Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Forum > Kawały Mięsne > Dzieci kukurydzy - amerykańskie przygody
Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
kukulsky - Superbojownik · 8 lat temu
Zainspirowany opowieściami Skiosku i czekający na ekranizację tychże pomyślałem, by w międzyczasie podzielić się swoimi wspomnieniami. O ile branża szeroko pojętej księgowości/finansów nie dla każdego jest pasjonująca pozwolę sobie opisać to co działo się wokoło. Jako że działo się sporo, to i sporo do poczytania będzie ;)

Czas: jakieś trzy-cztery lata temu; duża firma działająca w branży spożywczej (produkująca wszystko co się da głównie z kukurydzy) mająca fabryki w różnych zakątkach globu sprowadza księgowość do Polski; moja grupa zostaje wysłana „na nauki” do USA. Pójdę na łatwiznę i użyję relacji mailowej wysłanej z tego wyjazdu, a co.

„Się ułożyło, że po ponad ośmiu latach znowu wywiało mnie na drugą półkulę, 7 stref czasowych do tyłu. Nie myślałem, że znowu będę miał okazję poprzebywać w imperialistycznej Hameryce, no ale cóż, z pracy kazali. Wyjazdy do Ju-es-ej zawsze były interesujące, nie uniknę tutaj porównań do tego, co udało się przeżyć w 2001, 2002 i 2003 roku na Work & Travel. Sam w sumie jestem ciekaw, jak takie porównanie wyjdzie. Kto był w US na Work & Travel – niech sobie poprzypomina i porówna klimat. Kto nie był – niech wierzy na słowo, że tak tu jest ;)

No to ogień, jedziemy z koksem.

Cały wyjazd załatwiany trochę na wariackich papierach. Na początku miesiąca doszły nas słuchy, że za 3-4 tygodnie będziemy śmigać do US, pod Chicago – zatem trzeba było załatwić nowy paszport bo się stary kończył, no i w przypadku wyjazdu do krainy Obamy warto by mieć wizę amerykańską. Na indywidualną rozmowę z konsulem zdzwania się telefonicznie, koszt to jeno 5 zeta za minutę (a co, motłoch chce jechać za ocean to niech płaci!) i już po około 20 minutach udało się ustalić jakiś poranny termin.

Sama rozmowa to w moim przypadku w zasadzie formalność, chociaż generalnie przez te kilka minut zadaniem konsula jest ustalić, dlaczego planujemy jechać do Stanów i zostać tam nielegalnie. Wczesniej przez internet wypełnia się taką specjalną ankietę na swój temat, z pytaniami np. czy planujemy dokonać zamachu terrorystycznego w US, czy jesteśmy członkiem organizacji przestępczej, i inne. W moim przypadku konsul chyba uwierzył, że ja tam tylko na chwilę z pracy wysłany będę, że to w Polsce mam rodzinkę i raczej nie w mym interesie jest zostać tam na dłużej. Na pytanie, czy mam w US jakąś inną familię (rodziców, rodzeństwo) chciałem odpowiedzieć, że wszyscy Amerykanie są przecież moimi braćmi, no ale nie będziemy przeginać, bo dowcip może nie zostać właściwie zrozumiany a intencje uznane za nie do konca szczere ;)

Zatem jest wiza, na lat 10, z dodaną adnotacją, iż jej otrzymanie wcale nie oznacza automatycznego wpuszczenia na teren Stanów. No cóż, każdy może być potencjalnym terrorystem. Ale co tam, będąc dobrej myśli, 28 listopada stawiliśmy się wesołą grupą osiemnastu osób na Okęcie Airport. I tu pierwsza różnica w porównaniu z moimi wcześniejszymi wyjazdami – lot będzie bezpośredni, bez 12-godzinnej przesiadki w jakimś Londynie.

Czyli na plus.

