Dzisiaj będzie trochę inaczej, tak dla przełamania. Miała być część IV - “Instagramowe modelki”, ale uznałem, że od czasu do czasu warto zmienić trochę energię. Mam kilka luźnych notatek, które nie nadają się do opisania w tekstach traktujących o typach użytkowniczek Tindera. Wiele z tych notatek powstało w oparciu o historie, które usłyszałem na spotkaniach. Mam nadzieję, że żadna z Pań nie poczuje się urażona, że przekazuję te historie dalej, ale są one na tyle uniwersalne (no może poza jedną), że mogły przydarzyć się każdemu. Zmieniamy też dzisiaj płeć narratora. Usuwam się w cień i oddaję miejsce na scenie koleżankom.
Ja w swoim repertuarze również mam taką historię, ale z racji tego, że wciąż jeszcze utrzymuję kontakt z tą niewiastą, raczej się tutaj nie pojawi. Chociaż, kto wie? Zapytam ją czy będzie jej to przeszkadzało, wydaje się spoko.
A zatem…
Część IV - Historie koleżanek
1.
Staram się umawiać z facetami, którzy raczej nie mają zdjęć z gołą klatą, błyszczącym zegarkiem opartym o kierownicę z wyeksponowanym znaczkiem producenta czy wyciągiem z konta, na którym widać doklejone w paincie zera. Papierkiem lakmusowym jest często umiejętność czytania, która niestety wymiera wśród “prawdziwych mężczyzn”. Zdarzają się jednak i tacy, którzy w trakcie pierwszej rozmowy zapewniają, że czytają. I to ile! I to jakie nazwiska! Po kilku spotkaniach z takimi egzemplarzami jestem jednak raczej sceptyczna. Pamiętam jednego typa, z którym umówiłam się w kawiarni i nawet nie musiałam się za bardzo wysilać, żeby go odnaleźć. Gdzieś pod ścianą siedział przyczajony, a na samym brzegu stołu, tak na wszelki wypadek, gdybym miała wadę wzroku a la Stevie Wonder, leżała ona, książka. I to nie byle jaka! Mój drogi, kolega ewidentnie musiał zrobić porządny risercz w Internecie albo poprosił swoich zaufanych koleżków, żeby poradzili mu coś takiego, co od razu rozłoży moje nogi. Wiesz co przyniósł? Bukowskiego ku**a! Taki jest męski! Musiałam na chwilę przystanąć, a w mojej głowie odbyła się szybka debata. Uciekać? Może to jakiś żart? Może przypadek? Dobra, idę, raz się żyje.
Stwierdziłam, że będę udawała, że nawet nie zauważyłam tej książki. Zobaczymy jak chłopaczyna z tego wyjdzie. Zamówiłam kawę, pogadaliśmy chwilę o tym jak każdemu z nas minął dzień i widzę, że się typ czai na tę książkę. Zerka ukradkiem, puka palcem po okładce. O, widziałeś jaki ładny bar mają?, Ej, ekstra te krzesła vintage, nie?. Ze skroni zaczęła spływać mu kropelka potu. Chyba powoli zaczęło do niego docierać, że zastawiona pułapka nie zadziała. To jednak nie był koniec przedstawienia. W pewnym momencie, niby mimochodem, tak bardzo naturalnie, przeniósł książkę z jednej strony stołu na drugą, eksponując okładkę w bardzo nienaturalny sposób. Pomyślałam, że w sumie jest zabawnie, ciągniemy dalej to przedstawienie. Położył książkę, a ja dalej patrzę mu w oczy i się uśmiecham. Po kilku sekundach ciszy zapytałam: Co teraz czytasz? Nie zmieniając przy tym wyrazu twarzy. Chłopak był już kompletnie pogubiony, powoli przeniósł wzrok na bezużyteczny rekwizyt i uznał swoją porażkę. “Bukowskiego, kojarzysz?”. Czy kojarzę? Stary, nie tylko kojarzę, ale też doskonale wiem co Ty chcesz mi teraz powiedzieć. Jesteś męski, lubisz pić whisky, palisz szlugi i za nic masz sobie te wszystkie laski z Tindera, których miałeś już tabuny, bo przecież liczy się tylko ta kolejna. Doskonale wiem jaką wiadomość mi wysyłasz, ale wiesz co? Dla twojego dobra, malutka lekcja. “Nie, pierwsze słyszę, kto to?”