Samolot wylądował o 9.00 rano, do hotelu dotarliśmy o 12.00. Było za wcześnie, pokoje nie były gotowe. Miła recepcjonistka zaproponowała spacer, za 2 godziny pokój miał być gotowy- na 4 piętrze, z widokiem na ogród, jak pan prosił w mailu, obiecała.
Po przybyciu do hotelu o 14.00 przywitał nas José, Hiszpan. Pani już nie było. Pokoju też nie. Będzie za 30-40 minut, obiecywał. Ok, nie ma problemu, poczekamy, ale może od hotelu dostaniemy jakąś kawę w barze? Niestety, bardzo im przykro, nie. Czekamy. Czytamy w lobby o idiocie bigamiście, który wrzucił na Fejsa zdjęcia ze ślubu z drugą żoną. Pierwsza to zobaczyła. Niezły przypał.
Podchodzi José. Hiszpan. Dał nam pokój na 1 piętrze z widokiem na ulicę. Miał być na 4 z widokiem na ogród- tłumaczymy. Zamienił, na 5 piętro, z widokiem na ogród. Odebraliśmy bagaże z przechowalni, jedziemy na piąte.
W pokoju stoi jedno duże pojedyncze lóżko. A nas dwóch. Facetów. Zjeżdżamy na dół.
Tłumaczymy. Mówi José, Hiszpan z Hiszpani, po angielsku, że tak jest w rezerwacji, do 5 lutego, panie Vittorio Jakiśtam. Nie jestem Vittorio Jakiśtam. Ani on, ten drugi, też nie jest. A my na tydzień.
José pomylił rezerwacje. Mówi jednak, żebyśmy brali co jest, bo pokoje te tamte są mniejsze, te z dwoma lóżkami, a ten z dużym jest duży. Chętnie zobaczymy obydwa, mówimy.
...
Wypisał dwa darmowe vouchery na piwo, kawę, wino i co ino. Poszedł szukać pokoju, będzie za 10 minut. Zaprasza do baru, walizki proszę zostawić, zaniesiemy do pokoju.
Idziemy do baru. Biorę piwo, dla drugiego cappuccino, ale- czy pani umie zrobić dobre cappuccino?-pyta. Tak, mamy kawę Illy, a ja byłam na szkoleniu w Italii, mówi Swietłana, z Bułgarii (tam już chyba Brytyjczycy nie pracują).
Ok. Robi zajebiste cappuccino. Pianę można kroić nożem. Świetne, ale to nie jest cappuccino, jakie powinno być.
Kończy się wejściem za bar, zrobieniem cappuccino przez drugiego z nas, z kwiatuszkiem i ogólnym wykładem na temat kawy, espresso, ekspresów, mleka, i wojny bolszewickiej.
Wpada José. Jest duży pokój. Ogród, 4 piętro, tyle ile gwiazdek w hotelu. Zaczynamy urlop.
Takie cappuccino.
Po przybyciu do hotelu o 14.00 przywitał nas José, Hiszpan. Pani już nie było. Pokoju też nie. Będzie za 30-40 minut, obiecywał. Ok, nie ma problemu, poczekamy, ale może od hotelu dostaniemy jakąś kawę w barze? Niestety, bardzo im przykro, nie. Czekamy. Czytamy w lobby o idiocie bigamiście, który wrzucił na Fejsa zdjęcia ze ślubu z drugą żoną. Pierwsza to zobaczyła. Niezły przypał.
Podchodzi José. Hiszpan. Dał nam pokój na 1 piętrze z widokiem na ulicę. Miał być na 4 z widokiem na ogród- tłumaczymy. Zamienił, na 5 piętro, z widokiem na ogród. Odebraliśmy bagaże z przechowalni, jedziemy na piąte.
W pokoju stoi jedno duże pojedyncze lóżko. A nas dwóch. Facetów. Zjeżdżamy na dół.
Tłumaczymy. Mówi José, Hiszpan z Hiszpani, po angielsku, że tak jest w rezerwacji, do 5 lutego, panie Vittorio Jakiśtam. Nie jestem Vittorio Jakiśtam. Ani on, ten drugi, też nie jest. A my na tydzień.
José pomylił rezerwacje. Mówi jednak, żebyśmy brali co jest, bo pokoje te tamte są mniejsze, te z dwoma lóżkami, a ten z dużym jest duży. Chętnie zobaczymy obydwa, mówimy.
...
Wypisał dwa darmowe vouchery na piwo, kawę, wino i co ino. Poszedł szukać pokoju, będzie za 10 minut. Zaprasza do baru, walizki proszę zostawić, zaniesiemy do pokoju.
Idziemy do baru. Biorę piwo, dla drugiego cappuccino, ale- czy pani umie zrobić dobre cappuccino?-pyta. Tak, mamy kawę Illy, a ja byłam na szkoleniu w Italii, mówi Swietłana, z Bułgarii (tam już chyba Brytyjczycy nie pracują).
Ok. Robi zajebiste cappuccino. Pianę można kroić nożem. Świetne, ale to nie jest cappuccino, jakie powinno być.
Kończy się wejściem za bar, zrobieniem cappuccino przez drugiego z nas, z kwiatuszkiem i ogólnym wykładem na temat kawy, espresso, ekspresów, mleka, i wojny bolszewickiej.
Wpada José. Jest duży pokój. Ogród, 4 piętro, tyle ile gwiazdek w hotelu. Zaczynamy urlop.
Takie cappuccino.