Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Forum > Kawały Mięsne > [Detektyw] Czapka z daszkiem (część III)
Cieciu
Cieciu - Bułgarski Łącznik · 4 lat temu


tym razem nie tak dawno temu

Kapelusz położyłem na twarzy żeby chronił mnie przed ostatnimi promieniami słońca. Między poobijanymi knykciami tlił się papieros, a na stoliku obok, dumnie stało zimne piwo. Tak, na te chwile relaksu zasłużyłem jak na rzadko które.
Jakiś szmer wzbudził moją czujność. Ale nie jakoś bardzo. Podniosłem się delikatnie i spojrzałem w kierunku źródła dźwięku. Może dziesięcioletni szkrab biegł w moją stronę z wywieszonym językiem.
- Jestem, panie Kapelusz, tak jak pan prosił, mam gazetę. – Wysapał zdyszany malec i podał mi dzisiejsze wydanie Zielonego Podlasia.
- Dzięki mały, łap piątaka za fatygę i spadaj. – Pstryknąłem monetą, która z prędkością światła zniknęła w kieszeni brzdąca.
Zobaczmy, co też tam lokalne pismaki nasmarowały. O, nieźle, pierwsza strona.

„NOCNA BITWA O MOŃKI”

„W dniu wczorajszym na terenie miasta Mońki rozegrały się dramatyczne sceny rodem z czarnego kryminału. Grupa uzbrojonych i niebezpiecznych bandytów terroryzowała spokojne, podlaskie miasteczko. Krewcy mieszkańcy Moniek, wobec bierności lokalnej policji, postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i przegonić z miasta niezidentyfikowanych członków organizacji przestępczej. Jeszcze nigdy dotąd Mońki nie były świadkami takiej przemocy i walk ulicznych. Jak udało się dowiedzieć naszemu reporterowi, powodem ataku były porachunki mafijne. Źródło, które prosi by pozostać anonimowym, opisało dantejskie sceny, jakie rozegrały się w miejscowej karczmie. Karczmarz Stary Kufel odmawia komentarza, twierdząc, tu cytat, „wal si, pismaku”. Nie udało nam się również porozmawiać z lokalnym prywatnym Detektywem, który prawdopodobnie zna wszystkie szczegóły tej bulwersującej sprawy. Nasz reporter trafił na miejsce już po zakończeniu zamieszek. Próbował porozmawiać z Detektywem, którego murem otoczyło kilku miejscowych. Na prośbę o krótką rozmowę, mieszkańcy mieli odpowiedzieć, tu cytat, „wal si, pismaku”. Więcej szczegółów na stronie trzeciej.”

No bez przesady, żadna tam bitwa o Mońki, żadne tam walki na ulicach miasta. Nie róbmy dramatu. Rozumiem, prasa musi fakty trochę koloryzować, ale że aż tak? Wolne żarty. W porządku, było trochę awantury, momentami nawet robiło się groźnie, stanowczo zaprzeczam jednak dantejskim scenom. Trochę bardziej dynamiczna karczemna rozróba. To wszystko. Chyba, bo parę razy porządnie oberwałem w głowę, więc być może nie wszystkie fakty kojarzę.
Poszedłem po kolejne piwo i zapaliłem papierosa. Jak to dokładnie było…?
Piliśmy z Tyczką i Czapką. Chłopak, mimo że żonaty, jak zwykle popisywał się przed kobietą licząc nie wiadomo na co. Tym razem dłubał w jakiejś kłódce, próbując udowodnić, że jest ją w stanie otworzyć szybciej, niż ja wypiję piwo. Biedny drań, nie wie, albo raczej akurat nie pamiętał, że z wlewaniem piwa w gardło u mnie jak z podlewaniem ogródka za pomocą konewki, Lejesz całą, wszystko wsiąka. Więc lecisz po następną kolejkę, tfu, konewkę i tak do skutku.
W lokalu też było wesoło. Do stadium fruwających krzeseł jeszcze trochę brakowało, ale koloryt lokalny, w postaci wielopiętrowych przekleństw, można było podziwiać w pełnej krasie. Słowem, idylla. Do czasu.

