@LordKaftan Gdyby była odpowiednia organizacja i większość lekarzy z powołania, a nie nabijania sobie kasy, to leczenie też by wyglądało zupełnie inaczej. Najważniejsza jest diagnoza, a potem leczenie. A wiemy, jak jest obecnie z diagnozami - czekanie, czekanie i czekanie, leczenie na chybił trafił albo żadnego leczenia, bo nie ma diagnozy, a choroba która niszczy organizm rozwija się, a ciągle i wszędzie są zalecenia, aby iść natychmiast do lekarza, jeśli widzi się u siebie jakieś niepokojące objawy.
Urządzeń i możliwości postawienia diagnozy jest coraz więcej, ale niestety coraz gorzej dla pacjenta.
I nie pisz, że nie wszystkim starczy dostępu do TK czy MRI, bo też nie wszystkim takie badanie jest potrzebne, ale o dziwo prywatnie nie ma z tym problemu i jest dość lekarzy, aby prywatnie porobić takie badania. O czym to świadczy?
Podam swój przykład - bardzo źle się czułam, m. inn. straszne osłabienie. Lekarz rodzinny - a to już wiek i ma pani prawo tak się czuć. Bzdura - moja znajoma 5 lat młodsza i tego nie odczuwa.
Uparłam się, żeby dał mi skierowanie na TSH tarczycy, bo według mnie po moich objawach, to mógł być problem z tarczycą. Niestety nie dał. Zrobiłam badanie prywatnie i okazało się, że rzeczywiście jest bardzo duży problem z tarczycą. Dostałam skierowanie do endokrynologa i co? Termin za 10 miesięcy - mam czekać tyle czasu bez leków, a przecież niesprawna tarczyca rozwala cały organizm. Zaczęłam się kłócić w przychodni i jakoś znalazło się okienko już w następnym tygodniu. Endokrynolog kieruje mnie na UZG tarczycy, że mam iść się zapisać do rejestracji. I co? Termin za 8 miesięcy. O, myślę w gumki ze mną grają. Z powrotem do endokrynologa, który jeszcze przyjmuje pacjentów i pytam go? Dlaczego nie zrobi mi teraz tego USG, skoro ma USG na miejscu, w swoim gabinecie, tylko znowu mam czekać tyle miesięcy. Powiedział, że tak nie można, bo koszty, bo organizacja nie pozwala, że może mi to zrobić tu teraz prywatnie, więc uparłam się i powiedziałam z krzykiem - nie wyjdę z tego gabinetu, dopóki nie zrobi mi pan USG na ubezpieczenie i zacznie mnie leczyć.
Nie wyszłam, zrobił USG i dał receptę na hormon, zalecił następną wizytę. Zapamiętał mnie i na następnej wizycie powiedział, ależ była pani zdenerwowana - myślałem, że zabije mnie pani i tu się zaśmiał. Zapytałam, a czy pan by się nie zdenerwował, gdyby pan musiał według procedur czekać 18 miesięcy na diagnozę i lek? Nic nie odpowiedział. Leczę się u niego do dzisiaj.

Wiele osób, zanim postawi się im diagnozę i wdroży leczenie nie doczeka się medycznego zaopiekowania przy takiej organizacji, a nie każdego stać na leczenie prywatne i nie każdy potrafi walczyć o swoje.