Po oddaniu bagażu czas przejść kontrolę straży granicznej. Po przeskanowaniu toreb i przejściu przez wykrywacz metali niespodzianka – mój plecak leży w odstawce. Co znowu się stało się? Pani ze straży granicznej zwróciła się z pytaniem czy to moje. Kłamał nie będę: „tak, a o so chodzi?”. Wyszło, że mam w plecaku małą butelkę mrożonej herbatki, nie wniosę jej dalej i muszę wyrzucić (jak wiadomo, herbata oprócz nitrogliceryny jest najbardziej niebezpieczną substancją wybuchową). No trudno, mówię pani, żem zapomniał z powodu porannego zamotania, czaj wypiję a butelkę zgodnie z poleceniem zutylizuję w stojącym 15 cm obok koszu na śmieci. Pani tylko spojrzała, pomrugała oczętami, uśmiechnęła się, powiedziała: „Nie wypijesz” i wyjordoliła do kosza. Gdybym prowadził ze sobą małego pieska to by go odkopnęła i spytała: „w czym jeszcze mogę pomóc?”. No dobra, kłócił się nie będę, kupie se nowy napój, nie dam się aresztować za walkę o swoje prawo do wypicia mrożonego czaju. Chociaż patrząc z dystansu uważam, że po raz kolejny stałem się ofiarą represji politycznych z powodu udziału w Marszu Niepodległości kilkanaście dni wcześniej ;)

Sam lot w zasadzie bezproblemowy, mimo iż za sterami nie siedział kapitan Wrona. Lot do US trwał niemal tyle, co podróż w lipcu z Łodzi do Władysławowa i już po 10 godzinach wylądowaliśmy w Chicago. W miarę szybko dotarliśmy do celnika, zeskanowano nam po raz kolejny wszystkie paluchy, zrobiono fotkę, dopytano się po co my tu przylecieli i dlaczego aż tyle osób, po czym stanęliśmy legalnie na imperialistycznej ziemi. W tak pięknych okolicznościach przyrody, mimo chmur, w rozleniwiającej temperaturze plus 33 stopni* zebraliśmy się przy wyjściu z Chicago O’Hare Airport, gotowi następnego dnia z samego rana podbić kartę w „fabryce azbestu” ;)

*33 stopnie Fahrenheita, co oznacza ok. +1 stopnia Celcjusza. Ichniejszy system miar i wag na początku jest dość skomplikowany do ogarnięcia (Fahrenheit zamiast Celsjusza, funt zamiast kg, galon zamiast litra, uncja zamiast mililitra, cal zamiast centymetra, siki zamiast piwa, itp.)

Przez 2 godzinki oczekiwania na taxi pooglądaliśmy przechodzących gęsto rdzennych Amerykanów karnacji wszelakiej rozmawiających w każdym języku oprócz angielskiego i wsiedliśmy do busa taksówkowego. Podróż do miasteczka docelowego Decatur (ok. 180 mil na południe od Chicago) zajęła 3 godzinki. Wszyscy popadali jak muchy, tym bardziej, że pan kierowca włączył chyba jakiegoś grilla w aucie. W takim ciepełku, po ponad 18 godzinnej podróży z Łodzi do Chicago, nie było siły by nie kimnąć.

Ok. godz 22 czasu lokalnego (w Polsce była to już 5 rano w poniedziałek) wylądowaliśmy w hotelu. Ekipa z która przyleciałem jest tu w większości już któryś raz z kolei, w porównaniu do poprzedniego „turnusu” hotel ponoć dużo gorszy. Tak czy inaczej, za czasów Work&Travel w takim samym pokoju, który obecnie SAM zajmuję, mieściło się czterech chłopa z bagażami na 3 miesiące. Dobrobyt, psia mać, dwa wielkie wyra, łazienka, telewizor z 96 kanałami na których nic ciekawego nie leci, decha do prasowania nawet jest i żelazko, o malej lodowce i mikrofali nie wspominając. Standard. Brakuje tylko kuchni, przez co dieta jest jaka jest bo trzeba stołować się gdzieś na mieście (żryj i tyj).

W porownaniu do W&T pokój zatem juz czekał, nie trzeba było samemu załatwiać. Czyli plus. Poza tym za czasów studenckich wyjazdów było również tak, ze przez początkowy okres pobytu tylko kilku z nas miało opcje „Work” a cala reszta – tylko „Travel”, nawet przez kilka tygodni;) Zatem tutaj kolejna różnica – następnego dnia z samego rana trzeba było po prostu stawić się w biurze, wyrobić kartę identyfikacyjna, ogarnąć maila firmowego, komputer (z powodu licznych migracji z firmy do różnych krajów świata nie starczyło laptopów – jadę wiec na stacjonarnym w robocie a laptopa pożyczam z wieczora od życzliwych współkamratów). Żadnych wypraw do pośredniaka, kamieniołomów, tartaków i innych obiektow, w ktorych mozna w aktywny sposob zwiekszac amerykanski PKB – po prostu z rana myk do biura.