Gdzieś w okolicach pierwszego gwoździa, wbitego z impetem czołem w stół przez któregoś z uczestników popijawy, drzwi lokalu otworzyły się z niecodziennym hukiem. Do środka wtoczyło się kilku drabów, rozrośniętych w barkach do rozmiarów niewielkich mamutów. Czapka z Daszkiem nasunęła czapkę z daszkiem na oczy.
- Kapelusz, szperacze. Namierzyli mnie – szepnęła zdenerwowana.
- Spokojnie, bez nerwów. Jesteśmy na naszej ziemi. Tu nic ci nie grozi. – Uspokoiłem ją, choć wcale nie byłem bardzo pewny tych słów. Skoro rozpoznała szperaczy, za nimi mogły iść główne siły. Aż tak kogoś wkurwiła? Właściwie, to całkiem możliwe.
Spojrzałem porozumiewawczo na Tyczkę, ten już wyłapał niebezpieczeństwo. Kilkoma dyskretnymi ruchami głowy dał znać kumplom, że robi się nieciekawie. Dwóch chłopaków zbliżyło się do nas i przejęło Czapkę, odprowadzając ją w stronę baru. Czas był teraz na mnie i moje wszem i wobec znane zdolności dyplomatyczne.
W dyplomacji kastet jest bardzo przydatnym narzędziem, więc w kieszeni uzbroiłem pięść. Wybrałem się na powitanie kloców.
- Panowie przejazdem, na drinka czy na podryw? Jak na podryw, jednak sugerowałbym dyskotekę. Jak na drinka, to jakiś bardziej wyszukany lokal, a jak przejazdem, to właściwie nadszedł czas się zbierać do drogi.
Kurde, przemowę ułożyłem, że mucha nie siada. Szkoda tylko, że jej nie docenili.
- Spierdalaj śmieciu, szukamy jednej dupy.
No proszę, mieli w tej grupie tępego mięcha jakiś korpus dyplomatyczny. A ja grałem dalej.
- Czyli jednak na podryw. To ja bym mimo wszystko, chłopcy, radził wam odwiedzić dyskotekę. Tu same chłopy, w większości żonaci. Tak czy inaczej, pary na randkę raczej nie znajdziecie.
Mastodont chwilę trawił moje słowa. Aż słyszałem trzeszczenie synaps, które próbowały skleić kilka wyrazów w sedno przekazu. W momencie, kiedy oczy dyplomaty raziły mnie gromem, zrozumiałem, że pojął sens wypowiedzi. Nie wyglądał na uradowanego.
- Jebnąć ci?
Czy oni chodzą na jakieś kursy z bycia gburowatym chamem? Zawsze to samo, jebnąć ci, spierdalaj i inne piękne laurki. Westchnąłem ciężko i postanowiłem spróbować mediacji raz jeszcze, upewniwszy się najpierw, że nasze siły już rozlokowały się na strategicznych pozycjach. Byliśmy gotowi do odparcia pierwszego uderzenia. Ale najpierw należało wyczerpać wszelkie możliwe środki pokojowe.
- Nie wiem kogo szukacie, ale znaleźć to tu najłatwiej możecie guza. Więc jeśli cenicie to coś, co można określić jako twarz, sugerowałbym obrót o sto osiemdziesiąt stopni i drogę w ciemną noc. Zanim komuś stanie się krzywda.
Nastała chwila absolutnej ciszy. Przerwał ją jeden z przyjezdnych.
- Ty, kurwa, Wycisk, a to nie jest ta dupa przy barze?
Jeden z osiłków musiał złowić Czapkę wzrokiem. No to gówno, jak stwierdził kiedyś filozof. Łatwo nie będzie.
- Rura, kurwa, masz rację. To ona.
Wycisk, Rura, trzeci to pewno Wajcha, a czwarty Lewar. Pewnie na zakończenie kursu z gburomacji, wieczorem przy ognisku dostają dyplomy z nową ksywą.
Facet odepchnął mnie szybkim ruchem. Odepchnął to delikatnie powiedziane. Poczułem jakby trafiła mnie torpeda. Na szczęście miałem wykupioną polisę, a polisa tylko czekała na taki rozwój wypadków. W stronę Wyciska poleciała pusta butelka i trafiła go w łepetynę. Gość warknął jak rozjuszony byk i zebrał się do ataku. Niestety dla niego, trafił na lepszych. Kilku naszych stanęło mu na drodze. Ktoś go podciął, facet poleciał na posadzkę, gdzie został kompleksowo potraktowany kopniakami. Jego kamraci ruszyli z odsieczą. Nas jednak było więcej. Kilka taboretów straciło siedziska, i chłopaki ruszyli z pałami na wroga. Nie wiem czy zwarcie trwało dłużej niż kilka minut. Pył bitewny szybko opadł i zobaczyłem jak napastnicy wylatują przez drzwi karczmy. Pierwsza runda dla nas.
Podbiegłem do Czapki.
- Dobra, mała, czas się zabierać. To pewno nie koniec atrakcji na dzisiaj.
- Masz rację, Kapelusz. Panie Kufel – zwróciła się do barmana – bardzo pana przepraszam za zamieszanie i kłopoty. Zaraz się ulotnię i nikt już nie będzie pana niepokoił. Przynajmniej z mojego powodu. – Czapka była wyraźnie zakłopotana, co uwierzcie, nie zdarza się często.
- To ni problem – stwierdził Kufel. – Pod moim dachem gości są zawsze bezpieczni. Taki motto mam.
Z takiego karczmarza należy być tylko i wyłącznie dumnym. Ukłoniłem się z szacunkiem i ruszyliśmy do wyjścia. Tyczka szedł dwa kroki za nami, a żegnały nas zakazane pyski najlepszych kompanów do picia i bicia na świecie.