. To był już jego koniec. Myślał, że skoro ja czytam, to będzie przecież naturalne, że znam Bukowskiego, że domyślę się ukrytego przekazu, że nie trzeba będzie mi zbyt wiele opowiadać. Może trochę zaatakuję Charlesa, może wiedza zdobyta na wikipedii pozwoli się trochę poprzekomarzać na ten temat i pokazać jaki to jest inteligentny. Nope, nie siadło. “Zaraz pogadamy, tylko muszę skoczyć do toalety”. Podparłam głowę i zadumałam się chwilę. Po co mi ten Tinder? Co ja tu robię? Przecież to jest jakiś żart. Wiesz kto się wtedy pojawił? Pani kelnerka, która ewidentnie przysłuchiwała się naszej rozmowie czy też ją obserwowała. Podeszła bardzo szybko i zapytała czy chcę zapłacić za swoją kawę, bo może od razu wbić kwotę na terminalu. Spojrzała w stronę łazienki i uśmiechnęła się do mnie. Ten uśmiech mówił wprost “Wiem co się dzieje, nie trać swojego czasu”. Nie jestem z tego dumna, wiem, nie powinnam tego robić, ale w sumie dlaczego nie? To przecież Tinder, ludzie robią gorsze rzeczy. Zapłaciłam i wyszłam pospiesznie, usuwając po drodze jego profil.
2.
No dobra, opowiem Ci to, ale pamiętaj, że to się nie przytrafiło mi, tylko mojej koleżance! Ok? Wierzysz mi, prawda? Naprawdę koleżance! To słuchaj… Umówiła sią na randkę z jakimś takim zwykłym typem. 6/10, ale był całkiem miły. Wszystko było zupełnie normalnie. Jakiś spacer, jakieś piwko, rozmowa się klei, typ bardzo sympatyczny. Nie ma na co narzekać. W ogóle była zdziwiona, że jest taki normalny. Druga, trzecia randka, żadnych czerwonych flag. W końcu trafili do niej do mieszkania. Tam jakiś serial, winko, przekąski, wiesz, standard. Zrobiło się intymnie, winko zaszumiało w głowie, no to pozwoliła sobie na odrobinę zbliżenia. Trochę się pocałowali, ale nic więcej. Takich randek były jeszcze ze dwie czy trzy i w pewnym momencie koleżanka zauważyła, że na twarzy, w okolicach ust, wyskakują jej jakieś krostki, ale wyglądały dosyć specyficznie. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie miała, a swoje lata już ma. Poszła więc do dermatologa, ten się przyjrzał i zlecił badania, bo w sumie nie jest przekonany co to jest. Pobrał próbki i wysłał do laboratorium.
Minęło kilka dni. Ona w tym czasie nie spotykała się z tym typem, no bo wiadomo, nie wyjdzie na miasto z takim ryjem (jej słowa). W końcu dostała telefon od tego dermatologa, że wyniki przyszły, ale on nie za bardzo jest w stanie z tym pomóc i jeśli się zgodzi, to wyśle je do swojego kolegi w jakimś tam szpitalu i umówi ją na wizytę. No dobra, spoko, trochę dziwne, trochę nerwy, ale w sumie czego innego spodziewać się po polskiej służbie zdrowia? Pewnie się okaże, że to nic wielkiego, ale coś tam im się pomieszało w laboratorium czy coś w tym stylu. Dostała info, że wizyta w szpitalu będzie na dniach. Spoko, całkiem szybko, przynajmniej tyle dobrego.
W szpitalu czekał na nią lekarz. I drugi lekarz. I jeszcze jeden lekarz. I dwóch policjantów. Okazało się, że bakterie, które znaleźli w pobranej próbce znajdują się w… ludzkim mięsie. Zapytali ją czy może poznała ostatnio jakąś nową osobę w swoim życiu? No tak. 6/10, ale całkiem miły. Żadnych czerwonych flag. Zajebiście. Zostawiła dane kolesia, bo nawet za bardzo się nie ukrywał z tym jak się nazywa, dostała jakiś antybiotyk i wróciła na chatę. Potem jeszcze miała kilka wizyt na komisariacie i dane było jej się dowiedzieć, że koleś należał do jakiejś sekty, która miała dostęp do kostnicy i stamtąd… no wiadomo co stamtąd. Smacznego.
