Ostatni kurcz macicy wydaje nas na świat. Głowa wyślizguje się z matczynej nory, ręce akuszera podnoszą różowiutkie ciałko. Konieczny klaps ląduje na wilgotnej pupeczce, utwierdzając nas w przekonaniu, że trafiliśmy do rzeczywistości gorszej, niż przytulny brzuch rodzicielki. Nozdrza wdychają pierwszy w życiu haust powietrza, wyodrębniamy w nim rybi smród śluzu z pochwy i charakterystyczną woń szpitala. Mimowolnie rozdziawiamy gąbkę, drzemy się wniebogłosy, aż bolą nas uszy.
Może to ze strachu przed kajdankami?
Jeszcze nie nauczyliśmy się stać, a już zaczęło się urabianie. Umysły dzieci są chłonne niczym gąbki, a plastyczne jak modelina. Wrzuca się nasze mózgi do ideologicznej pralki, wykorzenia nieaprobowane społecznie instynkty, by ich miejsce zajęły odruchy zgodne z obyczajowością.
Kajdanki kultury zamykają się na naszym sumieniu.
Nasze umysły są jak baobaby uwięzione w za ciasnym akwarium. Drzewa te chcą rozcapierzyć gałęzie, jednak blokują je szklane ściany. Pień chce róść ku słońcu, ale na drodze staje przezroczysty dach. Koniec końców zniewolona roślina staje się taka, jak chce jej otoczenie.
Tak cierpią i nasze dusze, znajdując się w ramach kultury i wychowania. Wolna myśl chce wystrzelić ku górze, jednak rozbija się o mur oczekiwań znajomych. Rodzi się kolejna, szykuje skrzydła do lotu, jednak za ogon ją łapie powszechnie akceptowany system wartości. Stajemy się kalką otoczenia i wypadkową życzeń bliźnich.
Rozbijmy akwarium! Pnijmy się ku chmurom i niech blasku naszej wolności pozazdrości nam słońce!