Skoro się spodobało, to jedziemy dalej
Musiałem zniknąć z tego zgniłego miasta. Robiło się tu zbyt duszno i obawiałem się, że któregoś dnia zwyczajnie padnę martwy po ciosie jednego z lokalnych osiłków. Takiego typa, którego śmiało można nazwać homotransformerem. Patrzysz na faceta i masz pewność, że w tym cielsku kryje się ciężarówka. Nagrabiłem sobie porządnie i w tym porcie nie było już dla mnie bezpieczniej przystani. Ciągłe uczucie, że ktoś za mną idzie, wydłużające się cienie na ulicy, ukradkiem rzucane w moją stronę spojrzenia… Po prostu wiesz, kiedy podjęto decyzję w twojej sprawie. Do dziś nie jestem pewien, którym zleceniem wpieprzyłem się w ten kompot. Podejmowałem się raczej bezpiecznych zadań. Zaginiony mąż, który odnajdował się w rynsztoku, skradziony z szopy zacier, zdradzona żona któregoś z miejskich dygnitarzy… Takie sprawy, z którymi nie idzie się na policję. A teraz musiałem dosłownie rozpłynąć się w powietrzu, co przy gęstości tutejszego nie było sprawą prostą.
Spakowałem niewielki dobytek i udałem się na dworzec. Kiedyś odrapany i zapyziały, dziś po remoncie tylko zapyziały, nie robi najlepszego wrażenia. Okno na świat lokalnej społeczności, psia mać. W jedną stronę Warszawa, w drugą Białystok. Stolicę znałem na wylot, młodzieńcze mordobicia, kilkudniowe balety, szaleństwa do upadłego… To się pamięta całe życie. No, może nie wszystko się pamięta, ale doświadczenie zostaje. Zaczynać wszystko od początku w Białym? Niby można, ale potrzebowałem jednak mniejszej grupy ludzi. Początkowo bardzo się będę wyróżniał, ale z czasem poznaje się dobrze lokalnych i częściej przychodzą ze sprawą. A ze spraw ludzkich żyję. Rozłożyłem ten kawałek mapy, który obejmował Podlasie. Niektórzy śmieją się ze mnie z powodu używania map papierowych, ale wiem, że te przynajmniej nie zostawiają żadnych śladów po sobie. Wodziłem wzrokiem szukając czegoś interesującego. Mońki. Dlaczego nie Mońki? Miasteczko kilkadziesiąt kilometrów od stolicy województwa, dziesięć tysięcy mieszkańców, las a nawet puszcza niedaleko. Będzie co robić.
Łapy, Szepietowo, Białystok, Knyszyn i byłem na miejscu. Obszedłem dworzec, bo wyjść się z niego nie da, stanąłem przed budynkiem i zapaliłem papierosa. Ładna rudera. Ściany odrapane, tynk się sypie, w oknach kraty. Zamknięte na cztery spusty. Tylko niezliczone pety i kapsle po butelkach świadczą o tym, że istnieje tu inne życie niż tylko przechodzący pasażerowie. Pod dworcem jedna taryfa.
- Dobry – uchyliłem kapelusz przed złotówą – Panie starszy, macie tu jakiś hotel?
- Znajdzie się – taryfiarz nie oderwał wzroku od czytanego Kuriera Monieckiego – zawieźć?
- A daleko to?
- Wsiadaj pan, poznasz topografię miasta.
Wsiadłem i faktycznie poznałem. Obwiózł mnie chyba po całym miasteczku, by na koniec minąć dworzec, przejazd kolejowy i podjechać ze czterysta metrów od stacji.
- Pięć dyszek się należy – uśmiechnął się wstrętnie kierowca.
- Masz te swoje pięć dych – rzuciłem – następnym razem mów pan przynajmniej, że trasą krajobrazową pojedziemy.
Złotówa odjechał a ja stanąłem przed moim nowym domem. Okazał się nim zgniłozielony budynek, który postawiono na długo przed moim urodzeniem. Zajazd Mońki, głosił dumnie szyld. Może być zajazd, przynajmniej piwo i wódka będą blisko. Zameldowałem się w recepcji, pięć dyszek za nocleg. Co to do cholery ma być? Lokalna wartość każdej usługi? Za sprawy brałem zazwyczaj sporo więcej niż pół stówy. Jakoś się ułoży. Dostałem pokój na pierwszym piętrze z oknem na podjazd. Pokój, też mi, trzy metry długości, dwa i pół szerokości. Jedno łóżko, jeden stolik, jedno krzesło, szafa, łazienka i żarówka zwisająca smętnie z sufitu. Parszywiej być nie mogło. Zapytasz o kolor ścian? Zielone, naturalnie. Rozłożyłem swoje graty i poszedłem zapalić. Przedwieczorny spokój zmąciło dudnienie basów, którego nie powstydziłby się żaden Golf dwójka. O kurwa, pomyślałem zastygając jak zamurowany. Pod hotel zajechał cygański tabor dwudziestego pierwszego wieku. Pięć czarnych mercedesów z pasażerami tak śniadymi, jak śniadzi byli ich zamieszkujący Indie przodkowie.
Stado karków w garniturach wytoczyło się z każdej z bryczek. Charakterystyczne kształty pod marynarkami jasno wskazywały jakimi klamkami towarzystwo zwykło otwierać sobie drzwi.
- Brat – uśmiechnął się krzywo jeden z gentlemanów – ty nic nie widzisz, nic nie słyszysz i nic teraz nie mówisz. W porządku?
Nie odpowiedziałem, przecież nic nie mówię.
- I dobrze – skwitował facet, z którym raczej nie chciałem się zaprzyjaźniać.
Oj, od początku wszystko zaczęło mi mówić, że głodny i bezrobotny to ja w Mońkach nie będę.
& :szufla
--
"A poza tym sądzę, że należy ***** ***" Kato Starszy Folklor, legendy i historia Bułgarii. Po mojemu.