Dosyć szybko okazało się, że na zwycięstwo przyjdzie nam trochę poczekać. Nasza armia, niedoświadczona w walce obronnej, potrzebowała troszkę czasu by przestawić się z ćwiczonej przez wiele lat taktyki ofensywnej na defensywną. Szybko uznano więc, że głupotą będzie wystawianie najlepszych jednostek na pierwszą linię, a obronę zaczęto organizować w oparciu o Królową polskich rzek, naszą modrą Wisłę. Nieprzyjaciel główne siły wyprawił w stronę stolicy, więc sztab generalny stwierdził, iż w sumie to idą w dobrym kierunku – dokładnie tam, gdzie się ich spodziewamy.
Z przekazów ustnych znamy szczegóły dosyć niecodziennej narady sztabowców, którzy na swoje barki wzięli obronę miasta. Generał Ziomecki, dowódca miejskiego garnizonu, tak relacjonował owe wydarzenia.
„Siedzieliśmy nad mapą Mazowsza i kombinowaliśmy, jakimi metodami męczyć wrogów, zanim dotrą do miasta. Chodziło nam o to, by nie próbowali zdobywać stolicy z marszu. Wiedzieliśmy, że od zachodu nadciąga nasz zespół dywizji pancernych, czekaliśmy na przerzut spadochroniarzy spod Krakowa. To twarde chłopaki i czuliśmy, że ich wsparcie może okazać się kluczowe. Jednak na niebie panował wróg, więc spadochroniarze musieli jechać pociągami. A jak wiadomo, przy Tunelu pod Krakowem jak zwykle remont. Spóźnienie mogło być bardzo brzemienne w skutkach”.
O tym, jak chłopaki z czerwonymi beretami na głowach bardzo przysłużyli się stolicy opowiem później. Należy jednak wspomnieć już teraz, że bez ich zaangażowania byłoby znacznie, znacznie trudniej. Nie twierdzę, że miasto by padło, ale miałoby dużo większy problem z odparciem natarcia.
Wracając do planów obrony. Pierścień obrony przeciwlotniczej oplótł miasto matczynym uściskiem. Baterie z Legionowa, Wołomina Janek, Raszyna i innych miejscowości, zostały na szybko doposażone w najnowszej generacji działa p-lot. Miały „one strzelać na bardzo dużą wysokość, jak już pocisk będzie wysoko, rozerwie go wybuch, a tysiące, jeśli nie setki tysięcy metalowych odłamków zasieją zniszczenie we wrażych formacjach.”* Skąd wytrzaśnięto te cuda? Do końca nie wiadomo, a źródła wojskowe milczą. Faktur nie ma i chyba nigdy nie było. Poza tym był to czas wzmożonego wysiłku wojennego, więc być może chodziło o zwykły patriotyzm – wszak działa były polskiej zarówno konstrukcji, jak i produkcji.
Ludność Warszawy jak zwykle wykazała zaangażowanie, a ulica po swojemu komentowała zbliżające się oblężenie. W punktach poboru żywności ustawiały się kolejki, a rozmowy warszawiaków, cóż, dotyczyć mogły tylko jednego tematu.
- Znów hitlersyny idą? – zapytała starsza pani jegomościa w ciężkim płaszczu.
- Jakie hitlersyny, kobito. Żadne hitlersyny. Ich już dawno pogonili. Gdzieś ty była ostatnie osiemdziesiąt lat?
- A we dupie byłam, nie interesuje się. To kto w końcu idzie? Ruskie?
- A żeby tylko Ruskie, to pół biedy. Mówią, że cały Wschód na nas ruszył.
- Jak cały Wschód?
- No, Azja.
- Tuhajbejowicz?
- Nie no, on na palu od dawna, książek też pani nie czytuje?
- A ja wam mówię, że żadnej wojny nie będzie. Bujda na resorach, ot co. – Do konwersacji przyłączyła się kolejna osoba.
- Głupiś czy jak? Przecież już są w kraju.
- Dezinformacja.
- No dureń, jak boga kocham, dureń. Słyszeliście tego idiotę? Twierdzi, że to wszystko kłamstwo. To po co, matole, my tu stoimy? Prowokator! Bandyta!
Podniósł się rwetes, faceta wypchnięto z kolejki i profilaktycznie obrzucono kamieniami. Prawdopodobnie słusznie, gdyż dochodziły sygnały o dywersantach wplatających się w otoczenie i zbierających informacje dla wroga.
