Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Forum > Półmisek Literata > Czesław 1988
towarzysz-klodzio
Zastanawiałem się co w roku 1988 robił Czesław Kiszczak...i co meldował swoim przełożonym...Wyobraźnia podpowiedziała mi coś takiego...podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe;-)))

Łańsk, 17 września 1988


Drogi Towarzyszu Generale-Lejtnancie!


Jak informowałem Was w już w maju, strajki w Gdańsku i w Nowej Hucie bardzo przestraszyły wszystkich towarzyszy. Przez chwilę pewne obawy udzieliły się także i mnie, choć niejedno w życiu przeżyłem i zawsze znajdowałem wyjście z każdej sytuacji. Wiedziałem, że i teraz znajdę jakieś wyjście, ale szkoda mi było misternie skonstruowanego planu działania, planu reform polityczno-gospodarczych, który ma być co prawda pewnym odstępstwem od naszych ideałów, ale z drugiej strony, zapewni naszej formacji i naszym towarzyszom nie tylko przetrwanie ale i kapitalną przyszłość.
A tutaj cały plan wydawał się zagrożony. Jacyś młodzi robotnicy urządzili sobie strajki w historycznych miejscach, w których kiedyś urządzali je ich starsi koledzy. Początkowo myślałem, że to „Bolek” znowu próbuje prowadzić własną grę. To oczywiście nasz człowiek, zwerbowany jeszcze w roku 1970, siedzący po uszy w naszym układzie. Ale to cwany lis. Kiedy widzi naszą siłę – je nam z ręki i liże tyłek. Ale kiedy tylko wyczuje, że my mamy duże problemy a jego siła rośnie, to od razu próbuje rozgrywać własną grę. Ale tym razem to nie był on. Nie był to też nikt z ekstremy – ani tej kontrolowanej przez nas, ani tej z tych niezależnych. Strajk zrobili ludzie nowi, których dotąd nie znaliśmy.
Szybko więc kazałem naszym ludziom przyłączyć się do strajków. Niestety strajki zostały wsparte przez różne młodzieżowe grupki jak konspirujący uczniowie szkół średnich z FMW i antymilitaryści z ruchu „WiP”. Grupki i ruchy całkiem nowe, których nie zdążyliśmy jeszcze przejąć a nawet dobrze rozpracować. Działają stosunkowo niedługo i nie mieliśmy na to wystarczająco dużo czasu. Aby do końca rozpracować FMW musielibyśmy znaleźć spore grono współpracowników wśród bardzo młodych ludzi, co jest problemem. WiP, choć działa jawnie, też nie jest łatwy do penetracji (może poza środowiskiem warszawskim) ponieważ jest to środowisko na poły polityczne, na pół kontestatorsko-kontrkulturowe. Jeśli chcemy wprowadzić tam agentów, musimy lepiej poznać ich styl bycia, nawet ich żargon. Do tej pory, mimo łatwości dojścia do nich, nasi agenci mieli spore problemy z wtopieniem się w ich szeregi.
Tak więc, przyznaję szczerze, Towarzyszu Generale-Lejtnancie, ci gówniarze bawiący się w politykę, zareagowali na wydarzenia i zorganizowali akcję szybciej niż my. Mieliśmy strajki w ważnych punktach jak Kraków i Gdańsk. W Gdańsku oprócz stoczni zastrajkowali studenci, prowadzeni przez NZS, który po kilku latach niebytu zaczął się odradzać. Sytuacja była poważna. Nasze plany wydawały się być zagrożone. Przemyślałem jednak wszystko po kolei. Znacie chyba, Generale-Lejtnancie, polskie powiedzenie „nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło”. I tutaj miało ono zastosowanie. Stwierdziłem, że to wszystko wcale nie musi zniweczyć naszego misternego planu, a wręcz może stać się jego katalizatorem. To co zaplanowaliśmy na klika, nawet kilkanaście lat, możemy przeprowadzić w ciągu kilku miesięcy!
Trzeba było tylko wziąć sprawy w swoje ręce, zanim wszystko wymknie się spod kontroli. Przecież największym problemem dla naszego planu były zawsze opory „betonu partyjnego” i „dołów partyjnych”. Dopiero na drugim miejscu była solidarnościowa ekstrema. Z nieba spadła nam szansa na zjednanie sobie dołów partyjnych i całkowitej marginalizacji opozycyjnych ekstremistów. Strajki pokazały partyjnym masom, że mimo stanu wojennego, opozycja nadal jest groźna i że nadal może pociągnąć za sobą także robotników. To skłoni ich do poparcia planu, w którym nasza ideologia będzie musiała iść na daleko idący kompromis, jakiego jeszcze nigdy nie było w krajach komunistycznych. Liderzy „Solidarności” zobaczyli, że rośnie nowe pokolenie opozycjonistów a im się skakać przez płoty już nie chce i jeśli się nie załapią do jakiegoś oficjalnego układu, to mogą niedługo odejść na „zieloną trawkę”.
