem i, jako że koleżanka pracuje na stanowisku wymagającym komputera, przydzieliliśmy jej tymczasowo zastępczaka. Ale trzeba jeszcze skołować monitor. Szef wpadł na pomysł, ze na parę dni jego syn może udostępnić swój monitor. Poszedłem oznajmić tę radosną wieść owej koleżance.
Ja: Okazało się, że nie będzie problemu. Za pół godzinki syn szefa przywiezie Ci swój monitor.
K: Jak to swój?!
Ja: Normalnie. Na te dwa, trzy dni. Podłączymy go i po sprawie.
K: Ale jak to podłączymy? Przecież ja nie wiem co on tam w nim ma zainstalowanego?!
Tu nastąpiła chwila ciszy. Musiałem jakoś zebrać szczękę z podłogi ale cosik nie dało rady. Zauważyłem kątem oka, że księgowa w pokoju obok miała cały monitor w kawie (efekt nagłego niekontrolowanego parsknięcia spowodowanego usłyszaną kwestią).
Dla niektórych być może nie ma w tym nic śmiesznego, bo nie każdy musi się znać. Ale nie wspomniałem jeszcze, że owa koleżanka w czerwcu tego roku prawdopodobnie otrzyma tytuł inżyniera na pewnej warszawskiej uczelni – a kierunek jej studiów to „Informatyka – zarządzanie siecią w firmie”
Nie ma to jak wizja dobrego fachowca.
Ale jeden motyw rozbroił mnie totalnie.
Razu pewnego jedna z pracownic nacisnęła magiczny przycisk „POWER” na magicznej skrzynce i.... nic. Owszem skrzynka wydawała miłe uchu burczenie, ale poza tym brak reakcji na monitorze.
Zdesperowana zwróciła się do mnie:
(K)oleżanka: Możesz tu przyjść, komputer mi się nie odpala.
Ja: Listwa włączona?
K: Tak.
Ja: UPS?
K: Jeśli ma się świecić taka zielona lampka to tak. Ale komputer działa tylko nic na monitorze nie ma.
Aha – pomyślałem (czasami mam takie odruchy) – tu cię mam.
Ja: A monitor włączyłaś?
K: No przyciskam cały czas i nic.
Tu zacząłem się zastanawiać. Po chwili wylądowałem u niej pod biurkiem (hmm) w celu sprawdzenia czy aby wtyczka monitora w gnieździe siedzi. Siedziała. Wyciągnąłem więc ową skrzynię i za pomocą profesjonalnych narzędzi (w postaci noża i łyżeczki) zdjąłem obudowę.
Wstępna diagnoza brzmiała – padła karta graficzna.
Ale tak coś mnie podkusiło aby jeszcze monitor sprawdzić. Przeniosłem go do swego kompa, podłączyłem, odpaliłem i.... nic. Ekran czarny jak dwunasta w nocy.
Omówiłem sprawę z szefostwem i, jako że koleżanka pracuje na stanowisku wymagającym komputera, przydzieliliśmy jej tymczasowo zastępczaka. Ale trzeba jeszcze skołować monitor. Szef wpadł na pomysł, ze na parę dni jego syn może udostępnić swój monitor. Poszedłem oznajmić tę radosną wieść owej koleżance.
Ja: Okazało się, że nie będzie problemu. Za pół godzinki syn szefa przywiezie Ci swój monitor.
K: Jak to swój?!
Ja: Normalnie. Na te dwa, trzy dni. Podłączymy go i po sprawie.
K: Ale jak to podłączymy? Przecież ja nie wiem co on tam w nim ma zainstalowanego?!
Tu nastąpiła chwila ciszy. Musiałem jakoś zebrać szczękę z podłogi ale cosik nie dało rady. Zauważyłem kątem oka, że księgowa w pokoju obok miała cały monitor w kawie (efekt nagłego niekontrolowanego parsknięcia spowodowanego usłyszaną kwestią).
Dla niektórych być może nie ma w tym nic śmiesznego, bo nie każdy musi się znać. Ale nie wspomniałem jeszcze, że owa koleżanka w czerwcu tego roku prawdopodobnie otrzyma tytuł inżyniera na pewnej warszawskiej uczelni – a kierunek jej studiów to „Informatyka – zarządzanie siecią w firmie”
Nie ma to jak wizja dobrego fachowca.