Wyszliśmy przed karczmę i w ekspresowym tempie cała nasza trójka wróciła do środka.
- No to gówno – znów przywołałem znaną filozoficzną maksymę.
- Co jest, Kapelusz? – Barman Stary Kufel wyglądał na zaniepokojonego.
- Jak by to ująć, przed knajpą stoi pięć czarnych fur i jakichś piętnastu chłopa. Zdaje się, że są uzbrojeni. Mamy więc problem.
- Nu to wyjdźci od zaplecza – zaproponował Kufel.
Któryś z chłopaków poleciał sprawdzić czy droga ewakuacji jest bezpieczna. Usłyszeliśmy trzask przewracanego mebla i huk tłukących się szklanek.
- Nu, problem jest. Bo oni nas otoczyli. Za karczmą stoją jeszcze dwa auta i ze pięciu byczków. – Facet był wyraźnie zdenerwowany. Nie dziwiłem mu się. Przyszedł tu popić, a nie toczyć boje. No, nie takie boje, jakie się właśnie szykowały.
Ze pięciu byczków od zaplecza. I ze piętnastu od frontu. To razem daje ze dwudziestu. Sporo. Sytuacja robiła się cokolwiek niecodzienna. A do tego trzeba było jeszcze doliczyć tych, którzy myśleli za byczków. Dwóch, może trzech. Najbardziej niepokoiła mnie jednak wizja tego, że każdy z nich miał jakąś giwerę przy sobie. W walce wręcz raczej nas nie pokonają, ale mieliśmy niewiele argumentów przeciw intensywnym opadom ołowianych kulek. Z drugiej strony, przecież nie otworzą ognia do grupy zwykłych bywalców podlaskiej mordowni. Takie rzeczy w latach dziewięćdziesiątych, teraz podobno mieliśmy coś w rodzaju cywilizacji. Trzeba było działać.
- Dobra, chłopaki, niech no któryś migiem zadzwoni po policję.
- Kapelusz, tyś zgłupiał do reszty? Po policję? – Szczerze oburzył się Tyczka.
- Po Bułę albo Różyczkę, geniuszu. Przecież nie na 997.
- A, po nich, nu, to ni ma co dzwonić.
- A to dlaczego?
- Popatrz tylko.
Wykonał kciukiem gest w kierunku rogu pomieszczenia. No tak, dzielne zuchy, oddelegowane do nas z Warszawy, zaległy w pijackim śnie pod jedną z ław. Nie miałem pretensji, chłopcy mieli wolny wieczór, więc spożytkowali go w jedyny słuszny sposób. Spożywając alkohol. Odpadło więc wsparcie sił zbrojnych. Trudno. Wszyscy sposępnieliśmy odrobinę. Tylko barman Kufel wydawał się jakiś głęboko zamyślony.

