Dan Evans (Christian Bale) jest zadłużonym farmerem, który próbuje utrzymać swoją rodzinę i ranczo podczas długiej suszy. Poszukując swojego stada zostaje świadkiem napadu na dyliżans, którego dokonuje banda Bena Wade'a (Russell Crowe). Niewiele później, Wade daje się złapać w pobliskim miasteczku. Potrzebujący pieniędzy na spłatę długu Dan, zgłasza się do ekipy, której zadaniem będzie przetransportowanie przestępcy do miasteczka, z którego odjeżdża pociąg do Yumy. Zadanie nie jest łatwe bo banda Wade'a nie spocznie dopóki go nie odbije, a i sam Wade nie omieszka wykorzystać każdej okazji by uciec eskorcie. Zaczyna się więc podróż w trakcie której główni bohaterowie będą mieli niejedną okazję do udowodnienia, który jest lepszy.
Tak w skrócie prezentuje się fabuła westernu w reżyserii Jamesa Mangold'a - remake'u filmu z 1957 r.
Nie jestem fanem remake'ów. Nie kojarzę również, żadnego dobrego westernu nakręconego za mojego życia (może z wyjątkiem kapitalnego "Bez przebaczenia"). Jednak jak, że 15 czy 10 lat temu nie przegapiłem żadnej okazji do obejrzenia westernu z dużym zaciekawieniem udałem się do kina, żeby osobiście sprawdzić czy jest tak dobrze jak czytałem w recenzjach.
Z wielką ulgą muszę przyznać, że nie rozczarowałem się. Film jest bardzo dobry. Klimat Dzikiego Zachodu jaki pamiętam z klasycznych westernów udało się reżyserowi oddać znakomicie. Muzyka również jest interesująca i znakomicie oddaje klimat filmu. Jednak najlepsze w tym filmie jest w mojej ocenie aktorstwo.
Kapitalna rola Russell'a Crowe'a, który znakomicie potrafił oddać charakter Wade - bezwzględnego i niebezpiecznego, posiadającego jednak w sobie jakiś magnetyzm, który potrafi wzbudzić sympatię do jego postaci. Przez ponad połowę filmu miałem przekonanie, że na jego tle Bale wypada bardzo blado. Jednakże wtedy następuje przebudzenie tego aktora, który swoją rolą po raz kolejny przekonał mnie, że jest świetnym aktorem. Grając bohatera pozytywnego, potrafił pokazać jego słabości i wady, dzięki czemu jego postać przestała być jednowymiarowa. Właśnie to jest wielką zaletą panów Crowe'a i Bale'a. Mieli zagrać dobrego i złego jak w klasycznym westernie i to uczynili. Każdy dołożył jednak do swojej roli coś co potrafi zmienić choć odrobinę zdanie o tych postaciach.
Ponadto znakomity Peter Fonda w roli starego agenta i wreszcie moim zdaniem najlepszy na ekranie Ben Foster jako Charlie Prince. Drugoplanowa rola, którą przyćmił Crowe'a i Bale'a, jak już wyżej napisałem świetnych. Było w nim coś takiego, że pojawiając się na ekranie przykuwał całą moją uwagę. Ale może to być ocena wysoce subiektywna, gdyż zawsze najbardziej lubiłem aktorów grających skrajnie czarne charaktery.
To by było na tyle. Świetny western, bardzo dobry film. Z czystym sumieniem polecam nie tylko fanom gatunku wystawiając mu ocenę 8/10 (może jeszcze + za Fostera).
Tak w skrócie prezentuje się fabuła westernu w reżyserii Jamesa Mangold'a - remake'u filmu z 1957 r.
Nie jestem fanem remake'ów. Nie kojarzę również, żadnego dobrego westernu nakręconego za mojego życia (może z wyjątkiem kapitalnego "Bez przebaczenia"). Jednak jak, że 15 czy 10 lat temu nie przegapiłem żadnej okazji do obejrzenia westernu z dużym zaciekawieniem udałem się do kina, żeby osobiście sprawdzić czy jest tak dobrze jak czytałem w recenzjach.
Z wielką ulgą muszę przyznać, że nie rozczarowałem się. Film jest bardzo dobry. Klimat Dzikiego Zachodu jaki pamiętam z klasycznych westernów udało się reżyserowi oddać znakomicie. Muzyka również jest interesująca i znakomicie oddaje klimat filmu. Jednak najlepsze w tym filmie jest w mojej ocenie aktorstwo.
Kapitalna rola Russell'a Crowe'a, który znakomicie potrafił oddać charakter Wade - bezwzględnego i niebezpiecznego, posiadającego jednak w sobie jakiś magnetyzm, który potrafi wzbudzić sympatię do jego postaci. Przez ponad połowę filmu miałem przekonanie, że na jego tle Bale wypada bardzo blado. Jednakże wtedy następuje przebudzenie tego aktora, który swoją rolą po raz kolejny przekonał mnie, że jest świetnym aktorem. Grając bohatera pozytywnego, potrafił pokazać jego słabości i wady, dzięki czemu jego postać przestała być jednowymiarowa. Właśnie to jest wielką zaletą panów Crowe'a i Bale'a. Mieli zagrać dobrego i złego jak w klasycznym westernie i to uczynili. Każdy dołożył jednak do swojej roli coś co potrafi zmienić choć odrobinę zdanie o tych postaciach.
Ponadto znakomity Peter Fonda w roli starego agenta i wreszcie moim zdaniem najlepszy na ekranie Ben Foster jako Charlie Prince. Drugoplanowa rola, którą przyćmił Crowe'a i Bale'a, jak już wyżej napisałem świetnych. Było w nim coś takiego, że pojawiając się na ekranie przykuwał całą moją uwagę. Ale może to być ocena wysoce subiektywna, gdyż zawsze najbardziej lubiłem aktorów grających skrajnie czarne charaktery.
To by było na tyle. Świetny western, bardzo dobry film. Z czystym sumieniem polecam nie tylko fanom gatunku wystawiając mu ocenę 8/10 (może jeszcze + za Fostera).