Na jednym z holenderskich cmentarzy natknąć się można na taki oto pomnik.
Skromny, nie rzucający się w oczy. I tylko osoby zainteresowane historią sztuki, bądź zatrudnione w obrocie dziełami z tej branży wiedzą, że leży tam jeden z najbardziej tajemniczych ludzi XX wieku. Fałszerz. Ściślej, mistrz fałszerstwa.
Pisano o nim książki, zrobiono film, ale przede wszystkim do dziś w kręgu fachowców nie ma zgody co do tego, co tak naprawdę sfałszował drobny, holenderski malarz, Han van Meegeren.
Pokrótce (bo o jego życiu i twórczości opowiadać można godzinami) sprawa wyglądała tak:
Po kilku próbach dotyczących innych malarzy, Meegeren postanowił fałszować obrazy Veermeera van Delft.
Dlaczego fałszować? No i tu się pojawia pierwszy problem. Niewątpliwie z chęci zysku, ale czy tylko? Życiorys Hana wskazuje, że co najmniej równorzędnym powodem mogła być chęć odegrania się na tzw. wybitnych fachowcach, bogach branży, których opinie były niepodważalne, słowo równe Ewangelii i których wyroki wyrządziły mu w jego oficjalnym życiu niejedną krzywdę. M.in. nie dostał się do Akademii Sztuki, jako "nieumiejący malować portretów".
Dlaczego Veermeera? Tu odpowiedź jest łatwiejsza. Jeden z największych malarzy europejskiego baroku stworzył wiele obrazów, ale niewiele z nich dotrwało do dziś. Była więc możliwość nagłego "odnajdywania się" zaginionych dzieł mistrza.
Poza tym Meegeren "czuł" Veermeera, a to warunek konieczny, jeśli zależało mu na czymś więcej, niż tylko pieniądzach. Fałszerstwo musiało być mistrzowskie.
Prace Veermeera znali i znają wszyscy.
Kiedy więc zaczęły się pojawiać nowe, nieznane jego obrazy, na rynku dzieł sztuki zapanowało poruszenie.
Najpierw byli "Uczniowie w Emaus"
Oczywiście uznanie obrazu za dzieło Veermeera poprzedzone było skrzętnymi badaniami. Grzech pychy popełniają ci, którzy uważają ekspertów za nadętych bubków wysysających swe opinie z palucha. Zbyt duża jest odpowiedzialność (także materialna), by sobie na to pozwolić.
Dla przykładu: w badaniach nad nowym Veemeerem brali udział tacy spece: dyrektor Centralnego Laboratorium Belgijskich Muzeów w Brukseli, dyrektor galerii z Rijkmuseum , inspektor holenderskiego Ministerstwa Sprawiedliwości, ekspert z Fogg Museum Uniwersytetu Harvarda, docent mikrochemii z Politechniki w Delft, dyrektor fabryki farb i lakierów Sikkensa, spec z Instytutu Krystalograficznego Uniwersytetu w Groningen, spec z Instytutu Krystalograficznego w Oxfordzie i wielu, wieli innych.
Ostatecznie obraz uznano za oryginał i dano mu miejsce w muzealnej galerii.
Już z tego co powyżej wynika, że van Meegeren oprócz niewątpliwego talentu musiał posiadać ogromną wiedzę fachową. Podstawowe materiały do produkcji falsyfikatu były (i są do dziś) łatwe do zdobycia. Diabeł, jak zwykle, tkwi w szczegółach. Meegeren nie popełnił żadnego błędu, w żadnym momencie nie poszedł na łatwiznę. Analizy chemiczne i in. potwierdzały autorstwo Veermeera. Nie wdając się w szczegóły powiem tylko, że musiał on m.in. nauczyc sie trzymać pędzel, jak Veermeer, czyli kłaść farbę pod odpowiednim kątem, używać pędzli z odpowiedniego włosia (robił je sam, podobnie jak farby), itp.itp.
Kupował przedmioty z epoki, które później służyły mu jako detale do obrazów.
