Zabieram się za pisanie tej recki już po raz trzeci, mając nadzieję, ze tym razem dojdę do końca.
"Zabójstwo..." bowiem to film... hmm... dziwny... Ukazuje on ostatni okres życia Jesse'go Jamesa - bandyckiej ikony Dzikiego Zachodu. Jednakże jest tu wszystko to, czego nie spodziewamy się po klasycznym westernie - życie rodzinne Jamesa (zabawy z dziećmi, obowiązki żony, ciągłe potajemne przeprowadzki), jego brutalność i bezwzględność w stosunku do napadanych osób, wielość uczuć (od podziwu, poprzez strach, po nienawiść) odczuwanych przez towarzyszy z "Bandy Jamesów". Nieco artystyczna wizja - choćby ze względuna liczne przemilczane sceny, np. Jesse dumający pośród muskanych wiatrem łanów zboża. Brak za to taniej akcji, widowiskowych strzelanin, zuchwałych napadów na banki, rozrób w barach, jednolitych bohaterów...
Nie jest to klasyczna strzelanina, a dramat biograficzny, który pozostawia conajmniej mieszane uczucia. Przyznam, dłuży się... Ale ciężko żeby 150minutowy film się nie dłużył. Warto jednak zobaczyć całość, zwłaszcza dla ostatnich 30 minut, które dają najwięcej do myślenia. Łapiemy się bowiem na tym, że Jesse James - bezwzględny, popadający w obłęd nieobliczany bandyta, zyskuje naszą sympatię, a osobom przez niego przetrzymywanym, będącym w ciągłej obawie o życie, życzymy rychłej samobójczej śmierci. To jest chyba urok tego filmu - żadna postać nie jest tu w pełni "czarna" ani w pełni "biała". I żeby nie było, jest to nie tyle zasługa reżysera czy aktorów (choć Pitt i młodszy brat Bena Afflecka dali z siebie wszystko!), a scenariusza, którym było życie.
Komu to mogę polecić... Na pewno komuś kto nie jest nastawiony na czystą rozrywkę. Tu trzeba spodziewać się przemyśleń, analizowania poszczsególnych osób, przyglądania się motywom, a przy okazji rozkoszować ukazanym stylem życia i specyficznym językiem tamtych czasów.
Ocena subiektywna: 4,5/6
"Zabójstwo..." bowiem to film... hmm... dziwny... Ukazuje on ostatni okres życia Jesse'go Jamesa - bandyckiej ikony Dzikiego Zachodu. Jednakże jest tu wszystko to, czego nie spodziewamy się po klasycznym westernie - życie rodzinne Jamesa (zabawy z dziećmi, obowiązki żony, ciągłe potajemne przeprowadzki), jego brutalność i bezwzględność w stosunku do napadanych osób, wielość uczuć (od podziwu, poprzez strach, po nienawiść) odczuwanych przez towarzyszy z "Bandy Jamesów". Nieco artystyczna wizja - choćby ze względuna liczne przemilczane sceny, np. Jesse dumający pośród muskanych wiatrem łanów zboża. Brak za to taniej akcji, widowiskowych strzelanin, zuchwałych napadów na banki, rozrób w barach, jednolitych bohaterów...
Nie jest to klasyczna strzelanina, a dramat biograficzny, który pozostawia conajmniej mieszane uczucia. Przyznam, dłuży się... Ale ciężko żeby 150minutowy film się nie dłużył. Warto jednak zobaczyć całość, zwłaszcza dla ostatnich 30 minut, które dają najwięcej do myślenia. Łapiemy się bowiem na tym, że Jesse James - bezwzględny, popadający w obłęd nieobliczany bandyta, zyskuje naszą sympatię, a osobom przez niego przetrzymywanym, będącym w ciągłej obawie o życie, życzymy rychłej samobójczej śmierci. To jest chyba urok tego filmu - żadna postać nie jest tu w pełni "czarna" ani w pełni "biała". I żeby nie było, jest to nie tyle zasługa reżysera czy aktorów (choć Pitt i młodszy brat Bena Afflecka dali z siebie wszystko!), a scenariusza, którym było życie.
Komu to mogę polecić... Na pewno komuś kto nie jest nastawiony na czystą rozrywkę. Tu trzeba spodziewać się przemyśleń, analizowania poszczsególnych osób, przyglądania się motywom, a przy okazji rozkoszować ukazanym stylem życia i specyficznym językiem tamtych czasów.
Ocena subiektywna: 4,5/6
--
Otworzył oczy, spojrzał w lustro i uznał, że polubi bycie kobietą...