Kiedyś człowiek postawił stopę na księżycu, a te wydarzenie, jak i cała seria zdarzeń je poprzedzających, a potem następujących po nim, wpłynęła znacząco na naszą dzisiejszą rzeczywistość. I co wspólnego z tym ma PiS? Zapraszam do lektury niniejszego artykułu!
Marzenia
Pewnego dnia niejaki Goodard, amerykański uczony, fizyk, futurysta oraz marzyciel zaobserwował, że spalanie ogromnej ilości paliwa płynnego w krótkim czasie wyzwala równie ogromną ilość energii. Obserwację tę sprowokował on sam, gdyż bardzo interesowały go chińskie fajerwerki i zaczął zastanawiać się, jak paliwo stałe (proch) napędza to ustrojstwo. Chińskie rakiety osiągały niesamowitą prędkość i wysokość w krótkim czasie i Goodard zanotował, że można uzyskać podobny efekt spalając paliwo płynne – i tę informację „sprzedał” kilku kolegom, a oni mu uwierzyli. I tak rozpoczęła się era lotów w kosmos. No, bardzo w skrócie.
Niezależnie od amerykańskiego uczonego, w bolszewickiej Rosji, niejaki Korolew, poczynił dokładnie tę samą obserwację, zaś w Niemczech identyczne wnioski wyciągnął Von Braun. Te trzy indywidua były naukowymi wyrzutkami w swoim myśleniu z kilku względów: po pierwsze, to o czym mówili nie miało sensu, a po drugie, zastosowania militarnego, zaś po trzecie, ich obserwacje czy też poglądy były niezrozumiałe. Każdy ze wspomnianych naukowców tworzył wizję pojazdu z napędem rakietowym, którego misją było czysto naukowe opuszczenie Ziemi. Marzenia mieć to wielka rzecz, toteż panowie założyli koła naukowe i przy piwku, wieczorami, snuli swoje plany i prowadzili badania. Nikt ich nie słuchał, nikt nie finansował, nikt im nie kibicował. Rzeczy miały się zmienić jeszcze w trakcie następnej wojny.
Marzenia ludzi o badaniu przestrzeni kosmicznej, czyli tego co znajduje się poza naszą atmosferą, doprowadziły do ogromnego, niesamowitego procesu przemian w przestrzeni cywilnej jak i militarnej – jest to doskonały przykład „efektu motyla”, który dotknął nas wszystkich i wywarł wpływ na dzisiejszy świat.
Startujemy
A, w ogóle, skąd chęć opuszczenia Ziemi w celach naukowych? Zaburzę chronologię wielokrotnie w tym artykule, i zacznę od... roku 1877 roku, kiedy Asaph Hall odkrył księżyce Marsa i oznajmił światu, że na planecie znajdują się tunele wybudowane przez Marsjan. Po tym wydarzeniu świat oszalał na punkcie obcej cywilizacji i po prostu chciano poznać Zielonych Ludzików..., których opisał H.G. Wells w 1898 roku w noweli „Wojna Światów”. Te wydarzenia, bardzo ówcześnie medialne, rozbudziły wyobraźnię nie tylko samych czytelników, ale przede wszystkim środowiska naukowe, z których wywodzili się prekursorzy tacy jak Goodard, Von Braun i Korolew.
Drugim punktem zwrotnym w tej historii było zrzucenie bomby na Hiroszimę i Nagasaki w 1945 roku, co zakończyło II Wojnę Światową. Ale, do cholery, co ma to wszystko razem wspólnego? Ano ma, i to więcej niż myślicie!
Wspomniani panowie, wraz z całą rzeszą pomocników, do momentu pierwszego, bojowego ataku nuklearnego, byli odmieńcami, którzy li tylko dawali do prasy poczytne treści rozbudzające fantazję wszelkiej maści pisarzy. Lecz gdy Fatman i Little Boy spadły na Japońskie miasta, a na świecie zaczął tworzyć się nowy ład, ich wiedza i „mrzonki” zaczęły być poważnie brane pod uwagę. Przede wszystkim rząd Stanów Zjednoczonych interesował się tym, jak ewentualnie dostarczyć w sposób niezakłócony, ładunek do ZSRR, czyli do państwa, które znacząco urosło w siłę militarną w trakcie wojny i stanowiło realne zagrożenie w bliskiej przyszłości. To były początki „zimnej wojny” i jeszcze zanim termin został użyty, stratedzy oraz teoretycy wojskowi chcieli użyć nowej broni na odległość.