Przed karczmą coś musiało zacząć się dziać. Usłyszeliśmy mechaniczny, przeciągły pisk. Szczekaczka, czyli chcą negocjacji.
- Do zgromadzonych w środku. Nie chcemy wam robić krzywdy. – Tubalny głos wyjaśnił dlaczego dwudziestu uzbrojonych schabów zajechało do Moniek. – Chcielibyśmy tylko porozmawiać z pewną panią, która znajduje się w karczmie. Nic do was nie mamy, to nie musi się skończyć awanturą. Dajemy dziesięć minut na podjęcie jakiejkolwiek decyzji.
Też mi, kurwa, negocjacje. Nic do was nie mamy, ale za dziesięć minut zrobimy rozpierduchę. Spojrzałem na twarze pijackiej chordy, która nie myślała się poddawać. O nie, byli u siebie i chcieli grać na swoich warunkach.
- Pani i panowie – zacząłem – nie ma mowy żebym wydał im Czapkę z Daszkiem. To dla niej wyrok i płytki grób gdzieś w lesie. Ale nie chcę też, żeby któremuś z was stała się krzywda. Dlatego droga wolna, śmiało. Nie zatrzymuję.
- Pani Kapelusz – jakiś starszy głos odezwał się z głębi sali. Mończanie rozstąpili się i zobaczyłem siwego staruszka, który do tej pory sączył wódeczkę przy najmniejszym stoliku. Kojarzyłem faceta, Zygmunt Szrapa, facet, który prawdopodobnie pamiętał wyprawę Napoleona na Moskwę. – My si nie poddamy, ani ni oddamy pola. Wrogów należy bić i patrzeć czy równo puchni, dobrze mówi, chłopcy?
Sala wykrzyknęła gromkie „no kurwa”.
- Dlatego niech tylko spróbują, a pożałują, że popatrzyli na mapę i znaleźli nasze Mońki. Dobrze mówi, chłopcy?
Sala powtórzyła chóralną zgodę z przedmówcą.
- Nu, więc ni oddamy twojej koleżanki, bo to godzi w honor porządnego bywalca karczmy. Tyle miałem do powidzenia. – Zamilkł i skoncentrował się na swojej literatce.
Wzruszyłem się, nie ukrywam. Chociaż oczekiwałem podobnej reakcji, to jednak zawsze coś miłego.
- Nu, Kapelusz, głowa do góry, coś si wymyśli. Na początek odpowimy temu pajacowi ze szczekaczką.
- Panowie – teraz wtrąciła się Czapka – jesteście pewni? Właściwie się nie znamy. Jutro o mnie zapomnicie.
- Pani Czapko – głos zabrał barman – jak ja mówił, u mni pani jest chroniona, a zbiry mają przewalone. Ni zaczyna si z nami, bo to prosta droga do zapewnienia panu Zawleczce zajęcia.
- A kim jest pan Zawleczka?
- Miejscowy grabarz – wyjaśniłem. – No dobra, pogadam z tym od megafonu.
- Ni. Ty już dyplomację odwalił. Teraz moja kolej. – Rzucił Tyczka i nie czekając na mój sprzeciw podszedł do drzwi, uchylił je i wystawił głowę.
- Jaka decyzja? – Padło głośne pytanie.
- Facet, masz fajki? – Odkrzyknął mu Tyczka, a ja zgłupiałem.
- Co takiego?
- O fajki pytałem, głuchy jesteś? Jeszcze raz, masz co popalić?
Chciałbym widzieć minę tego faceta, swoją zresztą też.
- Mam – ni to stwierdził, ni to zapytał Szczekaczka.
- Nu, to kopsnij parę fajek. A najlepij całą paczkę. Jak si sam boisz podejść, to podeślij któregoś z tych młotów co za tobą stoją. Liczę do pięciu i zamykam drzwi. To jak będzi?
Tamci chyba naradzali się moment, nie bardzo wiedząc, co się właściwie stało.