Młodym ekstremistom trzeba było trochę utrzeć nosa…ale delikatnie…to już nie jest era Breżniewa i na masowy terror pozwolić sobie nie możemy. Poza tym zbytnie antagonizowanie społeczeństwa nie służyłoby naszemu planowi. Podjąłem decyzję o pacyfikacji Nowej Huty – TYLKO I WYŁĄCZNIE NOWEJ HUTY. Przykazałem też, aby nie było żadnego strzelania, żadnych tortur, żadnego pastwienia się. W ostateczności najbardziej opornym można wlepić parę pał. To trochę przestraszyło strajkujących w Gdańsku, ale tam kazałem jedynie poprzestać na otoczeniu stoczni przez ZOMO. Zyskałem przychylność betonu partyjnego, ale dalszych pacyfikacji odmówiłem.
Teraz musiałem pokazać moim nawiedzonym komunistom, że protesty najlepiej gasić we współpracy z opozycją, oczywiście z jej konstruktywną częścią. Zacząłem od zadania najtrudniejszego – wygaszenia strajku na uczelni. Członkowie komitetu strajkowego na Uniwersytecie Gdańskim, nie byli naszymi ludźmi. Nasz człowiek, podlegający bezpośrednio Warszawie, przekazał nam charakterystyki osobowościowe tych ludzi. Analizując je, stwierdziłem, że na pewno dwóch z nich przestraszy się nawet nie sprawdzonych pogłosek o planowanym rozbiciu strajku siłą przez oddziały ZOMO. Nie byłem pewien jak się zachowa pozostałych trzech członków komitetu strajkowego.
W żadnym wypadku nie chciałem rozbijać siłą strajku studenckiego. To by oznaczało wykopanie nowej przepaści między systemem a inteligencją, zniszczyłoby nasz plan, a przynajmniej odsunęłoby jego realizację na długie lata. Chodziło mi o to, aby tak postraszyć przywódców strajku, aby sami wygasili strajk. Bałem się jednak, że sama groźba użycia siły to za mało. Oni muszą się bać także tego, że dojdzie do pacyfikacji uczelni przez ZOMO, oni będą odpowiadać nie tylko karnie, ale wówczas odwrócą się od nich liderzy opozycji – liderzy solidarności, odwrócą się od nich także hierarchowie Kościoła. Cała masa naszych agentów robiła im pranie mózgu, aż zostali przekonani. Później sami przekonywali studentów, zgromadzonych na wiecu, że kontynuacja strajku nie ma sensu. Stoczyli wtedy ostrą debatę z tymi krzykaczami – studentami z WiP.
I tak szala zwycięstwa zaczęła się przechylać na moją stronę. Strajki wygasały, choć siła użyta została tylko w jednym miejscu i to też raczej „bajtowo” jak to teraz młodzież mówi. Zdobywałem coraz większe zaufanie dołów partyjnych (jakże potrzebne dla rzeczy tak trudnej i kontrowersyjnej jak nasz plan) Ekstremistyczni krzykacze zostawali spychani na margines. Zarysowywał się (choć wtedy jeszcze nie tak ostro jak dziś) podział na opozycję konstruktywną (z którą możemy rozmawiać) i niekonstruktywną (którą musimy eliminować). Starzy solidarnościowi liderzy rozumieli, że jeśli teraz „nie załapią się”, to już będzie koniec ich politycznych karier. No, pozostała jeszcze Stocznia Gdańska, która czując osamotnienie, w końcu zakończyła strajk. No, nasi ludzie trochę im w podjęciu tej decyzji pomogli.
