Piątkowa kolejeczka w mięsnym, jak kto woli u rzeźnika. Lookam w ladę co by tu nabyć smakowitego. Moje skupienie rozprasza paskudny, 130 kilowy babon, stojący tuż za mną, który drze się do komórki. Po drugiej stronie musi być jej luby, gdyż kusi go pięknymi, podwędzanymi paróweczkami wiedeńskimi. (Nie, nie z Desy). Właściwie to omawia z nim całą listę zakupów. Zagłusza przy tym ekspedientki, a na ludzi działa jak stroboskop. Po kociej mordzie kolesia przy ladzie widzę że coś paskudnego knuje. No i słyszę: Poproszę 6 wiedeńskich. Albo nie, daj pani wszystkie. Ile ich jest? Jedenaście, pada odpowiedź. Niech będzie. Choćbym się miał porzygać.
Zapada cisza. Babon wzrokiem miażdży kolesia. Ten patrzy jej prosto w oczy i cedzi przez zęby: szkoda że żurku tu nie ma.... Babon sapie i wali do gościa: Zamachowski to pan nie jesteś. Facet spokojnie obcina ją od dołu do góry i pada.. Pani też nie Figura. Daję głowę że jeszcze słyszę rechot całego sklepu.
Zapada cisza. Babon wzrokiem miażdży kolesia. Ten patrzy jej prosto w oczy i cedzi przez zęby: szkoda że żurku tu nie ma.... Babon sapie i wali do gościa: Zamachowski to pan nie jesteś. Facet spokojnie obcina ją od dołu do góry i pada.. Pani też nie Figura. Daję głowę że jeszcze słyszę rechot całego sklepu.