- Dobrze, wysyłam fajki. Potraktujcie to jako gest dobrej woli.
- Tylko marlbory, nie jakieś kapciuchy – chłopak uściślił swoje oczekiwania.
- Tyczka, co ty do diabła wyrabiasz?
- Nu co, Kapelusz, wkurwiam ich – odpowiedział ubawiony. Prawda, to robił na pewno.
- Ale po co?
- Nu, dla zgrywy, a jak myślisz?
Kabareciarz się, psia mać, znalazł. Z występem wieczorowym w lokalnej knajpie.
Usłyszeliśmy uderzenie o drzwi. Tyczka uchylił je ostrożnie, wziął do ręki kamień, który obwieścił nadejście przesyłki i oczekiwaną paczkę fajek. Z radosną miną zapalił jednego i poczęstował resztę kompanii.
- I widzisz, już jesteśmy paczkę do przodu, a oni do tyłu. Tak si robi biznesy. A ja przy okazji wiem, że podzielili si, i od lewej jest pięciu, od prawej trzech, a reszta została za samochodami. Ładnymi, muszę dodać – dorzucił z nieukrywana dumą w głosie. – I jak to si skończy, to ja jedną z tych furek sobi biorę.
Optymista, cholera. Już w wyobraźni żenił komuś samochód. Przedsiębiorca w każdym calu.
-Ja tu ni chcę nikogo pouczać, czy coś, ali warto byłoby zabarykadować drzwi. Po dobroci do mni ni wejdą. Wy trzej – Stary Kufel zaczął dowodzić obroną Twierdzy Karczma, w końcu byliśmy u niego. – Brać stoły i zatarasować wejście, dalij pijaki jedne, po dwóch do zastawiania okien. Ile tam was jeszcze zostało, sporo, to dobrze. Młody – przywołał swojego pomocnika – ty masz zadanie specjalne.
Barman schylił się pod szynkwas i wyciągnął szmaciane zawiniątko. Z pietyzmem rozwinął je na kontuarze. Ujrzeliśmy dwukolorowy płat materiału, flaga Moniek. Co tu się, kurde, wyrabia?
- Bierz nasze barwy, goń na strych i wywieś flagę. Niech widzą, że si nie poddamy. Do krwi ostanij będzi, ni inaczej. A reszta też niech no tu do mni podejdzie.
Zebraliśmy się wokół Starego Kufla. Facet podniósł klapę w podłodze. Zszedł kilka stopni i po chwili wrócił taszcząc co najmniej dwudziestolitrowy baniak mętnego płynu.
- Tym tu szpecyfikiem upilibyście si na dobry miesiąc. Ali my zrobimy z tego pociski zapalające.
- Koktajle Mołotowa? – Upewniłem się.
- Żadne Koktajle żadnego Mołotowa. Poczęstunek Starego Kufla. Bierzcie puste flaszki i w kolejkę do nalewania. Tylko mi ni podpijać, bo w mordę dam.
Ustawiliśmy się karnie i kolejno wypełnialiśmy puste butelki łatwopalnym, wysokoprocentowym paliwem. Musiałem przyznać, że nasza sytuacja przestawała być porównywalna do zakwaterowania w czarnej dupie.
Dwadzieścia piguł było przygotowanych i gotowych do drogi. A Kufel wydawał kolejne rozkazy.
- Ty tam, pod ścianą. Bierz telefon i dzwoń do Mańka, strażaka. On dzisiaj dyżuruje, powidz mu, że za jakiś pół godziny będzi miał od metra roboty z gaszeniem kilku samochodów.
- Ale zaraz – zaprotestował Tyczka.
- Morda w kubeł, Tyczka. Ni ma czasu ani miejsca na twoje cimne biznesy. Jak przeżyjemy, będzi darmowe chlanie przez całą noc, więc stratny bardzo ni będziesz.
Mój przyjaciel pokornie zamknął więc gębę i wrócił do upychania w szyjkach butelek szmacianych lontów.

