Narada w wielkim namiocie była nieco burzliwa. Starszyzna była bardzo niemile zaskoczona konszachtami dziewcząt z gigantami, lecz jednocześnie otwierało to całkiem nowe możliwości w planach opanowania okrętu!
-Któraś może uzyskać dostęp do broni, a nawet wykraść kilka pistoletów z amunicją – po głębszym zastanowieniu Stes był nastawiony optymistycznie co do możliwości dziewczyn
-A co jak giganci pozamykają wodoszczelne grodzie gdy ich zaatakujemy? Nie przestrzelisz ich z pistoletu – studził zapał Wir
-No to trochę plastiku i zapalników też można by ukraść – nie poddawał się Stes
-Jeżeli uda nam się dostać do arsenału, wszystko będzie do naszej dyspozycji – wtrącił się siedzący dotychczas cicho Ferdo
-Właśnie! – poparł go Mardus – Zamiast kilku drobnych kradzieży, lepiej raz a dobrze!
-Trzeba jakoś przekonać kilka dziewcząt do współpracy! – stwierdził Wir – Siłą, podstępem, czy mamy jakieś inne argumenty?
-Znajdź Zolę, Anton. Myślę, że mam metodę aby ją przekonać – Mardus zatarł ręce

Anton wypadł z namiotu i postanowił wykorzystać tę rzadką okazję do porozmawiania chociaż pare minut z Zolą. Odnalazł ją szybko, lecz im bliżej podchodził, tym bardziej czuł się onieśmielony.
-Cześć, Zola – wykrztusił z siebie stając tuż za nią
Zola odwróciła się nieco zaskoczona, lecz uśmiechnęła się na jego widok. Dodało mu to otuchy.
-Masz parę minut? Starszyzna chce z Tobą pogadać.
-O czym? – zdziwiła się podnosząc brwi
-Nie mam najmniejszego pojęcia – skłamał nieudolnie, mając nadzieję że nie wyczuje fałszu w jego głosie – Coś tam na temat nowej pracy dla Ciebie!
-Nowej pracy? – skrzywiła się jakby liznęła cytrynę – Tak jakbym potrzebowała nowych obowiązków… No ale chodźmy, zobaczymy co wymyślili!
Odwróciła się na pięcie i skierowała w stronę głównego namiotu. Anton podreptał pół kroku za nią, zastanawiając się jak podtrzymać konwersację.
-Zola, nie czujesz się czasami samotna? – zaczął niezgrabnie
-Dlaczego pytasz? – zatrzymała się na chwilę
-No wiesz, po tym jak Twój mąż… - kontynuował mrukliwie
-Czas leczy rany – stwierdziła enigmatycznie i ruszyła dalej, lecz po chwili znowu przystanęła – Teraz to mi się wydaje, jakby te czasy przed potopem nigdy nie istniały…
-Ale teraz może być lepiej – ożywił się nieco Anton – Giganci zginęli, my przetrwaliśmy i możemy odbudować ziemię po naszemu!
-Po naszemu wcale nie musi oznaczać lepiej – Zola była sceptyczna – Wciąż rządzą ci sami ludzie co byli przy władzy przed potopem, a my idziemy za nimi jak stado bezwolnych owiec…
-Ale oni się zmienili na lepsze! – wzburzył się dogłębnie – Nabrali więcej doświadczenia, mają szersze horyzonty!
-Doprawdy? – uśmiechnęła się lekko – Naprawdę wierzysz w to co mówisz?
-Oczywiście! Starsi myślą tylko o dobrobycie ludzkości!
-Jesteś nieuleczalny – stwierdziła z niesmakiem i ruszyła ponownie z miejsca, po czym rzuciła przez ramię – Starego psa nie nauczysz nowych sztuczek!
Anton powędrował za nią w milczeniu, szukając w myślach jakiejś ciętej riposty, lecz nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. Tak dotarli do namiotu i weszli do środka.
-Zola! – Stes rozpromienił się na jej widok, a pozostali skinęli głowami w powitaniu
-Słyszałam, że chcecie ze mną porozmawiać? Coś pilnego?
-Mamy dla ciebie propozycję! – wyskoczył Wir
-Wyjątkową propozycję! – uzupełnił Stes – Wszyscy na niej skorzystamy, a ty będziesz sławna!
-Sławna? - zaciekawiła się nieco Zola – W naszym obozie czy dalej też? – spytała po krótkim namyśle
-Na całym świecie! – kusił Stes
-Cały nasz świat dzisiaj to kilka czy kilkanaście obozów – skrzywiła się – Co to za sława, właściwie…
-Dajcie mi mówić! – niecierpliwie wtrącił się Mardus i popatrzył twardo na Zolę - Wiemy o waszych nocnych eskapadach na okręt gigantów!