Teraz już na ostro trzeba było przygotowywać rozmowy z opozycją. Jak zapewne wiecie Towarzyszu Generale-Lejtnancie, nieoficjalne rozmowy toczyły się już dawno, ale teraz miało być oficjalnie, jawnie i z udziałem mediów. A tak się bałem, że już wszystko stracone! Tymczasem wszystko szło błyskawicznie. Niekiedy nawet robiło mi się trochę głupio, że tak szybko porzucimy leninowską ideologię. Ale jakie są alternatywy? Widzę tylko dwie – albo wywołać III wojnę światową, albo czekać aż nas za wkrótce rozniosą. Dla mnie obie alternatywy są nie do przyjęcia. Niestety, komunizmu nie zbudujemy, bo ludzie nie dorośli i jeszcze długo nie dorosną. Musimy zaakceptować rynek, ale oczywiście taki, w którym my będziemy właścicielami i którym jakoś będziemy sterować, oczywiście nie poprzez centralne planowanie, ale w bardziej wysublimowany sposób. To najlepsze rozwiązanie dla naszej formacji i dla naszych towarzyszy. Z resztą do tych wniosków doszliśmy równolegle i niezależnie w Moskwie i w Warszawie. Po raz pierwszy mówiłem Towarzyszowi o naszych planach z pewną taką nieśmiałością i byłem bardzo zdziwiony, że nie tylko go zaakceptowaliście, ale, że sami długo myśleliście o tym samym, tylko też powiedzieć nam o tym było trochę głupio…
Jednak do ostatecznej realizacji planu potrzeba było dodatkowego impulsu. W sierpniu 1988 wybuchła kolejna fala strajków. Zaczęli je robić ci sami ludzie co w maju. Ale teraz byliśmy bardzo dobrze przygotowani. Nie było żadnego zaskoczenia. Nasi ludzie od razu włączyli się do organizacji strajków. Doły partyjne zobaczyły, że strajki majowe, to nie był żaden epizod, że to się powtarza i to z większą siłą. Nie wiadomo do czego to może doprowadzić. Wszyscy zrozumieli, że potrzebne są rozmowy. Zrozumieli to najbardziej twardogłowi działacze. Cała partia, cała bezpieka cywilna i wojskowa stała za mną murem. Dawno nie było w Partii takiej jedności. Teraz mogłem zrobić wszystko, nawet zrealizować swój bardzo kontrowersyjny plan. Liderzy opozycji też zrozumieli, że muszą zgodzić się na kompromis. Młodzi krzykacze i ekstrema spychani byli na margines. Pytałem też Waszego Rezydenta co o tym sądzi. Odpowiedź brzmiała – „Róbcie cokolwiek, byleby zapanował spokój. Kompartia, GRU i KGB zaakceptuje wszystko”.
Teraz pozostało już tylko jedno – rozegranie „Bolka”. To był nasz największy atut i zarazem największy problem. Uważałem go za bardzo cenny nabytek. Chociaż prosty, czasem wręcz prymitywny, ale inteligentny i mający wpływ na ludzi. On już dawno przestał być zwykłym kapusiem. Był do ważniejszych spraw. Daliśmy mu sporą „autonomię”, którą wykorzystywał do własnych celów, których często z nami nie uzgadniał. Lubił prowadzić własne gry. Czasem trzeba było mu brutalnie przypominać, że to jednak on gra w naszą grę a ni my w jego…
31 sierpnia wezwałem „Bolka” do siebie. Celowo zrobiłem to w rocznicę podpisania porozumień sierpniowych, aby pokazać, że teraz będzie inaczej. To nie my będziemy jeździć na negocjacje ze strajkującymi. To ich przywódcy, i tylko ci, których zaakceptujemy, będą się posłusznie meldować u nas. I zameldował się posłusznie. Cwany lis wziął sobie biskupa jako „przyzwoitkę”. Hierarchia był już częściowo wtajemniczona w nasze plany, więc o większości spraw mogłem mówić przy biskupie. A więc wyklarowałem, że chcemy jak najszybciej rozpocząć rozmowy, że chcemy dopuścić opozycję do sejmu, może także do rządu, że chcemy wprowadzić radykalne reformy polityczne i ekonomiczne, jakich jeszcze nie było w krajach realnego socjalizmu. Potrzebujemy do tego spokoju, więc prosimy o wygaszenie strajków oraz o izolowanie elementów nieodpowiedzialnych, niekonstukwtywnych i łamiących prawo. Poza tym wszystko jest do negocjacji. Wałęsa serdecznie mi podziękował, powiedział, że docenia nasze propozycje, ale stwierdził, że jeszcze musi wszystko skonsultować z załogami, że musi dać im gwarancje…itp…itd…Nie byłem pewien, czy negocjuje w ten sposób cenę, czy też próbuje mnie zwodzić.
Ja już nie miałem czasu. Jednak jednej rzeczy nie mogłem mu powiedziec przy biskupie. Czekałem aż tylko we dwójkę wyszliśmy do kibla. Od razu zmieniłem ton i zacząłem typową rozmowę z podwładnym. „Słuchaj Bolek! Ja nie mam czasu. Jutro używasz całego swojego autorytetu, wszystkich swoich zdolności i…gasisz strajki. Jeśli tak nie będzie, to ujawniamy teczkę agenta >>Bolka

