Dzisiaj w pracy luzy. Ba, rzekłbym nawet, że to święto zebranie członków gminnego PZPRu. Swoje przybycie zapowiedział też najważniejszy członek, bo sam gminny Sekretarz jedynie słusznej opcji. Zebranie ma się odbyć w pomieszczeniu posterunku. Stary już od rana (przybył jak nigdy wyperfumowany, w czystej koszuli, a nawet spodnie nie były wypchane w kolanach, tylko trzymały fason) całą sprawę wziął w swoje ręce. Tak naprawdę to on jest tu najważniejszy, bo poza tym, że jest również członkiem tej partii, to jeszcze przed tygodniem polecił mi wystukiwać na maszynie do pisania zaproszenia do poszczególnych osób. Przeto siedziałem godzinami i wyszukując poszczególne litery na klawiaturze, waliłem w nie palcami. Czcionki uderzały w papier, przebijały kilka jego warstw przełożonych kalką. W taki sposób wychodziły zaproszenia różnej jakości. Na pierwszej kartce poprzebijany papier, a na ostatniej rozmazane kalką litery, ale jak się dobrze wpatrzyć, to można było wyczytać, o co chodzi. Stary nic nie gadał na jakość wyprodukowanych przeze mnie zaproszeń, tylko uroczyście bardzo je popodpisywał i kazał mi po zaadresowaniu zanieść na pocztę, co uczyniłem. A dzisiaj wysłał mnie do właścicielki kamienicy, aby pożyczyła kilka krzeseł, bo tych posterunkowych może zabraknąć. A nie pasuje, aby członkowie tak wielce szacownej organizacji stali na spracowanych nogach podczas tak ważnej, bo rocznej narady. Też i szklanek pożyczyłem, bo wypada mieć przygotowane, aby w ostatniej chwili nie biegać i nie szukać, gdy goście zechcą czymś popić. Tak około dziewiątej wszedł, bardzo nieśmiało, pierwszy członek. Widać było od razu, że biedak ubrał się w najlepszy swój kościelny strój, nawet pantofle wypastował i paznokcie widać było, że przyciął. Gdy tylko wszedł, zapytał się starego, czy to długo potrwa, bo swojej żonie skłamał, że idzie do GSu ważną sprawę załatwić. To bardzo zdenerwowało starego. Zaczął besztać biedaka, że ten się wstydzi partii. Krzyczał, że jak woli chodzić do kościoła, to niechaj się wypisuje, ale niech pamięta o tym, że tu, w tej gminie, władzę trzyma partia i on, znaczy się mój stary. Chłop, co kiedyś odważył się wstąpić do przewodniej siły narodu, poczerwieniał, opuścił głowę i cicho przeprosił mojego starego.
W kilkanaście minut później rozpoczęło się ważne zebranie. Otworzył je mój stary, krótko witając wszystkich towarzyszy i prosząc o zabranie głosu Sekretarza PZPR, gminnego rzecz jasna. Sekretarz również nie omieszkał podziękować przybyłym towarzyszom. W swoim wystąpieniu wspomniał o opiekuńczej roli całej partii, o jej dążeniach do budowy dobrobytu, a następnie nakreślił zadania dla swojego gminnego komitetu. Zaznaczył, że do realizacji tych zadań nie może być tylko on sam i Komendant posterunku, lecz wszyscy tutejsi członkowie. Słychać było w głosie przemawiającego wyraźny nacisk na ostatnią część zdania. Niektórzy szarzy członkowie poopuszczali głowy i gapili się między własne nogi, czekając zapewne, kiedy się zacznie nieoficjalna część zebrania. W dyskusji zabrało głos dwóch członków, poruszając przy okazji problem dojazdów do ich wsi. Wszak z powodu nieutwardzonych dróg w porze opadów deszczu lub w porze wiosennych roztopów nie sposób po takich drogach jeździć. Sekretarz od razu, na miejscu, w obecności swoich członków, zobligował obecnego na zebraniu Naczelnika Gminy do podjęcia działań w kierunku poprawy nawierzchni dróg w miejscowościach, w których to mieszkają członkowie partii. Naczelnik odpowiedział jak towarzysz towarzyszowi:
Tak, towarzyszu, ta sprawa będzie priorytetową w naszej gminie.
Dzięki zjazdowi miejscowych członków PZPR, jednocześnie w większości przypadków członków ORMO, podjęto uchwałę zorganizowania czynu społecznego w okresie wczesnowiosennym, kiedy to chłopstwo w polu mało jeszcze ma roboty.
Rozpoczęła się część nieoficjalna. Towarzysze już zupełnie na luzie prowadzili między sobą dysputy na różne tematy, a ja zalewałem wrzątkiem kolejne szklanki z herbatą i roznosiłem je spragnionym...
Nie wspomniałem jeszcze o tym, że w trakcie obrad partii wszedł na posterunek interesant w jakiejś tam swojej zasranej sprawie, ale widząc tak ważne zebranie, przeprosił i powiedział, że przyjdzie w innym dniu. Widać, że doświadczony bardzo był on i wychowany dobrze. Wiedział, że są ważniejsze sprawy od jego problemów i nie nalegał, aby go załatwić. To nic, że rowerem jechał kilkanaście kilometrów z odległej wsi, aby zgłosić swój problem milicji. Przybędzie tu w innym dniu, aby za bardzo nie przeszkadzać funkcjonariuszom, jakby nie było - państwowym przecież. A z nimi, wiadomo, trzeba delikatnie, bo taki funkcjonariusz to może wszystko, lepiej jemu nie podpadać...


Fragment książki: Oszukać Generała - zapiski stójkowego, dostępnej przez internet z początkiem pażdziernika

--
Dzienniczek TheBozanny na żywo https://www.youtube.com/user/TheBozanna