W ramach wytykania
Przyniosłem tacie na budowę drugie śniadanie, które zapomniał zabrać z domu, i wysłuchiwałem właśnie jego ględzenia o moich postępach w nauce, kiedy wpadł na nas redaktor zakładowej gazety.
- Nareszcie! - wrzasnął. - Nareszcie!
Z radości podskakiwał i machał rękoma, jakby mu ktoś do spodni wpuścił zaskrońca. Przyglądaliśmy się temu z mieszanymi uczuciami.
- Co nareszcie? - zapytał ojciec.
Pan przestał młócić powietrze i wytrzeszczył na nas oczy.
- Nie wiecie? - zdziwił się, po czym ryknął:
- Koniec z lakiernictwem!
- Koniec z lakiernictwem? - powtórzył tato. - O ile wiem, w naszym zakładzie nigdy nie było warsztatu lakierniczego. Redaktor znowu puścił w ruch pięści.
- Miałem na myśli fałszowanie prawdy obiektywnej - wyjaśnił gromkim głosem. - Koniec z tym od dzisiaj! Koniec z ukrywaniem niegospodarności, zawyżaniem statystyk i hasłami, w których skuteczność nikt nie wierzy!
Ojciec czujnie rozejrzał się dokoła.
- Ja na pana miejscu - powiedział szeptem - nie mówiłbym tego tak głośno.
Pan wytrzeszczył oczy jeszcze bardziej.
- A to dlaczego? - spytał. - Nie tylko będę o tym mówił, ale wytnę całą serię artykułów na temat dotychczasowej powściągliwości naszej zakładowej gazety i naszego radiowęzła. Mam na to zgodę zjednoczenia.
Uspokoiliśmy się nieco. Redaktor podniósł palec do góry.
- Na razie nie znam dokładnie treści moich artykułów - zagadał z egzaltacją - ale wymyśliłem już kilka tytułów. Na przykład: "Bądźmy odważni w wypowiedziach" albo "Ujawniajmy brak oszczędności i fakty marnotrawstwa", albo też "Wytykajmy prywatę".
Popatrzyliśmy na pana z szacunkiem.
- To może w ramach tego wytykania prywaty - odezwał się tato - sam napisałby pan kilka słów na temat naszego dyrektora technicznego?
Pan opuścił rękę.
- A co? - spytał.
- Choćby to - odpowiedział ojciec - że on z państwowych materiałów budowlanych postawił sobie willę za miastem.
Teraz z kolei redaktor rozejrzał się dokoła czujnie.
- No, no - zamruczał. - Nie dajmy się ponieść emocjom.
Zerknął na nas kątem oka i poczłapał w stronę budynku administracji.
Odetchnęliśmy. To tylko z pozoru wyglądało groźnie. Instynktu samozachowawczego nasz pan redaktor jednak nie stracił.
Jacek Sawaszkiewicz