Powinnam była posłuchać mojego wewnętrznego hipstera, który ględził, że jak tak biją pianę i trailery widać nawet w oknach sklepów, to to nie może być film dla mnie. Nie, taki ze mnie czerwony kapturek, że musiałam iść i sama zobaczyć.
Hugo, Nędznicy, wiadomo. Książki nie czytałam i jakoś nie zdołałam zdobyć przed premierą ebooka na kindle po polsku (tak, wiem, problemy pierwszego świata), więc ruszyłam na film w nadziei, że jednak przyswoję historię w wersji instant.
Żeby nie było, nie mam generalnie nic przeciwko musicalom, takie "Chicago" czy "Deszczową piosenkę" uwielbiam. Ale na litość cthulhu, niech chociaż dialogi NIE będą śpiewane. W Les Misérables CIĄGLE śpiewają. Niosę ciężki kawał drewna, kradnę złoto z kościoła, ścigam bandziora, lalalala. Jak w video Gracjana Roztockiego, tylko wokale lepsze i aktorzy ubrani.
Nad wszystko, jest nudno. Komputerowe efekty specjalne, cukierkowe kostiumy, ludzie piękni, wszystko takie cacy i słodkie, nie jak brudny XVIII-wieczny Paryż. Bruno i Helenka trochę ratują atmosferę wprowadzając element komiczny, ale nie na długo. Pierwszy raz w życiu zdarzyło misiem wyjść z filmu w połowie, przy pełnej radości zgodzie koleżanki, która postanowiła towarzyszyć mi w tej lekkomyślnej wyprawie. Żenada na maksa.
Hugo, Nędznicy, wiadomo. Książki nie czytałam i jakoś nie zdołałam zdobyć przed premierą ebooka na kindle po polsku (tak, wiem, problemy pierwszego świata), więc ruszyłam na film w nadziei, że jednak przyswoję historię w wersji instant.
Żeby nie było, nie mam generalnie nic przeciwko musicalom, takie "Chicago" czy "Deszczową piosenkę" uwielbiam. Ale na litość cthulhu, niech chociaż dialogi NIE będą śpiewane. W Les Misérables CIĄGLE śpiewają. Niosę ciężki kawał drewna, kradnę złoto z kościoła, ścigam bandziora, lalalala. Jak w video Gracjana Roztockiego, tylko wokale lepsze i aktorzy ubrani.
Nad wszystko, jest nudno. Komputerowe efekty specjalne, cukierkowe kostiumy, ludzie piękni, wszystko takie cacy i słodkie, nie jak brudny XVIII-wieczny Paryż. Bruno i Helenka trochę ratują atmosferę wprowadzając element komiczny, ale nie na długo. Pierwszy raz w życiu zdarzyło misiem wyjść z filmu w połowie, przy pełnej radości zgodzie koleżanki, która postanowiła towarzyszyć mi w tej lekkomyślnej wyprawie. Żenada na maksa.