Wykonywał setki szkiców zanim położył pędzel na odpowiednio przygotowanym starym płótnie.
Pieniądze i niezwykła satysfakcja były przez pewien czas jego udziałem.
Jak zakończyła się jego kariera?
Jak zwykle przypadkiem.
Po II wojnie światowej eksperci państwowej służby ochrony zabytków odkryli w zbiorach Goeringa obraz niewątpliwie malowany przez Veermeera.
Okazało się, że nie było to dzieło zrabowane przez okupanta, lecz kupione u marszanda, którego nazwisko dało się ustalić. Ten wskazał Meegerena jako źródło.
Han van Meegeren stanął w 1947 roku przed sądem oskarżony o sprzedaż dóbr kultury narodowej hitlerowcom. Groziło mu nawet dozywocie.
Ponieważ kara za fałszerstwo to były jedynie 4 lata, Han przyznał się do autorstwa tego i innych obrazów sygnowanych nazwiskiem Veermeera.
Koniec? Ależ skąd!
W światku ekspertów zawrzało. Niemal jednogłośnie odrzucili oni możliwość, by autorem dzieł, które sami opiniowali, był niepozorny, skromny starszy pan.
Sąd zarządził eksperyment. Van Meegeren miał malować pod nadzorem na sali sądowej. Zrobił to.
Namalował jedną nową pracę i powtórnie znany już obraz Uczniowie w Emaus.
Wyrok brzmiał: 1 rok więzienia. Van Meegerena zasypały zamówienia z obu stron oceanu. Niestety, zmarł 30 grudnia tego samego roku, zabierając do skromnego, jak on sam grobu wiele tajemnic.
Tajemnic, które do dziś pozwalają ekspertom kłócić się o autorstwo poszczególnych dzieł, do wykonania których się przyznał.
Wychodziły fachowe książki, toczyły się procesy między fachowcami.
A kilkanaście obrazów wisi do dziś jako oryginały Veermeera w światowych muzeach.
Skromny, nie rzucający się w oczy. I tylko osoby zainteresowane historią sztuki, bądź zatrudnione w obrocie dziełami z tej branży wiedzą, że leży tam jeden z najbardziej tajemniczych ludzi XX wieku. Fałszerz. Ściślej, mistrz fałszerstwa.
Pisano o nim książki, zrobiono film, ale przede wszystkim do dziś w kręgu fachowców nie ma zgody co do tego, co tak naprawdę sfałszował drobny, holenderski malarz, Han van Meegeren.
Pokrótce (bo o jego życiu i twórczości opowiadać można godzinami) sprawa wyglądała tak:
Po kilku próbach dotyczących innych malarzy, Meegeren postanowił fałszować obrazy Veermeera van Delft.
Dlaczego fałszować? No i tu się pojawia pierwszy problem. Niewątpliwie z chęci zysku, ale czy tylko? Życiorys Hana wskazuje, że co najmniej równorzędnym powodem mogła być chęć odegrania się na tzw. wybitnych fachowcach, bogach branży, których opinie były niepodważalne, słowo równe Ewangelii i których wyroki wyrządziły mu w jego oficjalnym życiu niejedną krzywdę. M.in. nie dostał się do Akademii Sztuki, jako "nieumiejący malować portretów".
Dlaczego Veermeera? Tu odpowiedź jest łatwiejsza. Jeden z największych malarzy europejskiego baroku stworzył wiele obrazów, ale niewiele z nich dotrwało do dziś. Była więc możliwość nagłego "odnajdywania się" zaginionych dzieł mistrza.
Poza tym Meegeren "czuł" Veermeera, a to warunek konieczny, jeśli zależało mu na czymś więcej, niż tylko pieniądzach. Fałszerstwo musiało być mistrzowskie.
Prace Veermeera znali i znają wszyscy.
Kiedy więc zaczęły się pojawiać nowe, nieznane jego obrazy, na rynku dzieł sztuki zapanowało poruszenie.