Zaskoczona Zola drgnęła i poczuła nieprzyjemny dreszczyk wzdłuż grzbietu. W panice rzuciła okiem w kierunku wyjścia, lecz drogę przegradzali jej Anton i Ferdo.
-Ja nic o tym nie wiem… – próbowała grać na zwłokę, lecz Mardus wiedział swoje
-Załatwisz dla nas kilka prostych spraw, a my zapomnimy o twojej zdradzie, a nawet dostaniesz parę ładnych rzeczy w nagrodę!
-Kilka prostych spraw? – zapytała nieufnie – Jak są proste, to dlaczego sami ich nie załatwicie?
-Nie możemy dostać się na okręt, a ty tak! – wskoczył w konwersację Wir
-Chcecie czegoś ze statku? – zdziwiła się naiwnie Zola
-Owszem, paru drobnostek – lekceważył sprawę Stes
Mardus gestem ręki kazał im obu zamilknąć.
-Zola, przyszłość naszej rasy zależy tylko od ciebie! Musimy zdobyć ten okręt, a do tego potrzeba jest nam broń! Broń jest w magazynie, na pewno pod kluczem. Wykradniesz dla nas ten klucz!
Zola otworzyła usta w zdumieniu. Zdobyć okręt?! Po co? Dla przyszłości rasy ludzkiej? Czy dla nowej wojny?
-Będziemy mieli gdzie mieszkać – kontynuował Mardus widząc jej minę – Poza tym możemy popłynąć w poszukiwaniu naszych pobratymców, może ocalało nas więcej? Jest zawsze nadzieja! A to wszystko zapewni nam posiadanie tego okrętu!
-Czyli wszystkie możemy zamieszkać od teraz na statku? – zapytała podstępnie Zola – Będę z pewnością potrzebowała pomocy w zdobyciu klucza!
-Nie wszystkie! – przeraził się Stes – Ktoś musi tutaj też pracować!
-Zgoda na kilka z was, wybierzcie się same. Reszta będzie dochodząca, tak jak teraz – zdecydował Mardus.
Zola była ciągle w rozterce…
-A co będzie z gigantami? – spytała po chwili namysłu – Ja lubię kilku z nich!
-Włos im z głowy nie spadnie – zapewnił Mardus - Weźmiemy ich tylko w niewolę, będą dla nas pracować!
-A co jak się nie zgodzę na żadną kradzież? – upierała się Zola
-Wiesz, wypadki chodzą po ludziach, można się poślizgnąć i uderzyć głową w kamień, można wpaść do wody i się utopić, można spaść z wysokiego klifu – Mardus niedbale wyliczał na palcach, a stojący z boku Ferdo uśmiechnął się rozkosznie, choć mocno nieprzyjemnie…
Zola, choć nie była zbyt bystra, doszła do wniosku że pod ciężarem takich “argumentów” lepiej będzie przyjąć propozycję, lecz postanowiła postawić swoje warunki.
-Chcę dostać najlepszą kabinę na statku! – rzekła wobec tego zdecydowanie
-Sama wybierzesz sobie apartament, choćby i prezydencki – niedbale zaproponował Mardus – Mnie i innym starszym już dużo nie potrzeba – dodał obłudnie, lecz Zola kupiła to zapewnienie bez najmniejszych podejrzeń
Anton był zbulwesowany, lecz, no cóż, Mardus niestety chyba dobrze znał Zolę… Najwyraźniej była ona jedną z tych dziewczyn dla których najważniejsze było mieć więcej niż przyjaciółki, czy to pieniędzy, czy to władzy, nieważne jakim sposobem…
-I chcę całą biżuterię jaką znajdę! – dorzuciła z błyskiem w oku
-Oczywiście. Czy ja wyglądam na kogoś kto lubi obwieszać się złotymi łańcuchami? – sarkastycznie zgodził się Mardus
-Będę potrzebowała jednego giganta jako służącego – zażądała próbując wyciągnąć z transakcji jak najwięcej
Anton zagryzł wargi i wbił paznokcie w dłoń, próbując się uspokoić.
-Zrobione. Wybierzesz sobie któregoś gdy już opanujemy okręt! – Mardus spokojnie zgadzał się na wszystko, a Stes i Wir obojętnie kiwali potakująco głowami.
-Dobrze. Zobaczę co mi się uda zdziałać. Będę was informować na bieżąco – Zola zdecydowała się wejść w ten interes
-Świetnie. Ludzkość ci tego nie zapomni! – Stes zatarł ręce radośnie
Zola wzruszyła ramionami na to zapewnienie, odwróciła się na pięcie i pośpiesznie wyszła z namiotu. Mężczyźni zostali sami.
-Nieźle to rozegrałeś! – Wir poklepał Mardusa po plecach – Uwierzyła chyba we wszystkie zapewnienia!