Nawet fure mamy wypozyczona, taka wieksza, coby 7 osob spokojnie sie zmiescilo, pojechalo do pracy a potem na rytualne zakupy do Wal-Marta: Dodge Grand Caravan. I tu znowu różnice jesli chodzi o auta „wtedy” a „dzis”:
-nie ma rdzy pokrywajacej 20% powierzchni samochodu;
-nie trzeba udawac sie do meksykanskiej dzielnicy, by za szesciopak browara kupic od tubylcow tylna kanape;
-rura wydechowa nie jest urwana i jadac rano do pracy nie budzimy wszystkich mieszkancow miasteczka;
-olej nie wycieka i nie trzeba codziennie przed jazdą wlewać pod maskę całego pojemnika;
-swiatla dzialaja, sa w stanie nienaruszonym i nie trzeba ich mocowac na pusta butelke od coca-coli;
-przy mocniejszym zamykaniu drzwi nie odpada systematycznie kawalek rdzo-metalu;
-boczne drzwi i bagaznik otwiera sie guzikiem. Serio, naciska sie przycisk i samochod sam „pracuje”. Dzieki temu obywatel amerykanski nie musi niepotrzebnie spalac kalorii i dokonywac wysilku fizycznego – zwiazanego z nacisnieciem klamki i przesunieciem drzwi do pozycji „otwarte/zamkniete”. Fajowe.

(dygresja, zaobserwowalismy wiele rzeczy ratujacych miejscowa ludnosc przed podjeciem zbednej aktywnosci fizyczno-ruchowej: zaimponowal mi zszywacz, wielkosci telefonu stacjonarnego, z fotokomorka, gdzie podklada sie kartki, bzzzzzzt, i mamy zszyte; rewelacja, nie trzeba dloni meczyc nawet zbednym nacisnieciem przycisku – sie samo zrobi, czad).

Czyli auto na minus, bo nie ma takiego klimatu jak poprzednie ;)

Każdego dnia jeździmy zatem naszym wehikułem do roboty. Fabryka masakruje cały system. Generalnie miasteczko Decatur składa się z fabryki i zamieszkujących je pracowników fabryki. No może przesada, ale jest to najbardziej znaczący, charakterystyczny i wybijający się ponad przeciętność zespół obiektów. Widoczny z daleka dym pozwoli nie używać żadnej nawigacji GPS by tu trafić. A jakby ktoś mimo to nie wiedział jak tu sie dostać, to trafi po zapachu. Chociaż słowo „zapach” jest tutaj semantycznym nadużyciem, jakby to powiedział klasyk. Odór przetwarzanej kukurydzy z ogromną intensywnością atakuje nozdrza i prześladuje cały dzień. Nie jest może aż tak miażdżący jak zapach wosku w fabryce świeczek w Milwaukee, gdzie po 3 dniach roboty musieliśmy wyrzucić ubrania (a powinno się je spalić a popiół zakopać;)) ale i tak trudno z nim obcować. Któregoś dnia po pracy w kukurydziarni pojechaliśmy na zakupy i gdy przejechał koło nas jakiś zdezelowany wóz wyrzucający z siebie masę dymu... zaciągnęliśmy się tym odświeżającym spalinowym aromatem.

Ale wracając do naszej fabryczki, mamy bazę na 10tym piętrze wieżowca przypominającego pałac... nauki (bo kultury to w US za bardzo nie uświadczysz ;)), z którego to rozciąga się uroczy widok na magazyny, kominy, tory kolejowe, ciężarówki, pociągi. Przypomina to wszystko scenerię np z filmów o Freddym Krugerze, zwłaszcza po zmroku, gdy zapalane są światła. Kolejną różnicą w porównaniu do wyjazdów studenckich jest dobór współpracowników. Na Work&Travel w każdym miejscu naszym partnerem do współpracy był archetypowy Jose „who doesn’t speak English at all”, wesoły niski Meksykanin pracujący na nielegalu wraz z resztą kuzynów. W biurach w fabryce w Decatur wszyscy niemal są Amerykanami, każdy nawija po angielsku i dajemy radę ich zrozumieć. Od początku przyjazdu mielismy tutaj zamknięcie miesiąca, więc może o pełnym zrozumieniu całej roboty trudno mówić, ale właśnie się to skończylo, więc na spokojnie teraz będzie można ogarnąc temat.