A ten nie próżnował. Wschodnie rubieże Rzeczypospolitej bardzo szybko znalazły się pod okupacją. Podlasie padło w tydzień. Na szczęście nie całe. Dzielni mieszkańcy Moniek wciąż bronili się, choć w okrążeniu. Kończyło się zaopatrzenie, a odsiecz, która wyruszyła z okolic Szczytna zmagała się z niepogodą, wąskimi drogami Mazur, uciążliwymi nalotami nieprzyjaciela i ogólnym chaosem wynikającym z braku jasnych rozkazów. Każdy chciał walczyć, ale nikt nie miał ogólnej koncepcji prowadzenia wojny obronnej. Jak to i drzewiej u nas bywało.
Na południu też nie było wesoło. Nieprzyjaciel uznał, że w Bieszczadach nie ma nic ciekawego poza zgraja hipsterów, którzy rzucili wszystko i tam wyjechali, więc minął trudny teren bokiem i od razu skierował się ku Małopolsce. Mieszkańcy Podkarpacia to jednak twardzi ludzie, i bardzo szybko zorganizowali ruch oporu, który zajął się akcjami dywersyjnymi skierowanymi przeciw liniom zaopatrzenia najeźdźcy. Początkowe braki w uzbrojeniu migiem udało się zniwelować dzięki niesamowicie dzielnym biznesmenom z okolic Hrebennego. Ci wspaniali i obrotni ludzie, biegli jak nikt inny w trudnej sztuce kontrabandy, w warunkach wojennych organizowali całe tiry karabinów, amunicji, moździerzy i wszystkich tych klamotów niezbędnych do skutecznych działań zaczepno-obronnych. Było źle, ale nie beznadziejnie.
Wróćmy do Warszawy i generała Ziomeckiego. W czasie wspominanej już narady wydarzyła się rzecz równie niecodzienna jak i zbawcza.
„Sprawdzaliśmy plany rozłożenia punktów obronnych na kluczowych arteriach miasta. Elegancko to nam się zazębiało tylko w południowych dzielnicach. Nie bardzo mieliśmy kim obsadzić północ. Naszą debatę niespodziewanie przerwało wejście trójki ludzi do sali sztabowej.
- Dobry, przepraszam, że przeszkadzamy, ale szukamy generała Ziomeckiego.
- Znaleźliście, a coście za jedni?
Goście nie wyglądali mi na przyjemniaczków. Gęby poorane bliznami, wielkie łapska, wzrok podły, uśmiech plugawy. Dwóch Polaków, no i jeden Azjata.
- No skoro pan generał we własnej osobie, to mamy do pogadania – zaczął jeden z nich.
- Brzmicie, jakbyście mieli mi zaraz grozić. O co chodzi, do kurwy nędzy? Jestem trochę zajęty. Jeśli jeszcze nie zauważyliście, mamy tu wojnę do wygrania. Więc raz, dwa, bez zbędnego pierdolenia.
- Nie no, generał, po co te nerwy. My z pokojowymi zamiarami, przynajmniej poniekąd. – Drugi mruknął pod nosem, wyjął scyzoryk i zaczął czyścić paznokcie.
Do rozmowy włączył się szef jednostki antyterrorystycznej, który również uczestniczył w spotkaniu.
- Moment, Krzywy Lolek? Kurwa, trzy lata próbuję cię złapać. Twój kamrat to pewno Henio Szpadryna? Panie generale – zwrócił się do mnie – mamy tu dwóch głównych przedstawicieli stołecznego półświatka. Azjaty nie kojarzę.
- Tsieci psiedstawiciel, Wong Thu, do usług. Kontakty dalekowschodnie, kuchnia azjaticka, najlepsze ciuchi w Wólce Kosowskiej, a o reszcie wolę nie mówić.
Uniosłem brwi ze zdziwienia.
- W porządku, więc w czym rzecz?
- Widzisz, generał – Lolek podjął dialog – my tych Hunów nie chcemy tutaj tak samo jak i wy. Raz, że jesteśmy patrioci, a dwa, że takie cyrki jak oblężenie, czy okupacja źle wpływają na nasze biznesy. I przychodzimy z ofertą.
- Mam się układać z mafią? Romek – zwróciłem się do Ateciaka – ki chuj, że tak grzecznie spytam?
Temu już po twarzy krążył cwaniacki uśmieszek.
- Panie generale, to chyba będzie dla nas dosyć nieoczekiwane wsparcie. Lolo, mów raz, dwa, czego chcecie i co możecie.