Najpierw byli "Uczniowie w Emaus"
Oczywiście uznanie obrazu za dzieło Veermeera poprzedzone było skrzętnymi badaniami. Grzech pychy popełniają ci, którzy uważają ekspertów za nadętych bubków wysysających swe opinie z palucha. Zbyt duża jest odpowiedzialność (także materialna), by sobie na to pozwolić.
Dla przykładu: w badaniach nad nowym Veemeerem brali udział tacy spece: dyrektor Centralnego Laboratorium Belgijskich Muzeów w Brukseli, dyrektor galerii z Rijkmuseum , inspektor holenderskiego Ministerstwa Sprawiedliwości, ekspert z Fogg Museum Uniwersytetu Harvarda, docent mikrochemii z Politechniki w Delft, dyrektor fabryki farb i lakierów Sikkensa, spec z Instytutu Krystalograficznego Uniwersytetu w Groningen, spec z Instytutu Krystalograficznego w Oxfordzie i wielu, wieli innych.
Ostatecznie obraz uznano za oryginał i dano mu miejsce w muzealnej galerii.
Już z tego co powyżej wynika, że van Meegeren oprócz niewątpliwego talentu musiał posiadać ogromną wiedzę fachową. Podstawowe materiały do produkcji falsyfikatu były (i są do dziś) łatwe do zdobycia. Diabeł, jak zwykle, tkwi w szczegółach. Meegeren nie popełnił żadnego błędu, w żadnym momencie nie poszedł na łatwiznę. Analizy chemiczne i in. potwierdzały autorstwo Veermeera. Nie wdając się w szczegóły powiem tylko, że musiał on m.in. nauczyc sie trzymać pędzel, jak Veermeer, czyli kłaść farbę pod odpowiednim kątem, używać pędzli z odpowiedniego włosia (robił je sam, podobnie jak farby), itp.itp.
Kupował przedmioty z epoki, które później służyły mu jako detale do obrazów.
Wykonywał setki szkiców zanim położył pędzel na odpowiednio przygotowanym starym płótnie.
Pieniądze i niezwykła satysfakcja były przez pewien czas jego udziałem.
Jak zakończyła się jego kariera?
Jak zwykle przypadkiem.
Po II wojnie światowej eksperci państwowej służby ochrony zabytków odkryli w zbiorach Goeringa obraz niewątpliwie malowany przez Veermeera.
Okazało się, że nie było to dzieło zrabowane przez okupanta, lecz kupione u marszanda, którego nazwisko dało się ustalić. Ten wskazał Meegerena jako źródło.
Han van Meegeren stanął w 1947 roku przed sądem oskarżony o sprzedaż dóbr kultury narodowej hitlerowcom. Groziło mu nawet dozywocie.
Ponieważ kara za fałszerstwo to były jedynie 4 lata, Han przyznał się do autorstwa tego i innych obrazów sygnowanych nazwiskiem Veermeera.
Koniec? Ależ skąd!
W światku ekspertów zawrzało. Niemal jednogłośnie odrzucili oni możliwość, by autorem dzieł, które sami opiniowali, był niepozorny, skromny starszy pan.
Sąd zarządził eksperyment. Van Meegeren miał malować pod nadzorem na sali sądowej. Zrobił to.
Namalował jedną nową pracę i powtórnie znany już obraz Uczniowie w Emaus.
Wyrok brzmiał: 1 rok więzienia. Van Meegerena zasypały zamówienia z obu stron oceanu. Niestety, zmarł 30 grudnia tego samego roku, zabierając do skromnego, jak on sam grobu wiele tajemnic.
Tajemnic, które do dziś pozwalają ekspertom kłócić się o autorstwo poszczególnych dzieł, do wykonania których się przyznał.
Wychodziły fachowe książki, toczyły się procesy między fachowcami.
A kilkanaście obrazów wisi do dziś jako oryginały Veermeera w światowych muzeach.
--
Podpisz=pomóż! https://ratujmyhematologie.pl/