O, stołówkę mamy w "hucie". Serwują np przepyszne hamburgery smażone na głębokim oleju (najpewniej silnikowym), do tego frytki, równie zdrowo wysmażone, no i wiadomo, napój gazowany do kompletu. Czasem trafi się jakiś smażony (na tym samy oleju) kurczak, tudzież uformowane z mięsa mielonego (!) żeberka w sosie barbeque wrzucone w bułke, pizza. Wyborne :/ Z powodu ulokowania w hotelu i braku kuchni trudno sobie samemu coś przyrządzić (no dobra, też się nie chce gotować po robocie) więc żołądek i układ pokarmowy już się powoli na mnie obraża.

Całe szczęście jest Taco Bell Ja tu mógłbym jeść codziennie, burritosy z sosem „fire” to esencja i fenomen fastfoodowej kuchni meksykańskiej. Nie wiem, czy to właśnie wizja zjedzenia w Taco nie była dla mnie największą radością związaną z powrotem do US ;) Restauracja znajduje się kilkaset metrów od hotelu, więc zgodnie z logiką i panującymi obyczajami jeździmy na posiłki autem, a co!

Ogólnie, zobaczyć tu kogokolwiek idącego chodnikiem jest bardzo trudno bo po pierwsze, nie ma chodników, a po drugie po co chodzić i spalać niepotrzebnie kalorie, jak można podjechać ;) W takich mniejszych miasteczkach osoba idąca wzbudza zainteresowanie niesamowite, ludzie sie zatrzymują i pytają czy nic sią nie stało, czy moga pomoc, co sie stalo z samochodem.

Sniadania serwuja nam w hotelu, ale co to za shit jest. Jajecznica z proszku jeszcze mi sie nie przejadla, podobnie jak gotowane jajo, bo smakuje sie w tym naprzemiennie z tostami z dżemem. Ale wczoraj z kolei bylo jakies mieso mielone (z psa, zmielonego razem z buda chyba) – nie dalem rady nawet do tego podejsc. Ogolnie bieda kulinarna, to chociaz dla smaku wzialem sobie jablko – takie fajne, czerwone, blyszczace. By poczuc smak hamerykanskiego owoca proponuje zjesc kawalek styropianu – podobne walory smakowe.

O napojach piwopodobnych nie bede sie rozpisywal. Nazywanie tego czegos piwem jest obrazą dla piwa. Naprawde niewatpliwym plusem byly wczesniejsze wizyty na hamerykanskiej ziemi, bo jakby trzeba bylo od samego poczatku szukac metoda prob i bledow czegos co w miare smakuje – bym sie chyba otrul, organizm juz jest za stary na takie eksperymenty z chemią. Rekompensatą jest za to cena alkoholi wysokoprocentowych, przykladowo 1,75 litra dobrej gorzałki kosztuje 17 dolarow a taka sama ilosc rumu Kapitana Morgana – 23$

Pierwszy tydzień zleciał naprawdę szybko. W weekend wybraliśmy się na wycieczkę do miasta, które jest drugim na swiecie pod wzgledem liczby zamieszkujacych je Polakow (zaraz po Warszawie) czyli do Chicago. Z pracy jechały dwa autokary zorganizowane dla pracowników, by zapewnić wszystkim rozrywkę w postaci przedświątecznych zakupów. Syns? Tutaj w Decatur też są sklepy, no ale cóż, dla niektorych byla to wyprawa zycia i nawet rodziny zabierali ;)

Wiele osób wykorzystało tą jednodniową wycieczkę do pozwiedzania wietrznego miasta. Siódemka z nas jednak zdecydowała się spędzić w Szikagoł cały weekend i przenocować w jakimś hostelu z soboty na niedziele. Plan był bez wad, do Chicago dojechaliśmy bezproblemowo a wyjeżdżając popodziwialiśmy okolice Decatur (pola kukurydzy, już skoszone bo się zima zbliża oraz silosy, zapewne zawierające duże ilości kukurydzy). Ciekawy był remont/przebudowa autostrady przy samej stolicy stanu Illinois – nie przeszkadzało to w ruchu, działały 3 pasy, robotnicy pracowali, maszyny chodziły non toper, nawet za bardzo nie trzeba było redukować prędkości auta. U nas to by zostawiono otwarty jeden pas i niech każdy podczas stania w korku widzi i podziwia, że jest „Polska w budowie” ;) Co kraj to obyczaj.

