Leżeliśmy na plaży. Nieodległy szum Wielkiej Wody usypiał wyobraźnię.
- Spójrz - powiedział kolega w pewnej chwili. - Człowiek.
Pół kroku przed nami coś ubranego w niebieski kombinezon i przezroczysty hełm gramoliło się między grudkami piasku.
- Coraz więcej tego - zauważyłem. - Niektórzy mówią, że człowieki przylatują do nas z kosmosu.
- Ludzie - sprostował kolega siadając na kocu. - Liczba mnoga od człowieka to ludzie.
- Mniejsza - powiedziałem. - Podobno kiedyś tego nie było.
- Mój dziadek twierdzi, że to się bierze z nadużywania herbicydów - oświadczył przyjaciel. - Któraś generacja owadów zdołała się uodpornić i uległa mutacji.
Umilkliśmy na chwilę. Człowiek ciekawie popatrywał dokoła. Poruszanie się na dolnych odnóżkach wyraźnie sprawiało mu trudność. Od czasu do czasu pomagał sobie górnymi.
- Jeden mój znajomy - podjął kolega - kolekcjonuje ludzi. Nadziewa ich na szpilki i umieszcza w gablotach. Po wyschnięciu i zmumifikowaniu wyglądają bardzo efektownie.
- Może powyrywamy mu nóżki - zaproponowałem dla zabawy. - Albo ukręcimy łebek. Zobaczymy, jak będzie sobie dawać radę.
- Nie lubię znęcać się nad stworzeniami, nawet jeśli są to szkodniki - powiedział kolega.
Patyczkiem obrócił człowieka na wznak i oddał się obserwacji. Człowiek śmiesznie zamachał kończynami, a potem ostrożnie wdrapał się na patyczek.
- Jaki zmyślny - zauważyłem. - Wie, że po tym będzie mu się lazło wygodniej.
Dalszą rozmowę przerwało nam nadejście dezynsektora.
- Co tam macie? - spytał.
- Człowieka - odparł przyjaciel.
Dezynsektor ukląkł przy na. Delikatnie uniósł patyczek i strzepnął człowieka do przezroczystego woreczka, w którym znajdowało się już kilka sztuk.
- Kolekcjonuje pan? - spytałem.
Dezynsektor zaprzeczył.
- Robię z nich nalewkę - wyjaśnił.
Kolega poruszył się niespokojnie.
- Ale on jest nasz - zaprotestował słabo.
- Pozornie - odrzekł dezynsektor.
I miał rację.
Do niego bowiem należało usuwanie szkodników z plaży i z wydm. Tak mówiły, przepisy których był strażnikiem.
Jacek Sawaszkiewicz