Rzecz działa się w roku 82, gdzieś na wiosnę, w pewnej wiosce. Miałem wtedy dwa lata, toteż historię tę poznałem przy obiedzie, od kuzynki, która zasłyszała ją od swojej mamy. Bożenka – tak ciotka miała na imię - była w związku z mężem. Facet, którego nie pamiętam, podobno często bratał się w kieliszkiem i ogólnie był bumelantem. Wg relacji rodziny, często wychodził z domu na kilka dni i nikt o nim nie słyszał. Gdzieś pił, w jakichś spelunach, przepijał wypłatę, a jak pieniążki się skończyły, wracał do domu wegetować. Bożenka zawsze mówiła, że „ma dość”.
Pewnego dnia, na wspomnianą wiosnę, mężuś Bożeny przyszedł upity tak, że ledwo przekroczył próg domu i wszczął awanturę. Zaczął okładać Bożenkę pięściami, więc ta w obronie chwyciła za patelnię i przydzwoniła adwersarzowi w głowę. Cios był na tyle mocny, że facet padł jak długi i zesztywniał. Wówczas ciotka pojęła, że źle zrobiła i wpadła w panikę. Na wiosce telefonu nie było, więc szybko poszła do sąsiadki „zza płota” po pomoc. Pani Gerda, autochton, leciwa kobieta, ruszyła ile miała sił, aby obejrzeć nieboszczyka. Obie stanęły nad sztywnym mężem.
- Jezus MARIA – zapłakała Bożenka – Zabiłam chłopa!
- Czym ty go potraktowałaś? – zapytała Gertruda.
- NO, tem..., patelnią – wzięła do ręki przedmiot czynu. To była ciężka, duża patelnia.
Gerda wzięła ją do ręki.
- Ouuu, umarł w butach – stwierdziła.
- Matko BOSKA? Co teraz?! – panikuje nadal Bożena.
- Trzeba zaradzić – stwierdziła Gerda. – Poczekaj tutaj...
I Bożenka czekała. Po kilku minutach wróciła sąsiadka. Na ramieniu taszczyła wielki dywan, w ręku trzymała łopatę.
- Zaniesiemy go do ogródka – oznajmiła.
Bożenka oczy w słup. Patrzy na Gerdę i nie wierzy, co słyszy i widzi. Po chwili mężuś odesztywniał, czyli ocucił się i zaczął coś mamrotać. Wtedy Gerda, bez słowa, zabrała sprzęty i wróciła do domu.
Dlaczego Bożenka miała „oczy jak pięć złotych”? Ano dlatego, że mąż Gerdy „zaginął” kilkanaście lat wcześniej. Po sytuacji z Bożenką wioska huczała od plotek i do jej śmierci mieszkańcy omijali ją „szerokim łukiem”. Pokłosiem akcji z patelnią był fakt, że mężuś – widząc Gerdę nad sobą z łopatą i dywanem – zarzekł się, że pić nie będzie. I nie pił. Umarł kilka lat później na zapalenie płuc.
Pewnego dnia, na wspomnianą wiosnę, mężuś Bożeny przyszedł upity tak, że ledwo przekroczył próg domu i wszczął awanturę. Zaczął okładać Bożenkę pięściami, więc ta w obronie chwyciła za patelnię i przydzwoniła adwersarzowi w głowę. Cios był na tyle mocny, że facet padł jak długi i zesztywniał. Wówczas ciotka pojęła, że źle zrobiła i wpadła w panikę. Na wiosce telefonu nie było, więc szybko poszła do sąsiadki „zza płota” po pomoc. Pani Gerda, autochton, leciwa kobieta, ruszyła ile miała sił, aby obejrzeć nieboszczyka. Obie stanęły nad sztywnym mężem.
- Jezus MARIA – zapłakała Bożenka – Zabiłam chłopa!
- Czym ty go potraktowałaś? – zapytała Gertruda.
- NO, tem..., patelnią – wzięła do ręki przedmiot czynu. To była ciężka, duża patelnia.
Gerda wzięła ją do ręki.
- Ouuu, umarł w butach – stwierdziła.
- Matko BOSKA? Co teraz?! – panikuje nadal Bożena.
- Trzeba zaradzić – stwierdziła Gerda. – Poczekaj tutaj...
I Bożenka czekała. Po kilku minutach wróciła sąsiadka. Na ramieniu taszczyła wielki dywan, w ręku trzymała łopatę.
- Zaniesiemy go do ogródka – oznajmiła.
Bożenka oczy w słup. Patrzy na Gerdę i nie wierzy, co słyszy i widzi. Po chwili mężuś odesztywniał, czyli ocucił się i zaczął coś mamrotać. Wtedy Gerda, bez słowa, zabrała sprzęty i wróciła do domu.
Dlaczego Bożenka miała „oczy jak pięć złotych”? Ano dlatego, że mąż Gerdy „zaginął” kilkanaście lat wcześniej. Po sytuacji z Bożenką wioska huczała od plotek i do jej śmierci mieszkańcy omijali ją „szerokim łukiem”. Pokłosiem akcji z patelnią był fakt, że mężuś – widząc Gerdę nad sobą z łopatą i dywanem – zarzekł się, że pić nie będzie. I nie pił. Umarł kilka lat później na zapalenie płuc.
--
I am the law!