Jeśli dotąd darzyłem Starego Kufla po prostu szacunkiem, to teraz już darzyłem go szacunkiem ogromnym. Facet wiedział, jak bronić swojego mienia i swoich gości. Bałem się tylko, że możemy nie uniknąć strat w ludziach, a to byłoby bardzo, bardzo złe. Niestety nie mieliśmy specjalnie wyjścia. Podszedłem do Czapki z Daszkiem, biło od niej ogromne poczucie winy.
- Rozchmurz się, maleńka. Zaraz zobaczysz jak działa żywioł.
- To przeze mnie. Nie chcę, żeby coś się stało tym dobrym ludziom.
- To nie przez ciebie, nie ty porwałaś dzieciaka, nie ty należysz do mafii. A oni właśnie popełniają jeden z poważniejszych błędów w ich parszywych życiorysach.
Bardzo się nie myliłem. Rzeczywiście te typy spod ciemnej gwiazdy popełniły kardynalny błąd przyjeżdżając do nas. A jeszcze grozić tutejszym? Może prościej dla wszystkich byłoby, gdyby od razu zgłosili się na najbliższy OIOM.
Ze stryszku zbiegł pomagier barmana.
- Idą. Widziałem przez okienka. Tych pięciu będzi walić przez główne drzwi, trzech idzie do okna po lewej stroni karczmy, a ci od dupy strony podchodzą do wyjścia przy śmitniku.
- Dobra robota, Młody – pochwalił go Kufel. – Czterech na górę i ciska poczęstunek, rzucajci między drabów a samochody. Te auta z tyłu można sfajczyć. Jak piguły polecą i zacznie się noc kuflowego ognia, otwieramy drzwi i szturmujemy. Na tych pięciu z tyłu wystarczy naszych trzech, kto idzie?
Ochotnicy znaleźli się momentalnie, nogi od krzeseł w jednym ręku, tulipany w drugim. Jeszcze brakowało, żeby rozszarpali swoje koszule i jak dzielni barbarzyńcy z północy, ruszyli na nacierających Rzymian. A moment, jeden właśnie rozdarł koszulę.
- Kurwa, o jakiś gwóźdź zahaczyłem, Kufel, ogarnąłbyś kiedyś te meble. Stara mni zabije, nowa koszula. Dym w domu będzi. Obiecałem ni zniszczyć, a tu taki pech pierwszego dnia.
Czapka potrząsnęła głową z niedowierzaniem. Ja specjalnie zaskoczony nie byłem.
- A bo, kurwa, czasu ni było – zasępił się barman i podrapał po głowie. – Zawsze coś, bo to dach przecieka, a to rura w kiblu poszła, nu i pieniędzy ni zawsze starcza na wszystkie naprawy. Jakoś kobitę udobruchasz.
- Panowie? – Wtrąciłem się delikatnie. – Bijatyka?
- A tak. Racja. Nu, to z flaszką w imię Moniek. Jeszcze kolejka na szybko. – z prędkością światła przy barze pojawił się rząd kieliszków, łyknęliśmy.
A potem rozegrało przedstawienie.