Wtedy zwrócili oczy na prace Von Brauna. Wbrew powszechnej (i mylnej) opinii, niemiecki uczony jest uważany za „ojca” sukcesu programu Gemini, a także późniejszego, Apollo, jednak w całej historii był jedynie człowiekiem z wizją i wiedza, którą Amerykanie wykorzystali w sposób nieznaczny, posiłkując się rodzimymi naukowcami i technikami. Rakiety V2 i V3 użyte podczas ataków na Londyn w trakcie II WŚ były „paliwem” na pomysły rodzące się w amerykańskich głowach – tylko, że chciano umieścić w nich nową broń nuklearną i w ten sposób przygotować niespodziankę dla Czerwonych. Więc od tego momentu, każdy element historii lotów w kosmos miał fundamenty czysto militarne: dążenie do unicestwienia wroga w ataku z kosmosu (co potem wykorzystały głowy w Hollywood i stworzyły taki film jak „Space Cowboys” w reż. Clinta Eastwooda).
Rakiety projektu Von Brauna miały szereg wad, z których najważniejszą była celność – wobec czego ich użycie, nawet z ładunkiem nuklearnym, pozostawiało wiele do życzenia. Z kolei zasięg nie pozwoliłby amerykańcom na dosięgnięcie Moskwy z okupowanego Berlina. Sam Von Braun był zwolennikiem silników rakietowych, zaś rząd USA zapatrywał się na konstrukcje odrzutowe, zwłaszcza z tego względu, że konstrukcje typu Me262 rozbudzały fantazje wojskowych związane z nowoczesną flotą lotniskowców. Jednak w 1946 roku, gdy cała przygoda z lotami w kosmos się rozpoczęła, żadne z ww. rozwiązań nie pozwalało na dostarczenie „przesyłki” do Czerwonych w skuteczny sposób. Z drugiej strony ZSRR nie dysponowało w tym czasie własną „przesyłką” i nie bardzo wiedzieli, co mają dostarczyć, toteż nie zaprzątali sobie głowy, jak to zrobić – dlatego rozwój silników rakietowych stanął w miejscu i Korolew, w przeciwieństwie do kolegów z USA, nadal pozostał hobbystą, zamiast rządowym pracownikiem.
Podsumowując – zabawa zaczęła się na dobre, gdy w grę wszedł nowy ładunek, czyli głowica nuklearna. I tak to się... zaczęło. I dlatego mamy skanery, aparaty cyfrowe, telefony komórkowe i komputery... Proste, prawda?
Polityka w kosmosie. I na Ziemi. Propaganda!
Wyścig w kosmos miał olbrzymi wpływ na nas, nas dzisiejszych, na politykę i na cały świat. Jednym z wyjątkowych wynalazków, który kochamy po dziś dzień, jest aparat cyfrowy, zawarty w telefonie. O tym napiszę nieco dalej. Drugim wydarzeniem jest nasz ustrój i upadek ZSRR. Nie, to nie przypadek, że loty w kosmos zmieniały całe rządy i dały nam, Polakom, wolność. I absolutnie nie naciągam faktów – zresztą, zobaczycie to na własne oczy.
Świat po IIWŚ był w rozsypce poglądowej – z jednej strony gigant USA pokazał, na czym polega siła gospodarki, z drugiej ZSRR udowodniła, że Komunizm to najpotężniejsze narzędzie dające szczęście. Obie frakcje prześcigały się w propagandzie, która miała za zadanie przeciągnąć niepewnych na swoją stronę, a tych zadeklarowanych ugruntować w swoich przekonaniach. Broń nuklearna była w tym przypadku kartą przetargową, dlatego początkowo to USA wiodły prym w zbliżaniu się do ludu. Jednak w 1949 roku, gdy Sowieci odpalili swój pierwszy ładunek nuklearny, świat znów znalazł się na rozstaju dróg.
Komunizm wdarł się w serca ludzi już przed I WŚ, ale na dobre zaczął grac melodię przyszłości jeszcze przed wojną, gdy związki komunistyczne propagowały swoje poglądy niemal na wszystkich kontynentach, w tym w Ameryce Północnej, a dokładnie USA. Pomyślicie „co, do cholery, ma komunizm z lotami w kosmos?” - ja odpowiem... WSZYSTKO.