Samo Chicago rewelacja. Bardzo czyste, samo centrum (downtown) składa się z mega wysokich wieżowców, niektóre z nich są bardzo charakterystyczne m.in. Willis Tower, który ma 108 pięter i 442 metry wysokości, co czyni go najwyższym budynkiem w Ameryce Północnej. Fajnie się łazi ulicami, nawet bez celu, majac dookoła te wszystkie drapacze. Do tego jest tu sporo pomnikow i innych ciekawych rzezb, niestety nie działała tylko fontanna Buckingham (to ta ktora pojawia sie na samym poczatku kazdego odcinka serialu wszechczasow pt „Swiat według Bundych” ;))

Hostel mieliśmy trochę dalej od centrum, 20 minut metrem, dookoła pełno dziwnych knajp, podejrzanych lokali, tajemniczych podwórek. Biuro hostelu znajduje się w jednym miejscu, natomiast docelowy pokój jest jakieś 4-5 przecznic dalej. Do pewnego momentu idzie się normalnie, potem znikąd pojawia się wąska szczelina między budynkami. Niesamowity klimat, podnoszący odrobinę tętno, koncentrację i wzmacniający kontrolny uścisk własnej dłoni na portfelu. Same pokoje w klimacie studenckim: łóżka piętrowe albo dmuchane materace, mała nieskomplikowana łazienka, działający piekarnik.

W niedzielę z rana przejechaliśmy się po Jackowie, polskiej dzielnicy po czym znowu ruszyliśmy do centrum. Koleżanki z wycieczki poszły na shopping, my na zwiedzanie stadionu Soldier Field. Tego dnia odbywał się mecz futbolu amerykańskiego, więc jakby nie dało rady wejśc na sam stadion to chociaż z zewnątrz by się go zobaczyło. No przynajmniej taki był plan, ale wyszło „ciut” inaczej. Jako, że nasz dobowy bilet na komunikację miejską był ważny jeszcze przez około 3 minuty czym prędzej pobiegliśmy na autobus, no bo po co mamy na pieszo doginać jakąś milę jak se można podjechać, logiczne nie? W ostatniej chwili wskoczyliśmy do busa i sruu, w drogę. Gdy do stadionu było jakieś 100 metrów stwierdziliśmy, że po co mamy na pieszo doginać te sto metrów, jak se można bliżej podjechać, logiczne nie?

No i tutaj plan wycieczki na stadion się posypał. Kierowca zamiast się zatrzymać za stadionem wjechał na lewy pas, skręcił na autostradę i tyle żeśmy widzieli obiekt. Po jakichś 10 minutach jazdy dopiero zebrał się do zatrzymania na przystanku. I teraz tak, przesiadać się w powrotny bus czy wykorzystać ważny bilet, dojechać do końca i zawrócić? Wygrała opcja nr 2 (ze wzgledu na ciekawosc swiata jak i chlodna kalkulacje kosztow zakupu nowego biletu ;))... tylko przystanek końcowy okazał się być ulokowany niewiarygodnie daleko, na jakimś zadupiu. Po kilkunastu minutach my nie widzieć nawet jeden biały człowiek i my być obiektem zainteresowania coraz to nowych dosiadających się pasażerów (z których, jak to śpiewał Kazik, żaden "nie był murzynem, ani czarnym, tylko Afroamerykaninem”). Zamiast oglądać atrakcje turystyczne w Chicago – sami staliśmy się atrakcją turystyczną. Podróź w tamtą stronę zajęła w końcu ok 40 minut, kierowca nas nie wyrzucił po drodze czym uratował nam zycie (na chwilkę tylko na krańcówce wyprosił, bo do toy-toya musiał sie udać). Safari udało się przeżyć bez szwanku, opatrzność czuwała, oszukaliśmy przeznaczenie i od poniedziałku mogliśmy ponownie pojawić się w Kukurydza City w pracy”

Mam nadzieję, że nie zanudziłem

Misiek666
Misiek666 - SIURBEMEDIZAPREKUNDA · 8 lat temu
tl, dr

Streszczenie jakieś poproszę..

--

mariolpin
mariolpin - Bojowniczka · 8 lat temu
za długie

Tynf
Tynf - Superbojownik · 8 lat temu

--
"Jesli potrafisz zadać własciwe pytanie - odpowiedź pojawia się samoistnie", Sin-Itiro Tomonaga.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Gogosiek - Superbojowniczka · 8 lat temu




Ale rzeczywiście można troszkę bardziej zwięźle

--
"Raz się żyje! Na szczęście..."

rafX
rafX - Superbojownik · 8 lat temu
Spoko tekst.

--
Wszystko prócz miodu i żołędzi ...

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
MMPM - Bojownik · 8 lat temu
:kukulsky
"Mam nadzieję, że nie zanudziłem"

Nadzieja twoją starą.



Kukulsky pojechał na szkolenie do USA. Nic ciekawego w trakcie się nie wydarzyło.

brenna
brenna - Bojowniczka · 8 lat temu
Wydaje mi się, że nie ma to najmniejszego znaczenia, czy tekst jest dobry, czy nie. Nie trafiłeś w moment. Powinieneś poczekać z dwa trzy miesiące. Pamiętaj, że większość odbiorców działa na zasadzie psa Pawłowa
No i za długie. W tym tekście masz mnóstwo rzeczy po łebkach. gdyby każdy temat rozwinąć na wesoło, byłoby parę rozdziałów.
A jest z czego wybierać

nonna
nonna - Superbojowniczka · 8 lat temu
dobre, śmiesznie napisane, za długie

--
syrenko, syrenko. Warszawska panienko

nereis
nereis - Superbojowniczka · 8 lat temu

--
Kocham audiobooki :hot

brak avatara
Na 9gagu dają chociaż kartofla za długi post.

radcore
radcore - Superbojownik · 8 lat temu
przeczytałem
za długie, fakt, a za "siki zamiast piwa itp." masz a

--
Seconds from the end, What's it gonna be, Pull the trigger bitch...¯\_(ツ)_/¯

Tynf
Tynf - Superbojownik · 8 lat temu
:radcore
Znajomy po powrocie z USA dokładnie sprecyzował dlaczego tam piją takie (kulturalnie to nazwę, popłuczyny po piwie). Ustalił, że chodzi o to by następnego dnia amerykański "twardziel" mógł się pochwalić przed kolegami: "wczoraj wypiłem sześć".

--
"Jesli potrafisz zadać własciwe pytanie - odpowiedź pojawia się samoistnie", Sin-Itiro Tomonaga.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Gutex1 - Superbojownik · 8 lat temu
fajnie napisane ale mógłbyś to przerobić na kilka rozdziałów dać tytuł "Kukulsky mówi jak jest" i miałbyś serię jak Sambojka albo Nagato.

Peppone
Peppone - Nowy Ruski · 8 lat temu
W Decatur masz jeszcze dział konstrukcyjny Caterpillara razem z fabryką niektórych maszyn i północnoamerykańską centralę Archer Daniels Midland. Także to nie tylko fabryka popcornu i jej personel ;)


--
Pracuj u podstaw. Zaminuj fundamenty systemu. Wszelkie prawa do treści wrzutów zastrzeżone
Nie namawiam do łamania prawa. Namawiam do zmiany konstytucji tak, aby pewne czyny stały się legalne.
No shitlings, no cry! Postaw mi kawę na buycoffee.to - teraz można również przez Paypala i Google Pay

tamquamleorugiens

Mam dokładnie takie same odczucia
Co do joty

--
Darmowe cycuszki!!! NOM NOM NOM!!!

i10
i10 - Skończył się na Kill'em All · 8 lat temu
Ciekawe i fajnie napisane.
Za krótkie.
CHWDtldr.

--
https://idziesiec.pl/

czujnyjakpiespotrojny
poszukaj czegoś jeszcze, fajne

--
"Poszerzaj swoje horyzonty- wyburz dom z naprzeciwka."

bbirdy
bbirdy - Bąbelek · 8 lat temu
nie jest za długie

--
Zachowaj mnie Panie od zgubnego nawyku mniemania,
że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji.
Plewa Osmose ceramiczne systemy kominowe Św. Tomasz z Akwinu

Nagato
Nagato - Superbojownik · 8 lat temu
Mnie się podobało. Szczerze mówiąc, nawet bardzo

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Gogosiek - Superbojowniczka · 8 lat temu
Ohoho gwiazda zabłądziła

--
"Raz się żyje! Na szczęście..."
Forum > Kawały Mięsne > Dzieci kukurydzy - amerykańskie przygody
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj