Wybrałam się na film, bo miał być o kocie... Wielkie, kuffa, dzięki.

Sophie i Jason są parą od 4 lat, żyją w nieformalnym związku. Wynajmują niewielkie mieszkanie w Los Angeles, gdzie spędzają godziny wolne od (znienawidzonej) pracy na kanapie, każdy zapatrzony w swojego laptopa. Pewnego dnia znajdują pokiereszowanego kotka, niosą go do schroniska i zobowiązują się zaadoptować. Koteczek jest ciężko chory i ma przed sobą, wg weterynarza, jedynie sześć miesięcy życia. Jednakże wkrótce okazuje się, że kot może pożyć jeszcze nawet i pięć lat, na dodatek wymaga opieki, co dla Sophie i Jasona wydaje się być ciężkim zobowiązaniem. Mają jeszcze 30 dni, zanim kot będzie mógł być wzięty do domu, przez ten czas próbują zmienić swoje życie. A kot czeka...

Powiem tak - daje do myślenia, ambitny i w ogóle. Ale z tym kotem czekającym w klatce i odliczającym sekundy (tak przynajmniej snuje w swoich monologach) to już przegięcie, dawno nie widziałam takiego szarżowania na emocje widza. Spłakałam się w tym kinie jak nigdy.

Nie mówię, że film jest zły, ale z całego serca ostrzegam osoby wrażliwe i miłośników kotów - nie jest to film lekki w odbiorze.

Nie wiem, pod jakim tytułem ten film jest w rozprowadzany w PL, jeżeli ktoś potrzebuje dodatkowych detali - reżyseria: Miranda July.