Jak tylko zaczęli łomotać, chyba jakimś taranem, do głównych drzwi, ze strychu wyleciał płonący komitet powitalny. Dwadzieścia flaszek, jedna po drugiej wznieciły niemałe zamieszanie w szeregach wroga. Teraz była nasza kolej, chłopaki odrzucili stoły blokujące wejście. Wypadliśmy z impetem na napastników. Na pewno nie spodziewali się takiej awantury. Stawili opór, prawda, walka była na krótki dystans, więc ich broń nie miała zastosowania. Zresztą, bardzo szybko ich pozbawiliśmy ich tych atrybutów. Nasi dzielni wojownicy pierwsze ciosy wyprowadzali tak, żeby chociaż odrobinę ogłuszyć przeciwnika i czym prędzej rozbroić. Kochają się bić mając ostro w czubie, ale na salonowych zasadach. Żadnego strzelania. Kątem oka zobaczyłem jak dwóch świrniętych facetów, trzepie po gębie karka w garniturze, paląc przy tym fajki. Jak udało im się to zrobić? Nie mam pojęcia. Stary Kufel wpadł w szał bitewny, wymachiwał swoją drewnianą pałką - dyscyplinką, jak prawdziwą maczugą. Za jednym wyprowadzeniem ciosu trafiał dwóch bandziorów.
Ja, waląc zaciekle pięściami na lewo i prawo, przedzierałem się w kierunku szefa tych łotrów. Miałem trzy słowa do przekazania skurwielowi. I najlepiej żeby poleconym priorytetem przekazał je do swojego zleceniodawcy.
Przed oczami mignął mi przeszczęśliwy Tyczka.
- Kapelusz, to najlepszy balet jaki widziała ta buda. Będzi o nas głośno w całej okolicy – krzyczał uradowany.
- Uważaj! – wrzasnąłem.
Jeden ze zbirów rzucił się na mojego kumpla i trafił go kopniakiem w plecy. Tyczka padł na ziemię, przeturlał się, podniósł i wyskoczył jak z pocisk balistyczny z silosu rakietowego. Z pierdolnięciem i majestatem. Po chwili siedział już na przeciwniku i okładał go pięściami po facjacie, aż z mordy została czerwona galareta. Potem straciłem go z oczu na jakiś czas.
Minutę później dopadł mnie zdyszany Strączek, mniej inteligentny partner biznesowy z duetu Tykcza & Strączek sp. z o.o.
- Kapelusz, na tyłach karczmy pozamiatane, ni ma co zbierać z łachmaniarzy. Zwiazalim i zakneblowalim.
Dostałem szybki meldunek z pola bitwy. To dobrze, tył mieliśmy więc zabezpieczony. Wystarczyło dokończyć robotę od frontu. A to była już tylko formalność. Szeregi wroga załamały się pod alkoholowym naciskiem brygady uderzeniowej, dowodzonej przez Starego Kufla. Ci co mogli, zaczęli uciekać, ci co nie mogli, no cóż, leżeli nieprzytomni.
- Panie Kapelusz, Kapelusz!!! – To Młody pomocnik barmana przywoływał mnie do czarnej bety. Podbiegłem do niego.
- No co tam?
- Jak mi si pociski skończyli, to ja zbiegł dołączyć do przepychanek.
Przepychanek, kolejny komediant.
- I co?
- Nu, i ja złapał tego tu obwiesia, dał mu w mordę i pilnował co by ni uciekł. Bo jak Tyczka wcześni drzwi uchylał, to ja widział, że to ten co do szczekaczki gadał. To ja pomyślał, że sprezentuję Kapeluszowi tego konusa.
- Zuch chłopak jesteś – powiedziałem z szacunkiem.
Wziąłem półprzytomną gnidę za marynarkę i przyciągnąłem do siebie.
- A teraz, marna kutasino, zapakujesz swoją dupę do auta, odjedziesz i nigdy się tu nie pojawisz. A swojemu szefowi masz do przekazania trzy proste słowa, kapujesz?
Wykonał coś w rodzaju kiwnięcia głową, więc uznałem, że dotarło.
- No to uważaj. Przekaz dnia brzmi. „Nie wkurwiaj Moniek”.
Na zakończenie strzeliłem go w pysk i wrzuciłem do samochodu. Moi kumple przytaszczyli jakiś jęczący worek. Popatrzyłem na niego ze złością w oczach.
- Bierz furę i spieprzaj razem z tym swoim łachmytą.
Potulnie skinął głową, wsiadł w samochód i ruszył aż się zakurzyło. Poczęstunki Barmana Zawleczki powoli dogasały, a noc rozjaśniały światła nadjeżdżających strażaków.
Nie mogłem tylko namierzyć Czapki z Daszkiem. Poważnie się przestraszyłem, że ją dopali i zabrali. Przyszedł moment paniki, ale złapał mnie jeden z młodszych uczestników zajścia.
- Panie Kapelusz, to do pana – wcisnął mi w rękę zmiętą kartkę. Rozwinąłem i zacząłem czytać.