-Mam nadzieję. Jest wystarczająco naiwna czy też głupia, lecz jednocześnie dość sprytna. Zrobi dla nas dużo w zamian za puste obietnice zbytkownego życia!
Słysząc to stojąca dyskretnie za namiotem Zola przygryzła wargi. Dziewczyny powinny jak najszybciej dowiedzieć się o podstępnych planach starszyzny!



Narada na okręcie też była burzliwa.
-Słowo daję, oni są normalnie nienormalni! – stwierdził z niesmakiem Tremo-ojciec – Tylko im się wojny kotłują we łbach!
-Wasi też nie lepsi! – odparował Adam – A kto zniszczył świat, nasi czy wasi politycy?
-Przyznaję, nasi, niestety, bo mieli środki do tego. A czy myślisz że gdyby waszym wojskowym dać broń do ręki, nie użyliby jej przy najbliższej sposobności?
Adam otworzył usta by zaprotestować, lecz chwilowo nie mógł znaleźć dobrego argumentu...
-Nie kłóćmy się, teraz trzeba ocalić własne tyłki przed kolejną konfrontacją – Lobus próbował uśmierzyć kłótnię w zarodku
-Najlepiej byłoby posłać ich wszystkich w diabły, waszych i naszych– mruknął Tremo-syn – Nie da się ich zamknąć w jakimś rezerwacie czy gdzieś? Niech się tam wytłuką nawzajem, ja mogę sprzedawać bilety!
-Och, chciałabym zobaczyć jak sobie Mardus i Prezydent wydzierają ze łbów resztki włosów! – roześmiała się Ewa
-Problem w tym, że Prezydent nie opuści okrętu za nic – Lobus wrócił wszystkich do rzeczywistości – Nie ma szans na ten scenariusz…
-Ja może głupia jestem, ale wydaje mi się, że statek byłby najlepszym takim “rezerwatem”? – wtrąciła się Zola – Mardus koniecznie chce się tu dostać, a Prezydent nie chce z niego zejść?
Wszycy popatrzyli po sobie zaskoczeni. W zasadzie to Zola miała rację! Pomysł mógł mieć szansę na realizację!
-Trzeba by jakimś sposobem zwabić starszyznę na pokład i zatrzymać – wyskoczył Adam – A my wszyscy wiejemy na ląd w międzyczasie!
-Trzeba nauczyć jednego z waszych obsługiwać motorówkę i “zapomnieć” kluczyka w stacyjce – wpadł na pomysł Tremo-syn – Przywiezie waszą starszyznę po nocy, kiedy wy będziecie imprezować. Potem “potajemnie” wszyscy zostaną na pokładzie!
-Dobry pomysł. Trzeba im będzie podsunąć jakąś kryjówkę, gdzie “nie zajrzy nikt z załogi”. Moja w tym głowa! – Bosman rozpracowywał szczegóły
-Ale Zola musi ukraść klucz do zbrojowni, inaczej starszyzna nie zechce wejść na pokład – rozsądnie zauważyła Ewa – Problem w tym, że da im to broń do ręki, chyba że im podsuniemy fałszywy?
-Nie da. Klucz to nie wszystko – Bosman wiedział nieco więcej – Zamek jest kombinacją klucza i szyfru, a szyfr znają tylko Prezydent i Admirał. No i Admirał ma też drugi , zapasowy klucz!
-Ja bym ukradł oba – wtrącił się Adam – W razie jakiejś wpadki Admirał nie da rady uzbroić oficerów, będziemy bezpieczni!
-Dobra myśl! – rzekł z uznaniem Tremo-ojciec – Czy myślisz że któryś z was, oficerów, może to zrobić? – zwrócił się do Zanda
-Pogadamy. Ostatecznie też jesteśmy tym bezpośrednio zainteresowani – Porucznik poprawił czapkę na głowie – Musimy najpierw wyśledzić gdzie Admirał trzyma ten klucz, założę się że ma go zawsze przy sobie!
-No to wszyscy do roboty, nie ma czasu do stracenia! – Tremo-ojciec zatarł ręce energicznie – Trzeba też dostać od Prezydenta “materiał genetyczny” aby “zainseminować samice”, he he he…


-Panie Prezydencie, jesteśmy gotowi do głównego eksperymentu – w pół godziny później z dumą oznajmił Tremo-ojciec – Potrzebujemy materiału genetycznego! Proszę, oto pojemnik! Będzie także potrzebny lód.
-Jutro. Będzie gotowy na jutro – oznajmił majestatycznie Prezydent – Rozumiem, że samice już zaadoptowały się do nowej sytuacji?
-Tak jest. Czują się dobrze, zrobiliśmy im podstawowe badania zdrowotne, nadają się wszystkie!
