Czasami, wracając z uczelni, wybieram autobus, który jedzie dwa razy dłużej niż normalnie, przez wszelkie zadupia, dzielące Mikołów od Katowic. Lubię patrzeć w czasie jazdy na ludzi, oceniam ich, wymyślam sobie historie ich życia.
... ten facet chyba się za często nie myje i chyba jest analfabetą....
... paniusia, która ma paznokcie pomalowane, tak, by pasowały do butów, pewnie zdradza męża...
... chłopak z długimi włosami, pewnie ma dziewczynę, którą bardzo kocha i pisze jej wiersze...
Kiedy mnie znudzi ta zabawa koncentruję się na rzeczywistości za oknem. Rzeźnik, sklep z bielizną, kiosk, komis samochodowy, a potem pola, łąki, jest nawet kawałek lasu. Denerwują mnie słupy z kablami, w których biegnie prąd do domów smutnych ludzi, by dać im odtrutkę na szarość dnia codziennego w postaci „Klanu” i „Mody na sukces”. Słupy zasłaniają mi niebo i widok staje się obramowany, zamknięty w przestrzeni między ziemią a kablem. Autobusy linii 37 to stare gruchoty, szarpią, trzeszczą i dymią, ale lubię te godzinne przejazdy, mogę wypocząć, we wnętrzu tego złomowiska na kołach mogę nie myśleć.
Gdy idę ulicą zawsze patrzę ludziom w oczy, niekiedy się uśmiecham, rzadko ktoś mi odpowie uśmiechem, zazwyczaj widzę na twarzach oburzenie typu, co ta wariatka do mnie się szczerzy. Przygnębia mnie fakt, że ludzie nie potrafią się bezinteresownie uśmiechnąć do obcego. To wielka forma kalectwa. Pytam się w duchu, czy to my sami się okaleczamy, czy to świat... Ale czym jest świat, to tylko to co sobie sami stwarzamy. Smuci mnie też troje Indian w strojach plemiennych, grających na ulicy 3 Maja. Mają pióropusze, mokasyny i fujarki z trzciny, grają i śpiewają czasem ich ludowe pieśni, a czasem Beatles’ów. Prawdziwi Indianie kupczą resztką swojej godności, którą łaskawie zostawili im biali ludzie i to na dodatek w Katowicach, najobrzydliwszym mieście świata. Taką sobie stwarzamy rzeczywistość. A może to nie są prawdziwi Indianie, tylko znowu zaczynam sobie coś wkręcać.
Mój wydział mieści się naprzeciw budynku Sejmu Wojewódzkiego. Smutny, szary budynek, niegdyś siedziba partii. Teraz pełny studentów, biegających, kserujących, palących dużo papierosów. Myślę sobie, że polonistyka to główny filar koncernów tytoniowych. Ja też palę. Kawa i papierosy to moi najstarsi i najwierniejsi towarzysze. Trochę młodszy jest alkohol.
c.d.n.
... ten facet chyba się za często nie myje i chyba jest analfabetą....
... paniusia, która ma paznokcie pomalowane, tak, by pasowały do butów, pewnie zdradza męża...
... chłopak z długimi włosami, pewnie ma dziewczynę, którą bardzo kocha i pisze jej wiersze...
Kiedy mnie znudzi ta zabawa koncentruję się na rzeczywistości za oknem. Rzeźnik, sklep z bielizną, kiosk, komis samochodowy, a potem pola, łąki, jest nawet kawałek lasu. Denerwują mnie słupy z kablami, w których biegnie prąd do domów smutnych ludzi, by dać im odtrutkę na szarość dnia codziennego w postaci „Klanu” i „Mody na sukces”. Słupy zasłaniają mi niebo i widok staje się obramowany, zamknięty w przestrzeni między ziemią a kablem. Autobusy linii 37 to stare gruchoty, szarpią, trzeszczą i dymią, ale lubię te godzinne przejazdy, mogę wypocząć, we wnętrzu tego złomowiska na kołach mogę nie myśleć.
Gdy idę ulicą zawsze patrzę ludziom w oczy, niekiedy się uśmiecham, rzadko ktoś mi odpowie uśmiechem, zazwyczaj widzę na twarzach oburzenie typu, co ta wariatka do mnie się szczerzy. Przygnębia mnie fakt, że ludzie nie potrafią się bezinteresownie uśmiechnąć do obcego. To wielka forma kalectwa. Pytam się w duchu, czy to my sami się okaleczamy, czy to świat... Ale czym jest świat, to tylko to co sobie sami stwarzamy. Smuci mnie też troje Indian w strojach plemiennych, grających na ulicy 3 Maja. Mają pióropusze, mokasyny i fujarki z trzciny, grają i śpiewają czasem ich ludowe pieśni, a czasem Beatles’ów. Prawdziwi Indianie kupczą resztką swojej godności, którą łaskawie zostawili im biali ludzie i to na dodatek w Katowicach, najobrzydliwszym mieście świata. Taką sobie stwarzamy rzeczywistość. A może to nie są prawdziwi Indianie, tylko znowu zaczynam sobie coś wkręcać.
Mój wydział mieści się naprzeciw budynku Sejmu Wojewódzkiego. Smutny, szary budynek, niegdyś siedziba partii. Teraz pełny studentów, biegających, kserujących, palących dużo papierosów. Myślę sobie, że polonistyka to główny filar koncernów tytoniowych. Ja też palę. Kawa i papierosy to moi najstarsi i najwierniejsi towarzysze. Trochę młodszy jest alkohol.
c.d.n.