„Kapelusz, ja się urywam dokończyć swoje sprawy. Napisałam to jeszcze przed rozróbą, nie myśl, że zrejterowałam. Walczyłam do końca, chłopaki mogą poświadczyć. Ale to moje gówno jest do posprzątania, wam nic do tego. Nie miałam zamiaru wciągać tych ludzi w takie bagno. Jak tylko okazało się, że wygraliśmy, poprawiłam czapkę z daszkiem, zapaliłam papierosa i udałam się w mrok nocy. Być może dowiesz się z gazety, że pod Koninem coś się stało, być może nie. Całus, kolego. Twoja Czapka.”

No tak, mogłem się tego spodziewać. Eh, miałem tylko nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy i wypijemy kieliszek za to zwycięstwo.

A my uprzątnęliśmy pole bitwy. Nieprzytomnych, pokonanych wrogów zapakowaliśmy do ciężarówki, a któryś z chłopaków podjął się wywiezienia ich do lasu. Gdzieś daleko, do innego województwa. Ustaliwszy wspólną wersję, że właściwie nic się nie stało, a prasa może się walić, wróciliśmy pić.
Piliśmy do białego rana. O reszcie przeczytaliście w Zielonym Podlasiu.

Koniec i bomba

& :szufla

--
"A poza tym sądzę, że należy ***** ***" Kato Starszy Folklor, legendy i historia Bułgarii. Po mojemu.

Peppone
Peppone - Nowy Ruski · 4 lat temu
''Chordy''

Ale całość niezła.


--
Pracuj u podstaw. Zaminuj fundamenty systemu. Wszelkie prawa do treści wrzutów zastrzeżone
Nie namawiam do łamania prawa. Namawiam do zmiany konstytucji tak, aby pewne czyny stały się legalne.
No shitlings, no cry! Postaw mi kawę na buycoffee.to - teraz można również przez Paypala i Google Pay

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
corwin - Superbojownik · 4 lat temu
Piękniusie
I z taką częstotliwością, a nie co pół roku...

--
Niektórzy miłośnicy najlepszego narodu na świecie zupełnie przypadkiem są pzprowskimi synalkami, którzy się na Polsce w latach 90 uwłaszczyli - co sami przyznali.

pejsmejker

--
Szalom

oprych
oprych - Superbojownik · 4 lat temu
W momencie, gdy wyciągali barwy narodowe popłakałem się ze śmiechu :P

--
Pozdrawiam Oprych

arabek
arabek - Superbojownik · 4 lat temu

--
Hello world! Thanks for creating me. I'll keep an eye on your stuff. Love, Gary.

Witek32
Witek32 - Superbojownik · 4 lat temu

ktsstock
ktsstock - Superbojownik · 4 lat temu
Jak to koniec, pismaku? Chyba wstępu? ;)

--
Cierpliwość jest jak mocz. Prędzej czy później zaczynasz tracić.
Forum > Kawały Mięsne > [Detektyw] Czapka z daszkiem (część III)
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj