Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
zgred - Superbojownik · przed dinozaurami
No to do klawiatur, czytelnicy! Tym razem dołożyłem dużo nowszy samolot i bez korkociągu! Ciekawe czy taka forma brzmi lepiej?


Silnik Cirrusa pracował równo, prędkość podróżna według licznika wynosiła 180 węzłów. Nie wznosiłam się zbyt wysoko, cały czas między 1000 a 1500 stóp aby jak najmniej radarów zarejestrowało moją obecność; poza tym i tak na wszelki wypadek omijałam szerokimi łukami obszary powietrzne lotnisk. Swoją drogą, te amerykańskie samoloty mogłyby w końcu przejść na jakiś ludzki system miar, ostatecznie to środek Europy gdzie nimi latamy. GPS był jedyną rzeczą którą doceniałam w tych samolotach, potrafił poprowadzić pilota do celu w każdych warunkach.

Do świtu pozostawało ciągle kilka godzin, miałam mnóstwo czasu aby dopracować swoje alibi.

Mojego męża od zawsze interesowały dwie rzeczy: węże i seks. Sama nie wiem któremu z tych zajęć oddawałsię z większą pasją… Do węży jakoś się przyzwyczaiłam przez te wszystkie lata, gorzej było z tym drugim hobby... Oczywiście, nie miałabym nic przeciwko gdyby robił to tylko ze mną, ale te wszystkie “d... na boku” którymi chwalił się swoim kumplom doprowadzały mnie do pasji. Pracował w zarządzie ZOO i nie mógł przepuścić żadnej pracownicy, a już szczególnie żadnej studentce na praktyce. Najpierw się wściekałam, robiłam awantury, on okazywał skruchę i obiecywał że nigdy więcej, po czym historia powtarzała się jak w kalejdoskopie. Jego ostatnia kochanka była nawet na tyle bezczelna, że zdobywszy mój numer telefonu, wydzwaniała do mnie z pytaniami “Kiedy ma Pani zamiar zwrócić mu wolność?”.Po każdym z jej telefonów rzucałam słuchawką i chodziłam przez pół dnia wściekła. W moim umyśle miarka przebrała się już dawno i nawet poczyniłam pewne przygotowania, ale dopiero dzisiaj wypadki ułożyły się w tak niepowtarzalną okazję, że nie mogłam jej przepuścić...

Przede wszystkim mój szef zamiast tradycyjnie jechać w delegację, postanowił polecieć naszym najnowszym firmowym nabytkiem marki Cirrus SR22. Zdecydował się chyba upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu: po pierwsze zaimponować klientowi swoją świeżo zdaną licencją pilota i samolotem, po drugie olśnić mnie osobiście, jako że od dawna miał na mnie oko. Nie zawiodłam jego oczekiwań, siedziałam sztywno wprasowana w fotel kurczowo zaciskając ręce, a przy każdej najmniejszej turbulencji wyrywał mi się z ust okrzyk przestrachu. Naiwniak, cieszył się jak dziecko, ale w rzeczywistości latał jak kulawa kaczka; dłonie zaciśnięte na sterze aż do zbielałych knykci, ale nie wpadł na pomysł wyregulowania klap i balansu – Cirrus potrafi lecieć prawie sam i czasami wymaga tylko lekkiej korekty, dosłownie palcami. Często miałam ochotę sięgnąć do sterów po mojej stronie i pokazać frajerowi jak powinno się latać. Siłą woli powstrzymywałam się przed tym, było mi to potrzebne do dalszych planów. Jedyne, co mogłam robić, to błądzić wspomnieniami po dzieciństwie i młodości, kiedy mój starszy brat uczył mnie latać jeszcze na przedpotopowej Wildze 35A... Pracował jako pilot na lotnisku Aeroklubu przy holowaniu szybowców, a wszyscy pracownicy przymykali oko gdy niemal codziennie przemycał mnie na pokład i cierpliwie uczył tajników tej sztuki. W rezultacie wkrótce on w kabinie czytał książki, a ja odwalałam całą robotę. Potem Aeroklub kupił lepsze samoloty, a wraz z tym pogłębiały się i moje umiejętności. Nigdy nie zrobiłam licencji, nagabywani instruktorzy pukali się w głowę: dziewczyna-pilot?! Tu, w Polsce??? Dałam im spokój czekając na lepsze czasy, a w międzyczasie wyszłam za mąż, podjęłam pierwszą pracę i jakoś zeszło to na drugi plan...

Mimo moich obaw szef jakoś usiadł na niewielkim, podmiejskim lotnisku, gdzie czekał już na nas wynajęty samochód. Udaliśmy się nim do motelu aby zjeść coś i wyspać się porządnie przed jutrzejszymi porannymi negocjacjami. Tak jak przewidywałam, przy kolacji zaczął dobierać się do mnie, na szczęście dość dyskretnie usiłując mnie na początek tylko upić... miałam dość czasu aby dodać mu do drinka “pigułkę gwałtu”. Poszedł potem ze mną jak automat, w zdradzieckiej władzy specyfiku. W jego pokoju rozebrałam go “do rosołu” (hm, nie wyglądał najgorzej mimo swoich 40 lat) i zwaliłam na łóżko. Reszta poszła gładko: wyślizgnąć się z motelu z butelką zaprawionej pastylkami wódki (nie żałowałam kilku tabletek dla lepszego efektu), zabrać samochód, podjechać do bramy nieczynnego w nocy lotniska aby zapytać stróża o drogę. Emeryt siedzący w budce po udzieleniu mi informacji chętnie zgodził się wypić na rozgrzewkę; do rana z pewnością nic nie będzie pamiętał.

Najgorszą rzeczą było wylądować na drodze w ciemnościach. Reflektory Cirrusa nie są najlepsze do takiego manewru... Na szczęście mieszkamy na uboczu pod miastem i nie spodziewałam się żadnego pojazdu o drugiej w nocy. W sobotę na pewno ktoś by wracał po pijanemu do domu, ale w środku tygodnia? Na wszelki wypadek zjechałam jednak z drogi w cień drzew, który ukrył dość skutecznie samolot, zresztą noc była bezksiężycowa i ciemno było choć oko wykol. Ścieżkę przez lasek znałam na pamięć i szybko znalazłam się na tyłach domu. Cicho otworzyłam drzwi i skierowałam swe kroki do terrarium.
Mąż mój przyniósł kilka dni temu z pracy czarną mambę, aby zaimponować kilku kumplom przy kielichu. Odsunęłam szybę i pewnie chwyciłam zaspanego węża blisko głowy. Gad wił się rozbudzony i rozdrażniony, ale miałam wieloletnią praktykę jak go poskromić. Szybkimi, lecz cichymi krokami do sypialni... Oczywiście, tak jak przypuszczałam, mąż nie zmarnował okazji i spali wtuleni w siebie... Rozwścieczona mamba wrzucona między ich nogi nie traciła czasu...

Stałam i patrzyłam jak umierali, oni także mogli mnie widzieć... Zaskoczenie na ich twarzach przechodziło w konwulsje... On był silniejszy i jeszcze próbował się podnieść, ale działanie jadu było piorunujące...

Skorygowałam lekko kurs. Znakomicie czułam się jako całkiem jeszcze do rzeczy wdowa! Teraz po wylądowaniu szybko do motelu, rozebrać się i wskoczyć szefowi do łóżka. Rano będzie miał niespodziankę... O książkę pilota nie obawiałam się wcale, wiedziałam, że wypełnia godziny lotu raz na tydzień lub dwa jak sobie przypomni; w życiu nie domyśli się tych kilku godzin więcej. Natomiast byłam pewna że już pojutrze wszyscy jego kumple będą wiedzieli jaką jestem tygrysicą w łóżku i ile razy dał radę mnie zaspokoić w ciągu tej upojnej nocy. W końcu miało to być moje najlepsze alibi...

--
No good deed goes unpunished...

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Rozumiem, że należy komentować ten tekst, w odniesieniu do poprzedniego. Jest lepiej, pomimo, że pisałeś w pośpiechu, co widać nie tylko po dacie umieszczenia. Jakieś brakujące spacje, zdanie rozpoczęte z małej litery, drobiazgi, które psują efekt i których z pewnością pozbyłbyś się, gdybyś na spokojnie przejrzał tekst.
Ponadto parę błędów interpunkcyjnych, z czego jeden dyskusyjny i dlatego o nim wspomnę. Używanie potrójnego znaku zapytania, to samo tyczy się wykrzyknika (akurat nie zaobserwowałem u Ciebie). Nie wiem czy jest to błąd, ucieszyłbym się, gdyby na ten temat wypowiedział się ktoś kompetentny. W każdym razie, osobiście uszanowałbym potrójne wykrzyknienia, czy znaki zapytania, a nawet poczwórne i w jeszcze większej liczbie, gdybym tylko widział, że mają sens. Jestem w stanie wyobrazić sobie tekst, w którym pada po kolei mnóstwo pytań i niektóre zostały zaakcentowane kilkoma znakami zapytania, żeby uzmysłowić czytelnikowi, że położono na nie nacisk, ale różny, proporcjonalny do liczby pytajników. Natomiast w większości tekstów, i tyczy się to również Twojego, wystarczyłoby wyjaśnić słownie, na przykład: "Tu, w Polsce? - Dziwili się." Wówczas czytelnik nie odnosi wrażenia, że czyta dzieło dzieciaka z pokolenia gadu-gadu, zagadującego czy poklika się z nim. (Wybacz porównanie, ale to właśnie stąd wynika moje niepochlebne spojrzenie na problem).

Co do treści. Znacznie lepsze niż w poprzednim opowiadaniu zakończenie. Utwór zostaje otwarty, ale nie urwany. Ogólny pomysł niezły, choć to nocne, niepostrzeżone lądowanie, jak dla mnie zbyt naiwne. Choć nie mówię, że złe, bo przecież ludzie uwielbiają historie, w których ciąg cudów prowadzi bohatera do celu.

Pozdrawiam

--
This message was written entirely with recycled electrons
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj