Stoję w aptece, kolejka jest, za mną jakaś nastolatka, za nią dziadunio. Gorąco, jak cholera, dziadunio materiałową chusteczką ociera pot z czoła.
- Przepuścimy tego pana? - pytam dziewczynę. Kiwa głową, że tak. Zaprosiła go przede mnie.
Jakaś matka z dzieckiem w wózku, jakiś facet z pomyłką na recepcie, w końcu on, dziadunio. Konspiracyjnym szeptem charakterystycznym dla niedosłyszących ludzi mówi:
- Pojemnik na kał, poproszę. Taki do laboratorium, żeby zanieść.
Farmaceuta znika na chwilę i podaje klientowi standardowy, malutki.
Dziadek śmieje się i mówi:
- Pan żartuje? Większy jakiś.
Farmaceuta podaje mu kubeczek na mocz. No większy jest.
- O, taki to może być. Wie pan, kiedyś to takie półeczki w sedesach były, człowiek postawił, zrobił, co trzeba i już, a teraz trzeba innych o pomoc prosić, no bo gdzie to postawić?
Zapłacił, wyszedł z kubeczkiem w dłoni.
Zapomniałam, po co przyszłam.
- Przepuścimy tego pana? - pytam dziewczynę. Kiwa głową, że tak. Zaprosiła go przede mnie.
Jakaś matka z dzieckiem w wózku, jakiś facet z pomyłką na recepcie, w końcu on, dziadunio. Konspiracyjnym szeptem charakterystycznym dla niedosłyszących ludzi mówi:
- Pojemnik na kał, poproszę. Taki do laboratorium, żeby zanieść.
Farmaceuta znika na chwilę i podaje klientowi standardowy, malutki.
Dziadek śmieje się i mówi:
- Pan żartuje? Większy jakiś.
Farmaceuta podaje mu kubeczek na mocz. No większy jest.
- O, taki to może być. Wie pan, kiedyś to takie półeczki w sedesach były, człowiek postawił, zrobił, co trzeba i już, a teraz trzeba innych o pomoc prosić, no bo gdzie to postawić?
Zapłacił, wyszedł z kubeczkiem w dłoni.
Zapomniałam, po co przyszłam.
--
Skiosku&Pokiosku