Gdy opadł kurz po wojennej batalii w 1945 roku, jak wspomniałem, nastawał nowy ład. Propaganda rosyjska rozdmuchiwała swój sukces, głosząc o tym, jak komuna przyczyniła się do sukcesu. I to działało na ludzi na całym świecie – nie było skrajności poglądowych, po prostu czytelnicy tej propagandy, odbiorcy, musieli dostrzec „zajebistość” komunizmu. Rząd USA, głoszący demokrację, widział w tym ogromne zagrożenie i z tego powodu przeciwdziałał tym wieściom, jak tylko mógł. I do roku 1957 skutecznie „dławił” komunizm, ale wówczas pojawiła się nowa rzecz – rakieta R-7... Pamiętacie Koroleva, tego kolesia co w stodole, przy piwku, tworzył naukowe plany na przyszłość? Otóż, jak amerykańce zwinęli po wojnie naukowców z Niemiec, rząd Stalina nie miał za bardzo ruchu, i zwrócił oczy w swoje terytorium, aby odszukać „idiotów”, którzy zbudują jakiś szajs, mogący dostarczyć „ładunek”. I jednym z tych „idiotów” był Korolev, który zaraz po wojnie dostał swoją katedrę naukową oraz dość spore fundusze, aby zbudować transporter dla „przesyłki”. Udało mu się tego dokonać we wspomnianym roku 1957 z rakietą R-7, której zasięg ponad 6tyś. Km pozwalał na osiągnięcie stolicy USA, zakładając że pocisk zostanie wystrzelony gdzieś blisko cieśniny Berlinga.
Po tym wydarzeniu propaganda ZRSS oszalała – ale ze skutkiem takim, że to Rosja była tym WIELKIM, przy którym USA jawiło się jak dziecko we mgle. Nowy ład zaczął nabierać czerwonych barw i nic nie stało na przeszkodzie, aby przyjąć je i żyć w szczęściu, jakim komunizm był w propagandzie.
Propaganda Czerwonych rozkręcała się na dobre. Kraje Związku, choć biedne, czuły się dobrze pod skrzydłami ZSRR, a te które miały bunty (np. Kuba, Węgry, Chiny) zaczęły mocno zapatrywać się w ustrój komunistyczny. Nawet w USA „czerwoni” poczynali sobie coraz śmielej, i związki komunistyczne znajdujące się poza kontrolą urzędową, zaczynały rosnąc w siłę. Nowy ład przybierał czerwonych barw i światu groziło, że stanie się całkowicie komunistyczny.
Cdn...
Marzenia
Pewnego dnia niejaki Goodard, amerykański uczony, fizyk, futurysta oraz marzyciel zaobserwował, że spalanie ogromnej ilości paliwa płynnego w krótkim czasie wyzwala równie ogromną ilość energii. Obserwację tę sprowokował on sam, gdyż bardzo interesowały go chińskie fajerwerki i zaczął zastanawiać się, jak paliwo stałe (proch) napędza to ustrojstwo. Chińskie rakiety osiągały niesamowitą prędkość i wysokość w krótkim czasie i Goodard zanotował, że można uzyskać podobny efekt spalając paliwo płynne – i tę informację „sprzedał” kilku kolegom, a oni mu uwierzyli. I tak rozpoczęła się era lotów w kosmos. No, bardzo w skrócie.
Niezależnie od amerykańskiego uczonego, w bolszewickiej Rosji, niejaki Korolew, poczynił dokładnie tę samą obserwację, zaś w Niemczech identyczne wnioski wyciągnął Von Braun. Te trzy indywidua były naukowymi wyrzutkami w swoim myśleniu z kilku względów: po pierwsze, to o czym mówili nie miało sensu, a po drugie, zastosowania militarnego, zaś po trzecie, ich obserwacje czy też poglądy były niezrozumiałe. Każdy ze wspomnianych naukowców tworzył wizję pojazdu z napędem rakietowym, którego misją było czysto naukowe opuszczenie Ziemi. Marzenia mieć to wielka rzecz, toteż panowie założyli koła naukowe i przy piwku, wieczorami, snuli swoje plany i prowadzili badania. Nikt ich nie słuchał, nikt nie finansował, nikt im nie kibicował. Rzeczy miały się zmienić jeszcze w trakcie następnej wojny.
Marzenia ludzi o badaniu przestrzeni kosmicznej, czyli tego co znajduje się poza naszą atmosferą, doprowadziły do ogromnego, niesamowitego procesu przemian w przestrzeni cywilnej jak i militarnej – jest to doskonały przykład „efektu motyla”, który dotknął nas wszystkich i wywarł wpływ na dzisiejszy świat.
