AKORD
Słońce przygrzewało dość mocno, więc pracowali bez kombinezonów, rozebrani do pasa. Po obu stronach nasypu łąka rozbrzmiewała cykaniem świerszczy. Od czasu do czasu spoglądali w stronę tej soczystej zieleni, co wprost zapraszała do południowego odpoczynku.
- Pieprzona robota - westchnął jeden.
- Co chcesz - odpowiedział jego kolega. - Akord to akord.
Rozeszli się w przeciwnych kierunkach, chwycili za końce odkręconą szynę i stoczyli ją z nasypu.
- Ależ ciężkie bydlę!
Opodal leżała sterta wczoraj przywiezionych szyn kolejowych. Poszli tam, żeby wybrać ze sterty jedną sztukę i wstawić ją w miejsce zużytej. Na horyzoncie rosła sylwetka nadjeżdżającego pociągu.
- Znowu się jakiś tarabani - mruknął niechętnie któryś z mężczyzn.
- I jak tu, cholera, w takich warunkach pracować? - zdenerwował się drugi po czym odszedł na bezpieczną odległość.
Pociąg nadleciał dudniąc, zarył kołami w ogołocone podkłady i runął z nasypu. Łoskot pękających osi i gniecionego żelastwa wypełnił powietrze. Nad łąką, nad zmiażdżonymi wagonami zawirowały wrzucone w górę szczapy drewna i kawały podartej blachy.
- Wariat, cholera - powiedział jeden.
Jego kolega splunął.
- Ten to się rozpieprzył na amen - stwierdził.
Ominęli spiętrzoną kupę złomu i zataszczyli nową szynę na nasyp. Przykręcili i zakontrowali mutry, żeby się nie obluzowały. Potem przeszli do kolejnego odcinka toru.
- Niedługo będzie jechać następny - przypomniał sobie któryś z nich. - Jakiś pośpieszny. Może poczekamy z tą szyną, aż przejedzie?
- Nie ma co - odpowiedział drugi. - Dzisiaj musimy dociągnąć robotę do mostu. Akord to akord.
Jacek Sawaszkiewicz