- Ponoć macie kłopot z przypilnowaniem północy Warszawy.
- Kurwa, skąd to wiecie?
- A ma się swoje metody, ale spokojnie, wszystko zostaje w rodzinie, że tak powiem. No to my sobie pomyśleliśmy, że nasi chłopcy mogliby wziąć udział w całej tej imprezie. Trzymajcie południe prawego brzegu Wisły, my obstawimy dziurę między Radzyminem a Legionowem. Bo przypuszczam, że jednostka z Legionowa będzie broniła przeprawy przy Zegrzu, mam rację? Poślę część chłopców w okolice Buga, się zobaczy czy Hunowie nie kombinują mniejszych przerzutów. Henio obstawi drugą linię, Zielonka – Marki – Białołęka i będzie mnie zabezpieczał i podrzucał zaopatrzenie. Wong odpowiada za naszą logistykę. Ten mały, żółty skurwiel…
- O, wipraszam sobie żółtego.
-…dobra, nie rzucaj się, ten mały skurwiel jak nikt inny potrafi zadbać o dostarczenie czegokolwiek, gdziekolwiek. Bez względu na koszty i trudności po drodze.
- Dobrze, brzmi to rozsądnie. To dwie sprawy. Pierwsza, ilu was jest i jak z wyposażeniem. – Wiedziałem, że trzeba łapać każdą możliwą okazję na zwiększenie naszych szans. – I druga sprawa, co chcecie w zamian?
- Henio, ty pamiętasz cyferki, powiedz generałowi co i jak.
- Ok. W tej chwili mamy pod bronią trzy tysiące chłopaków. Każdy obeznany z bronią, strzelał już tu i tam.
- Kurwa, ile?!
- Widzi pan, panie generale? Nie mam łatwej roboty – Romek Córny bawił się sytuacją.
- Trzy tysiące – Henio Szpadryna mówił bardzo poważnym tonem – ściągnęliśmy kogo się tylko dało. Broni lekkiej mamy po zęby. Ciężkich karabinów mamy na obsadzenie kilkudziesięciu gniazd. Możemy mieć jeszcze ze dwa tysiące chłopa, ale tu już generał musi się wtrącić.
- To znaczy?
- To znaczy, że około dwóch tysięcy ich kumpli siedzi po więzieniach i aresztach – wyjaśnił Romek.
- I co? Ja mam im amnestię załatwić? Bez jaj.
- Jaja, jajami, generale, ale może pan to zrobić. Jest pan dowódcą obrony stolicy i może pan w zasadzie wszystko. Politycy już udowodnili, że są bałwanami, teraz mundur decyduje.
Właściwie Romek miał rację. Zwróciłem się do szemranych przedstawicieli miasta.
- Dobrze. Panowie oczekujecie w zamian za pomoc amnestii dla kompanów, tak?
- I jeście jedno. Po wojnie chcemi mieś karta – blaszka.
- Jaka karta – blaszka?
- Wong miał na myśli carte blanche – wyjaśnił Lolek. – Puszczamy w niepamięć nasze grzechy. Generale, spodziewamy się, że co najmniej połowa naszych chłopaków może nie wyjść z tej rozpierduchy cało. Jesteśmy patriotami, ale nie idiotami. To jak, robimy biznes?
Pięć tysięcy chłopa to dodatkowa brygada. Czy miałem jakieś inne wyjście?
- Zgoda, ale żadnych samowolek. Działacie w porozumieniu z nami i w stałym kontakcie. Dostaniecie status Pierwszej Samodzielnej Wydzielonej Brygady Cywilno-Wojskowej. Do waszego sztabu, bo zakładam, że jakiś macie, dołączy oficer łącznikowy wskazany przez pana Córnego. Zejdźcie dwa piętra niżej i znajdźcie pułkownika Sztosa. On wam powie, co dalej.
- Ta jest, panie generale – zasalutowali odrobinę niedbale – tylko papierek pan nam jeszcze wisi.
- Jaki papierek?
- Że wszystko co tu ustaliliśmy, pan firmujesz swoim nazwiskiem.
- Słowo żołnierza wam nie wystarczy?
- A panu nasze słowo by wystarczyło?
- Romek, daj no jakąś kartę…”
Jak widzicie, stolica szykowała się po raz kolejny w dziejach na przyjęcie niechcianych gości…
& :szufla i spokojnych świąt
--
"A poza tym sądzę, że należy ***** ***" Kato Starszy Folklor, legendy i historia Bułgarii. Po mojemu.