--
niezależna telewizja internetowa https://www.tvg9.cba.pl

towarzysz-klodzio
c.d.
Proszę sobie wyobrazić, że na początku wcale się tego nie przestraszył. „Kto wam uwierzy. Ludzie znają was jako kłamców. A nawet jak uwierzą, to polskie społeczeństwo jest dobroduszne. Wybaczą mi błędy z przeszłości, zwłaszcza w świetle późniejszych zasług.”

Ale ja byłem nawet na to przygotowany. „Jeśli strajki nie zostaną wygaszone, jeden z oficerów SB, prowadzących Bolka poprosi o azyl polityczny w jednym z zachodnich krajów. Wcześniej udzieli dziennikarzom wywiadu i pokaże teczkę Bolka. Powie miedzy innymi, że w sierpniu 1988 zadaniem Bolka jest sprowokowanie brutalnego ataku ZOMO na Stocznie Gdańską. W nocy faktycznie taki atak nastąpi. Mało jeszcze?” Bolek cały zbladł…w ułamku sekundy jakby zeszło z niego powietrze. Widziałem jak pokornieje.”Wystarczy.Wracamy do gabinetu.” Powiedział i zamilkł.

Potem już wszystko poszło jak z płatka. Strajki zostały wygaszone. Oficerowie bali się, że Bolek sobie nie poradzi. Ja w niego wierzyłem. Ale gdyby rzeczywiście nie poradził sobie z tym zadaniem, to znaczyłoby, ze się nie nadaje. Musielibyśmy poszukać sobie lepszego partnera. Dlatego zabroniłem zatrzymywania młodych, którzy próbowali przeciwdziałać Bolkowi. I miałem rację! W pyskówkach z Bolkiem wygładali jak neptki. To naprawdę człowiek z charyzmą.

Wszystko poszło po mojej myśli. W końcu zrezygnowałem z jednego punktu, który był przygotowany dla rozegrania mojego planu. Towarzysz Miller miał zorganizować operetkowy zamach stanu przeciwko mnie i towarzyszowi Jaruzelskiemu. Towarzysz Miller jest naszym człowiekiem, który udaje twardogłowego komunistę i został przeze mnie oddelegowany do „spiskowania” z betonem partyjnym. Ale to otwarty umysł, sprytny chłopak z Pabianic, który wie gdzie wiatr wieje i gdzie jest interes.Miller miał na kilka dni przejąć władzę, wprowadzić stan wyjątkowy, osadzić w areszcie domowym Jaruzelskiego. Ja miałem się „ukrywać” a jeden z młodych gniewnych zorganizować masowe protesty przeciwko twardogłowym zamachowcom. W ten sposób ostatecznie skompromitowalibyśmy twardogłowych antyreformatorów, a Kwaśniewski wyrósłby na prawdziwego opozycjonistę, który przyćmiłby całą Solidarność a nawet Bolka. Niestety w ten sposób zgralibyśmy Millera, a on się jeszcze przyda w polityce. Poza tym wygraliśmy przed czasem i ta „runda” była niepotrzebna. Myślę, że gdy będziecie to robić u siebie, ten pomysł będziecie musieli wykorzystać. Chyba nawet powinien być to gwóźdź programu. Myślę, że najlepiej taki „zamach” przeprowadziłby towarzysz Janajew. A jeśli chodzi o wodza opozycji…no to może…może ten towarzysz co tak o Mosk1)e dba…zapomniałem nazwiska…

Ale to już Wasza sprawa. My przygotowujemy oficjalne rozmowy, choć nieoficjalne już dawno się toczą. Towarzysze z nomenklatury już tworzą spółki, które niebawem odegrają ważną rolę w gospodarczych przemianach. Zdrajcą się nie czuję, bo nie chće wywoływać wojny światowej ani czekać aż nas wszystkich wywiozą na taczkach. I przecież już dawno większość towarzyszy marzyła o tym, aby stać się właścicielami zarządzanego majątku narodowego. Tylko głupio nam to było powiedzieć…nawet najbliższym towarzyszom…A wszystko zaczął towarzysz Gorbaczow. Dziś trochę się krzywi, słysząc o naszych planach, ale i on w końcu zrozumie, że śruby, którą poluzował już się ie dokręci. Trzeba zmienić całą konstrukcję. Gdy się powiedziało A, trzeba też potem powiedzieć B.



Wasz Czesław

--
niezależna telewizja internetowa https://www.tvg9.cba.pl
Forum > Półmisek Literata > Czesław 1988
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj