Zebrał wódz koreański Kim Dzong Un całą swoją radę na naradę wojenną:
- Koreańczycy! Jesteśmy wielkim narodem?
- Taaaaak!
- To dlaczego nie mamy własnej rakiety z ładunkiem nuklearnym?
- Taaaa... Zbudujemy? Huurraaa!!!
Ścięli toporkami największą sosne w okolicy, wydrążyli ją w trudzie i znoju, według starej, koreańskiej recepty wyprodukowali proch, napchali do wydrążonego pnia, zapletli linę z lian i jako lont wyprowadzili na zewnątrz rakiety.
- Gdzie ją wystrzelimy?
- Na Nowy Jork!
- A dlaczego na Nowy Jork?
- Innych amerykańskich miast nie znamy...
Napisali na rakiecie "Na Nowy Jork", zbili się w gromadę i podpalili lont. Jak nie p.....!!! Prawdziwy Armagedon! Dym, swąd, wszystkich rozrzuciło w promieniu kilkunastu metrów... Wódz otrzepuje się z kurzu i mówi:
- Ja p....!!! Wyobrażacie sobie, co się dzieje w Nowym Jorku???

Hmmmm'Znam to jako kawał o indianach....starszy od węgla!Wesołych Świąt!

proszsz...

https://www.joemonster.org/phorum/read.php?f=3&i=868028&t=868028

W tv mówili, że Kim może razić zachodnie wybrzeże Stanów, a tu proszę, może przywalić nawet w Nowy Jork. Nieodgadniona jest potęga Kima...

gwóźdź. A wrzucili go na fb jako dowcip promujacy stronę. Rozumiem, po zmartwychstaniu jest, a wszystkie gwoździe robią za relikwie i są niedostępne ( najbliższa w katedrze na Wawelu - pietro wyżej niż nasz ukochany K. Le Uon)