Starsza pani. Lekki uśmiech, okularki w rogowej oprawce, nieco zagubione spojrzenie. Typ pacjenta, który może być w aptece tym ulubionym bywalcem albo śmiercią wcieloną. Taka babcia Shrodingera.
Zaczęło się normalnie. Pani wyłożyła na ladę pudełeczko po, jak mi się wydawało, jakimś magnezie. Oczywiście tak mi się tylko zdawało, bo to nie był JAKIŚ magnez, tylko TEN magnez, który babcia łyka od dekady i żaden z dwudziestu innych typów, które mamy na stanie nie może go zastąpić. Nie zamówimy go też, bo pacjentka potrzebuje na teraz i idzie szukać dalej.
Proza dnia codziennego - jakbym dostawał piątaka za każda taką sytuację, to bym już pisał z willi gdzieś na Seszelach. Niemniej pani niezadowolona, bo nie ma swojego magnezu i ja niezadowolony, bo nie dałem rady pomóc pacjentce. Jednak! Nagle babcia zamyśla się i przypomina sobie, że przydałby się jej jeszcze jakiś lakier do paznokci na grzybicę. No to jazda - szukamy pani czegoś skutecznego, niedrogiego i w ładnym pudełku.
No ale...
- Proszę pani! (krzyczę, bo rzeczona pani przygłucha) Mamy kilka dobrych!
- Panie, bo ja to bym chciała taki co mi siostra przywiozła, on mi pomagał.
- Pewnie, niech pani powie jaki to był i poszukamy albo zamówimy!
- Co?
- Jak się nazywa?!
- A ja teraz nie wiem, ale pamiętam cenę.
Wspaniale. Szukanie leku znając jego nazwę to zadanie dla lamusów. Znajdź go po cenie albo opisie pudełka - oto wyzwanie. Jakbym dostawał piątaka za każdym razem kiedy mam znaleźć "ten w szarym pudełku" to... wiecie dokąd zmierzam. W każdym razie robię dobra minę do złej gry i drążę przegrany z góry temat.
- A ile pani za niego płaciła?!
- No siostra mi go kupiła za 4 euro albo za ileśtam marek, bo chyba tez tak można było płacić.
- Marek? Czy pani dostała ten środek kilka(naście) lat temu?!
- No, no. Dobry był, on mi pomagał. Taki lakier do paznokci na grzybicę. Ale nie za marki kupiła, tylko za euro chyba.
Mina mi zrzedła, animusz wyparował. Szanse na znalezienie środka za 4 euro albo ileśtam marek, kupionego gdzieś u germańskiego oprawcy kilkanaście lat temu są dość liche. Jednak zanim wyraziłem swoje wątpliwości babcia rozpromieniła się nagle w usmiechu i krzyknęła.
- Pamiętam! On się nazywał NAGLAK!
No, to można coś z tym zrobić. Sprawdzam bazę. Naglak? Naglac? Nagllac? Baza pokazała mi środkowy palec. Zdesperowany spróbowałem google'a. Może pod taką nazwą występuje to w ojczyźnie BMW? Wpisałem frazę i okazało się, że babcia się nie pomyliła.
- ... Proszę pani! NAGLAK, to po niemiecku lakier do paznokci!
- No, dobry był, pomagał mi.
- Nie o to chodzi! Niemcy tak mówią na każdy lakier! Nie ma takiej marki!
- No przecież mówiłam, że za euro kupiła, nie za marki!
Nie udało nam się sprowadzić pani Naglaka. Ani za euro, ani za marki.
Zaczęło się normalnie. Pani wyłożyła na ladę pudełeczko po, jak mi się wydawało, jakimś magnezie. Oczywiście tak mi się tylko zdawało, bo to nie był JAKIŚ magnez, tylko TEN magnez, który babcia łyka od dekady i żaden z dwudziestu innych typów, które mamy na stanie nie może go zastąpić. Nie zamówimy go też, bo pacjentka potrzebuje na teraz i idzie szukać dalej.
Proza dnia codziennego - jakbym dostawał piątaka za każda taką sytuację, to bym już pisał z willi gdzieś na Seszelach. Niemniej pani niezadowolona, bo nie ma swojego magnezu i ja niezadowolony, bo nie dałem rady pomóc pacjentce. Jednak! Nagle babcia zamyśla się i przypomina sobie, że przydałby się jej jeszcze jakiś lakier do paznokci na grzybicę. No to jazda - szukamy pani czegoś skutecznego, niedrogiego i w ładnym pudełku.
No ale...
- Proszę pani! (krzyczę, bo rzeczona pani przygłucha) Mamy kilka dobrych!
- Panie, bo ja to bym chciała taki co mi siostra przywiozła, on mi pomagał.
- Pewnie, niech pani powie jaki to był i poszukamy albo zamówimy!
- Co?
- Jak się nazywa?!
- A ja teraz nie wiem, ale pamiętam cenę.
Wspaniale. Szukanie leku znając jego nazwę to zadanie dla lamusów. Znajdź go po cenie albo opisie pudełka - oto wyzwanie. Jakbym dostawał piątaka za każdym razem kiedy mam znaleźć "ten w szarym pudełku" to... wiecie dokąd zmierzam. W każdym razie robię dobra minę do złej gry i drążę przegrany z góry temat.
- A ile pani za niego płaciła?!
- No siostra mi go kupiła za 4 euro albo za ileśtam marek, bo chyba tez tak można było płacić.
- Marek? Czy pani dostała ten środek kilka(naście) lat temu?!
- No, no. Dobry był, on mi pomagał. Taki lakier do paznokci na grzybicę. Ale nie za marki kupiła, tylko za euro chyba.
Mina mi zrzedła, animusz wyparował. Szanse na znalezienie środka za 4 euro albo ileśtam marek, kupionego gdzieś u germańskiego oprawcy kilkanaście lat temu są dość liche. Jednak zanim wyraziłem swoje wątpliwości babcia rozpromieniła się nagle w usmiechu i krzyknęła.
- Pamiętam! On się nazywał NAGLAK!
No, to można coś z tym zrobić. Sprawdzam bazę. Naglak? Naglac? Nagllac? Baza pokazała mi środkowy palec. Zdesperowany spróbowałem google'a. Może pod taką nazwą występuje to w ojczyźnie BMW? Wpisałem frazę i okazało się, że babcia się nie pomyliła.
- ... Proszę pani! NAGLAK, to po niemiecku lakier do paznokci!
- No, dobry był, pomagał mi.
- Nie o to chodzi! Niemcy tak mówią na każdy lakier! Nie ma takiej marki!
- No przecież mówiłam, że za euro kupiła, nie za marki!
Nie udało nam się sprowadzić pani Naglaka. Ani za euro, ani za marki.
--
Tam, gdzie dziś piętrzą się góry, będą kiedyś morza. Tam, gdzie dziś wełnią się morza, będą kiedyś pustynie. A głupota pozostanie głupotą.