Bieszą się ponoć w dzisiejszych czasach żony. Męża wywodów słuchać nie chcą.
Zaprawdę łeż to jednak. Nie dawać posłuchu takim synom i ze schodów srucać onych.
Napełniłem szklankę dwoma przygarściami lodu, zalałem wodą i człapię do sypialni. Tam żona ma już w puchach siedzi - książkę czyta. Ja, wściekły na upał, którego serdecznie nienawidzę, zaczynam krążyć po sypialni jak trzmiel i peroruję:
- Na szatana! Kiedy ta udręka się skończy?! Upał, gorąc, spiekota, duchota, wrzątek, piekło. Diabli lato nadali! A Ty klimy włączyć nie pozwalasz kobieto! Jak gdyby nigdy nic, siedzisz sobie, czytasz, olewasz męki moje. Bodaj ci potówki na dupie wyskoczyły!
- Pozwalam włączyć, ale efekt będzie żaden. Mówiłam ci, że klima padła. Jutro przyjdzie ten smutny pan z wąsem i naprawi - powiedziała żona średnio przejęta moim wywodem.
- Tak, tak, mówiłaś. To faktu jednak nie zmienia, że Lucek, Boruta, czy inny ogoniasty czułby się tu jak we własnym kotle! - spojrzałem krytycznym okiem na smętne resztki lodu w szklance.
- Patrz! - ciągnę dalej zerkając podejrzliwie na szklankę - Ten Einstein to jednak rację miał, skórkowany. Wszystko jest względne. Wszystko!
- Na przykład taki lód! - zacząłem popadać w kaznodziejską egzaltację - Jak wyciągniesz takiego kuraka z zamrażalnika, to możesz i pół dnia czekać, a z niego dalej będzie skała zimna jak św. Kinga w łóżku. A lód w szklance? Ot, trzy minuty i lodu nie ma! Zostaje jeno gorąc! Szatańskiego zwycięstwa zaranie! Wszystko jest względne. Wszystko! Przestrzeń w zamrażalniku. Czas w zamrażalniku jest względny...
- I lód też - wysapałem - pewnie jest względny.
- W takim razie - odrzekła nie podnosząc głowy znad książki żona - włóż sobie do szklanki tego mrożonego kuraka. Będziesz miał wodę w szklance względnie zimną do rana. A teraz skończ mi pieprzyć nad uchem, bo chcę czytać.
Czyli mimo wszystko żonom zdarza się słuchać naszego bezsensownego ględzenia
Zaprawdę łeż to jednak. Nie dawać posłuchu takim synom i ze schodów srucać onych.
Napełniłem szklankę dwoma przygarściami lodu, zalałem wodą i człapię do sypialni. Tam żona ma już w puchach siedzi - książkę czyta. Ja, wściekły na upał, którego serdecznie nienawidzę, zaczynam krążyć po sypialni jak trzmiel i peroruję:
- Na szatana! Kiedy ta udręka się skończy?! Upał, gorąc, spiekota, duchota, wrzątek, piekło. Diabli lato nadali! A Ty klimy włączyć nie pozwalasz kobieto! Jak gdyby nigdy nic, siedzisz sobie, czytasz, olewasz męki moje. Bodaj ci potówki na dupie wyskoczyły!
- Pozwalam włączyć, ale efekt będzie żaden. Mówiłam ci, że klima padła. Jutro przyjdzie ten smutny pan z wąsem i naprawi - powiedziała żona średnio przejęta moim wywodem.
- Tak, tak, mówiłaś. To faktu jednak nie zmienia, że Lucek, Boruta, czy inny ogoniasty czułby się tu jak we własnym kotle! - spojrzałem krytycznym okiem na smętne resztki lodu w szklance.
- Patrz! - ciągnę dalej zerkając podejrzliwie na szklankę - Ten Einstein to jednak rację miał, skórkowany. Wszystko jest względne. Wszystko!
- Na przykład taki lód! - zacząłem popadać w kaznodziejską egzaltację - Jak wyciągniesz takiego kuraka z zamrażalnika, to możesz i pół dnia czekać, a z niego dalej będzie skała zimna jak św. Kinga w łóżku. A lód w szklance? Ot, trzy minuty i lodu nie ma! Zostaje jeno gorąc! Szatańskiego zwycięstwa zaranie! Wszystko jest względne. Wszystko! Przestrzeń w zamrażalniku. Czas w zamrażalniku jest względny...
- I lód też - wysapałem - pewnie jest względny.
- W takim razie - odrzekła nie podnosząc głowy znad książki żona - włóż sobie do szklanki tego mrożonego kuraka. Będziesz miał wodę w szklance względnie zimną do rana. A teraz skończ mi pieprzyć nad uchem, bo chcę czytać.
Czyli mimo wszystko żonom zdarza się słuchać naszego bezsensownego ględzenia
--
Darmowe cycuszki!!! NOM NOM NOM!!!