Startujemy
A, w ogóle, skąd chęć opuszczenia Ziemi w celach naukowych? Zaburzę chronologię wielokrotnie w tym artykule, i zacznę od... roku 1877 roku, kiedy Asaph Hall odkrył księżyce Marsa i oznajmił światu, że na planecie znajdują się tunele wybudowane przez Marsjan. Po tym wydarzeniu świat oszalał na punkcie obcej cywilizacji i po prostu chciano poznać Zielonych Ludzików..., których opisał H.G. Wells w 1898 roku w noweli „Wojna Światów”. Te wydarzenia, bardzo ówcześnie medialne, rozbudziły wyobraźnię nie tylko samych czytelników, ale przede wszystkim środowiska naukowe, z których wywodzili się prekursorzy tacy jak Goodard, Von Braun i Korolew.
Drugim punktem zwrotnym w tej historii było zrzucenie bomby na Hiroszimę i Nagasaki w 1945 roku, co zakończyło II Wojnę Światową. Ale, do cholery, co ma to wszystko razem wspólnego? Ano ma, i to więcej niż myślicie!
Wspomniani panowie, wraz z całą rzeszą pomocników, do momentu pierwszego, bojowego ataku nuklearnego, byli odmieńcami, którzy li tylko dawali do prasy poczytne treści rozbudzające fantazję wszelkiej maści pisarzy. Lecz gdy Fatman i Little Boy spadły na Japońskie miasta, a na świecie zaczął tworzyć się nowy ład, ich wiedza i „mrzonki” zaczęły być poważnie brane pod uwagę. Przede wszystkim rząd Stanów Zjednoczonych interesował się tym, jak ewentualnie dostarczyć w sposób niezakłócony, ładunek do ZSRR, czyli do państwa, które znacząco urosło w siłę militarną w trakcie wojny i stanowiło realne zagrożenie w bliskiej przyszłości. To były początki „zimnej wojny” i jeszcze zanim termin został użyty, stratedzy oraz teoretycy wojskowi chcieli użyć nowej broni na odległość.
Wtedy zwrócili oczy na prace Von Brauna. Wbrew powszechnej (i mylnej) opinii, niemiecki uczony jest uważany za „ojca” sukcesu programu Gemini, a także późniejszego, Apollo, jednak w całej historii był jedynie człowiekiem z wizją i wiedza, którą Amerykanie wykorzystali w sposób nieznaczny, posiłkując się rodzimymi naukowcami i technikami. Rakiety V2 i V3 użyte podczas ataków na Londyn w trakcie II WŚ były „paliwem” na pomysły rodzące się w amerykańskich głowach – tylko, że chciano umieścić w nich nową broń nuklearną i w ten sposób przygotować niespodziankę dla Czerwonych. Więc od tego momentu, każdy element historii lotów w kosmos miał fundamenty czysto militarne: dążenie do unicestwienia wroga w ataku z kosmosu (co potem wykorzystały głowy w Hollywood i stworzyły taki film jak „Space Cowboys” w reż. Clinta Eastwooda).
Rakiety projektu Von Brauna miały szereg wad, z których najważniejszą była celność – wobec czego ich użycie, nawet z ładunkiem nuklearnym, pozostawiało wiele do życzenia. Z kolei zasięg nie pozwoliłby amerykańcom na dosięgnięcie Moskwy z okupowanego Berlina. Sam Von Braun był zwolennikiem silników rakietowych, zaś rząd USA zapatrywał się na konstrukcje odrzutowe, zwłaszcza z tego względu, że konstrukcje typu Me262 rozbudzały fantazje wojskowych związane z nowoczesną flotą lotniskowców. Jednak w 1946 roku, gdy cała przygoda z lotami w kosmos się rozpoczęła, żadne z ww. rozwiązań nie pozwalało na dostarczenie „przesyłki” do Czerwonych w skuteczny sposób. Z drugiej strony ZSRR nie dysponowało w tym czasie własną „przesyłką” i nie bardzo wiedzieli, co mają dostarczyć, toteż nie zaprzątali sobie głowy, jak to zrobić – dlatego rozwój silników rakietowych stanął w miejscu i Korolew, w przeciwieństwie do kolegów z USA, nadal pozostał hobbystą, zamiast rządowym pracownikiem.
Podsumowując – zabawa zaczęła się na dobre, gdy w grę wszedł nowy ładunek, czyli głowica nuklearna. I tak to się... zaczęło. I dlatego mamy skanery, aparaty cyfrowe, telefony komórkowe i komputery... Proste, prawda?