-Pochwalam. Czy jesteście też gotowi na modyfikację genów tak jak rozmawialiśmy poprzednio?
-Oczywiście! Zrobimy wszystko tak jak obiecywaliśmy! – Tremo-ojciec próbował być śmiertelnie poważny
-Dobrze. Może pan odejść, proszę się zgłosić jutro rano po… po materiał genetyczny!
Tremo-ojciec śmiał się do siebie całą powrotną drogę i w dobrym humorze wkroczył do laboratorium. W sam środek tajfunu.
-Nie, nie i jeszcze raz NIE! – Jana biegała po pokoju machając kończynami jak wiatrak
-Błagam cię! Jana! On musi zobaczyć chociaż jedno rude dziecko! Bądź rozsądna! – Tremo-syn powtarzał z rozpaczą w głosie
-To je sobie pomalujcie! Nic z tego, ja się nie zgadzam! Za żadne skarby!!
-Pomocy… - Tremo-syn spojrzał z rozpaczą na stojącego w progu ojca, podczas gdy Jana szalała w drugim końcu pomieszczenia
-Jana – odezwał się Tremo-ojciec spokojnie – W czym jest problem?
-W tym idiocie! – Jana w przelocie pokazała palcem Tremo-syna – On chce żebym miała dziecko z tym drugim idiotą! Kretyn!
-Może nie będzie to konieczne, jeśli zdążymy z naszymi planami przenosin na ląd? – Tremo-ojciec lał oliwę na wzburzone fale
-Dla was, gigantów, czas płynie inaczej niż dla nas! – Jana była ciągle rozgrzana do czerwoności - A ja chcę jak najszybciej wyjść za mąż za Berna!
-Kto to jest Bern, do cholery?! – spytali unisono obaj Tremowie
-No jak to kto?! – Jana aż przystanęła zdumiona – Ochroniarz Prezydenta przecież!
-Jest ich dwóch – zauważył przytomnie Tremo-syn – No to który z nich?
-Nie znacie ich imion? – Jana stygła widocznie
-Nie, nigdy nie mieliśmy okazji porozmawiać, oni zawsze są koło szefa, w towarzystwie polityków i wojskowych… – mruknął Tremo-ojciec
-Oczywiście ten przystojniejszy, brunet! – Jana była ciągle nieco zdumiona – A ten brzydszy szatyn ma na imię Kork i tak przy okazji, jest narzeczonym Zoli!
-O rany! – jęknął Tremo-syn – Ona też ma już narzeczonego?
-Prawie wszystkie już mamy! – zapewniła go z dumą w głosie
-Na waszym miejscu nie paplałbym z nimi zbyt dużo na temat naszych planów –rzekł poważnie Tremo-ojciec – A nuż któryś coś chlapnie na górze?
-Mamy przyjemniejsze zajęcia – Jana wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu
-Tym niemniej niech Zola nic nie mówi Korkowi na temat klucza do arsenału, tak będzie bezpieczniej – zdecydował Tremo-syn – Pogadasz z nią dyskretnie?
-Oczywiście – Jana była już zupełnie spokojna – Możesz na mnie liczyć!


Następnego dnia rano Tremo-ojciec przyniósł do laboratorium “materiał genetyczny” Prezydenta. Postawił pojemniczek na stole i wszyscy obecni wpatrzyli się w niego jak w tykającą bombę zegarową.
-No i co teraz? – zapytała Ewa nieufnie – Przecież żadna dziewczyna się nie zgodzi na… na eksperyment!
-Ja wiem co trzeba zrobić - Jana wzięła pojemnik z “materiałem genetycznym” (czy też raczej ”geriatrycznym”?) Prezydenta, powędrowała zdecydowanie do łazienki i z ostentacyjnym obrzydzeniem wylała jego zawartośc do toalety, po czym spuściła wodę.
-Zmarnowałaś jego całonocny wysiłek – mruknął cicho Lobus, lecz wszyscy usłyszeli i wybuchnęli śmiechem
-Jeden problem z głowy – Jana była cały czas poważna – Co teraz?
-Teraz będziesz musiała odegrać piękną scenę “samica małpoluda uwielbia Prezydenta” – rzekł Tremo-ojciec – Masz jakiś pomysł?
-Oczywiście, to dla mnie pestka –odparła lekko – Kiedy tylko zechcesz!
-Myślę, że dzisiaj. Tylko go znowu nie opluj, proszę cię! Na razie wystarczy nam kłopotów!
-Będę się powstrzymywać, obiecuję! – Jana uśmiechnęła się rozkosznie – A jakbym go tak ugryzła w zamian?
-Nie! – wrzasnęli chórem wszyscy obecni
-Dobra, dobra, tylko żartowałam – mruczała Jana – Chociaż…


--
No good deed goes unpunished...