Powrót stałego narratora - Historii takich jeszcze kilka mam, ale wydaje mi się, że tak jednorazowo wszystko przedstawić, to byłoby za dużo. Następny odcinek będzie już powrotem do piwnicznego narzekania, ale za jakiś czas wrzucę znowu historie zasłyszane.
Do następnego razu kochani!
Ja w swoim repertuarze również mam taką historię, ale z racji tego, że wciąż jeszcze utrzymuję kontakt z tą niewiastą, raczej się tutaj nie pojawi. Chociaż, kto wie? Zapytam ją czy będzie jej to przeszkadzało, wydaje się spoko.
A zatem…
Część IV - Historie koleżanek
1.
Staram się umawiać z facetami, którzy raczej nie mają zdjęć z gołą klatą, błyszczącym zegarkiem opartym o kierownicę z wyeksponowanym znaczkiem producenta czy wyciągiem z konta, na którym widać doklejone w paincie zera. Papierkiem lakmusowym jest często umiejętność czytania, która niestety wymiera wśród “prawdziwych mężczyzn”. Zdarzają się jednak i tacy, którzy w trakcie pierwszej rozmowy zapewniają, że czytają. I to ile! I to jakie nazwiska! Po kilku spotkaniach z takimi egzemplarzami jestem jednak raczej sceptyczna. Pamiętam jednego typa, z którym umówiłam się w kawiarni i nawet nie musiałam się za bardzo wysilać, żeby go odnaleźć. Gdzieś pod ścianą siedział przyczajony, a na samym brzegu stołu, tak na wszelki wypadek, gdybym miała wadę wzroku a la Stevie Wonder, leżała ona, książka. I to nie byle jaka! Mój drogi, kolega ewidentnie musiał zrobić porządny risercz w Internecie albo poprosił swoich zaufanych koleżków, żeby poradzili mu coś takiego, co od razu rozłoży moje nogi. Wiesz co przyniósł? Bukowskiego ku**a! Taki jest męski! Musiałam na chwilę przystanąć, a w mojej głowie odbyła się szybka debata. Uciekać? Może to jakiś żart? Może przypadek? Dobra, idę, raz się żyje.
Stwierdziłam, że będę udawała, że nawet nie zauważyłam tej książki. Zobaczymy jak chłopaczyna z tego wyjdzie. Zamówiłam kawę, pogadaliśmy chwilę o tym jak każdemu z nas minął dzień i widzę, że się typ czai na tę książkę. Zerka ukradkiem, puka palcem po okładce. O, widziałeś jaki ładny bar mają?, Ej, ekstra te krzesła vintage, nie?. Ze skroni zaczęła spływać mu kropelka potu. Chyba powoli zaczęło do niego docierać, że zastawiona pułapka nie zadziała. To jednak nie był koniec przedstawienia. W pewnym momencie, niby mimochodem, tak bardzo naturalnie, przeniósł książkę z jednej strony stołu na drugą, eksponując okładkę w bardzo nienaturalny sposób. Pomyślałam, że w sumie jest zabawnie, ciągniemy dalej to przedstawienie. Położył książkę, a ja dalej patrzę mu w oczy i się uśmiecham. Po kilku sekundach ciszy zapytałam: Co teraz czytasz? Nie zmieniając przy tym wyrazu twarzy. Chłopak był już kompletnie pogubiony, powoli przeniósł wzrok na bezużyteczny rekwizyt i uznał swoją porażkę. “Bukowskiego, kojarzysz?”. Czy kojarzę? Stary, nie tylko kojarzę, ale też doskonale wiem co Ty chcesz mi teraz powiedzieć. Jesteś męski, lubisz pić whisky, palisz szlugi i za nic masz sobie te wszystkie laski z Tindera, których miałeś już tabuny, bo przecież liczy się tylko ta kolejna. Doskonale wiem jaką wiadomość mi wysyłasz, ale wiesz co? Dla twojego dobra, malutka lekcja. “Nie, pierwsze słyszę, kto to?”. To był już jego koniec. Myślał, że skoro ja czytam, to będzie przecież naturalne, że znam Bukowskiego, że domyślę się ukrytego przekazu, że nie trzeba będzie mi zbyt wiele opowiadać. Może trochę zaatakuję Charlesa, może wiedza zdobyta na wikipedii pozwoli się trochę poprzekomarzać na ten temat i pokazać jaki to jest inteligentny. Nope, nie siadło. “Zaraz pogadamy, tylko muszę skoczyć do toalety”. Podparłam głowę i zadumałam się chwilę. Po co mi ten Tinder? Co ja tu robię? Przecież to jest jakiś żart. Wiesz kto się wtedy pojawił? Pani kelnerka, która ewidentnie przysłuchiwała się naszej rozmowie czy też ją obserwowała. Podeszła bardzo szybko i zapytała czy chcę zapłacić za swoją kawę, bo może od razu wbić kwotę na terminalu. Spojrzała w stronę łazienki i uśmiechnęła się do mnie. Ten uśmiech mówił wprost “Wiem co się dzieje, nie trać swojego czasu”. Nie jestem z tego dumna, wiem, nie powinnam tego robić, ale w sumie dlaczego nie? To przecież Tinder, ludzie robią gorsze rzeczy. Zapłaciłam i wyszłam pospiesznie, usuwając po drodze jego profil.