Polityka w kosmosie. I na Ziemi. Propaganda!
Wyścig w kosmos miał olbrzymi wpływ na nas, nas dzisiejszych, na politykę i na cały świat. Jednym z wyjątkowych wynalazków, który kochamy po dziś dzień, jest aparat cyfrowy, zawarty w telefonie. O tym napiszę nieco dalej. Drugim wydarzeniem jest nasz ustrój i upadek ZSRR. Nie, to nie przypadek, że loty w kosmos zmieniały całe rządy i dały nam, Polakom, wolność. I absolutnie nie naciągam faktów – zresztą, zobaczycie to na własne oczy.
Świat po IIWŚ był w rozsypce poglądowej – z jednej strony gigant USA pokazał, na czym polega siła gospodarki, z drugiej ZSRR udowodniła, że Komunizm to najpotężniejsze narzędzie dające szczęście. Obie frakcje prześcigały się w propagandzie, która miała za zadanie przeciągnąć niepewnych na swoją stronę, a tych zadeklarowanych ugruntować w swoich przekonaniach. Broń nuklearna była w tym przypadku kartą przetargową, dlatego początkowo to USA wiodły prym w zbliżaniu się do ludu. Jednak w 1949 roku, gdy Sowieci odpalili swój pierwszy ładunek nuklearny, świat znów znalazł się na rozstaju dróg.
Komunizm wdarł się w serca ludzi już przed I WŚ, ale na dobre zaczął grac melodię przyszłości jeszcze przed wojną, gdy związki komunistyczne propagowały swoje poglądy niemal na wszystkich kontynentach, w tym w Ameryce Północnej, a dokładnie USA. Pomyślicie „co, do cholery, ma komunizm z lotami w kosmos?” - ja odpowiem... WSZYSTKO.
Gdy opadł kurz po wojennej batalii w 1945 roku, jak wspomniałem, nastawał nowy ład. Propaganda rosyjska rozdmuchiwała swój sukces, głosząc o tym, jak komuna przyczyniła się do sukcesu. I to działało na ludzi na całym świecie – nie było skrajności poglądowych, po prostu czytelnicy tej propagandy, odbiorcy, musieli dostrzec „zajebistość” komunizmu. Rząd USA, głoszący demokrację, widział w tym ogromne zagrożenie i z tego powodu przeciwdziałał tym wieściom, jak tylko mógł. I do roku 1957 skutecznie „dławił” komunizm, ale wówczas pojawiła się nowa rzecz – rakieta R-7... Pamiętacie Koroleva, tego kolesia co w stodole, przy piwku, tworzył naukowe plany na przyszłość? Otóż, jak amerykańce zwinęli po wojnie naukowców z Niemiec, rząd Stalina nie miał za bardzo ruchu, i zwrócił oczy w swoje terytorium, aby odszukać „idiotów”, którzy zbudują jakiś szajs, mogący dostarczyć „ładunek”. I jednym z tych „idiotów” był Korolev, który zaraz po wojnie dostał swoją katedrę naukową oraz dość spore fundusze, aby zbudować transporter dla „przesyłki”. Udało mu się tego dokonać we wspomnianym roku 1957 z rakietą R-7, której zasięg ponad 6tyś. Km pozwalał na osiągnięcie stolicy USA, zakładając że pocisk zostanie wystrzelony gdzieś blisko cieśniny Berlinga.
Po tym wydarzeniu propaganda ZRSS oszalała – ale ze skutkiem takim, że to Rosja była tym WIELKIM, przy którym USA jawiło się jak dziecko we mgle. Nowy ład zaczął nabierać czerwonych barw i nic nie stało na przeszkodzie, aby przyjąć je i żyć w szczęściu, jakim komunizm był w propagandzie.
Propaganda Czerwonych rozkręcała się na dobre. Kraje Związku, choć biedne, czuły się dobrze pod skrzydłami ZSRR, a te które miały bunty (np. Kuba, Węgry, Chiny) zaczęły mocno zapatrywać się w ustrój komunistyczny. Nawet w USA „czerwoni” poczynali sobie coraz śmielej, i związki komunistyczne znajdujące się poza kontrolą urzędową, zaczynały rosnąc w siłę. Nowy ład przybierał czerwonych barw i światu groziło, że stanie się całkowicie komunistyczny.
Cdn...
--
I am the law!