2.
No dobra, opowiem Ci to, ale pamiętaj, że to się nie przytrafiło mi, tylko mojej koleżance! Ok? Wierzysz mi, prawda? Naprawdę koleżance! To słuchaj… Umówiła sią na randkę z jakimś takim zwykłym typem. 6/10, ale był całkiem miły. Wszystko było zupełnie normalnie. Jakiś spacer, jakieś piwko, rozmowa się klei, typ bardzo sympatyczny. Nie ma na co narzekać. W ogóle była zdziwiona, że jest taki normalny. Druga, trzecia randka, żadnych czerwonych flag. W końcu trafili do niej do mieszkania. Tam jakiś serial, winko, przekąski, wiesz, standard. Zrobiło się intymnie, winko zaszumiało w głowie, no to pozwoliła sobie na odrobinę zbliżenia. Trochę się pocałowali, ale nic więcej. Takich randek były jeszcze ze dwie czy trzy i w pewnym momencie koleżanka zauważyła, że na twarzy, w okolicach ust, wyskakują jej jakieś krostki, ale wyglądały dosyć specyficznie. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie miała, a swoje lata już ma. Poszła więc do dermatologa, ten się przyjrzał i zlecił badania, bo w sumie nie jest przekonany co to jest. Pobrał próbki i wysłał do laboratorium.
Minęło kilka dni. Ona w tym czasie nie spotykała się z tym typem, no bo wiadomo, nie wyjdzie na miasto z takim ryjem (jej słowa). W końcu dostała telefon od tego dermatologa, że wyniki przyszły, ale on nie za bardzo jest w stanie z tym pomóc i jeśli się zgodzi, to wyśle je do swojego kolegi w jakimś tam szpitalu i umówi ją na wizytę. No dobra, spoko, trochę dziwne, trochę nerwy, ale w sumie czego innego spodziewać się po polskiej służbie zdrowia? Pewnie się okaże, że to nic wielkiego, ale coś tam im się pomieszało w laboratorium czy coś w tym stylu. Dostała info, że wizyta w szpitalu będzie na dniach. Spoko, całkiem szybko, przynajmniej tyle dobrego.
W szpitalu czekał na nią lekarz. I drugi lekarz. I jeszcze jeden lekarz. I dwóch policjantów. Okazało się, że bakterie, które znaleźli w pobranej próbce znajdują się w… ludzkim mięsie. Zapytali ją czy może poznała ostatnio jakąś nową osobę w swoim życiu? No tak. 6/10, ale całkiem miły. Żadnych czerwonych flag. Zajebiście. Zostawiła dane kolesia, bo nawet za bardzo się nie ukrywał z tym jak się nazywa, dostała jakiś antybiotyk i wróciła na chatę. Potem jeszcze miała kilka wizyt na komisariacie i dane było jej się dowiedzieć, że koleś należał do jakiejś sekty, która miała dostęp do kostnicy i stamtąd… no wiadomo co stamtąd. Smacznego.
Powrót stałego narratora - Historii takich jeszcze kilka mam, ale wydaje mi się, że tak jednorazowo wszystko przedstawić, to byłoby za dużo. Następny odcinek będzie już powrotem do piwnicznego narzekania, ale za jakiś czas wrzucę znowu historie zasłyszane.
Do następnego razu kochani!
Ostatnio edytowany:
2022-09-13 11:37:26