Posty dotyczące zimy oraz moje doświadczenia z wcześniejszymi mocnymi zimami sprowokowały mnie do popełnienia kolejnego odcinka. Wydarzenia przytoczone są pełnym autentykiem w który sam nie wierzę.
Jest zima. Wreszcie. A jak mówi klasyk: „Jest zima więc musi być zimno.”
Ja z psem jesteśmy mega zadowoleni. Walamy się w zaspach, ganiamy po śniegu, nawet się wypi%$#oliłem parę razy ale czysta frajda.
Mieszkamy blisko „metropolii” ale lekko na uboczu, gdzie jeszcze pług, posypywanie drogi i inne dobrodziejstwa cywilizacji są jak Krzysztof Kolumb, który zaszczycił swoją obecnością „Amerykę” – moim zdaniem mógłby się nie pojawić, bo tubylcy świetnie sobie dawali radę.
Do córki (lv 16) zapowiedziały się koleżanki. Cóż, nie mam przeciwskazań. Ciągłe kontakty online nie prowadzą do niczego dobrego.
Autobus (miejski) zatrzymuje się ok 1,5 km od domu więc trzeba lecieć „z buta”. Może i mógłbym podjechać autem, bo mam czas ale.. nie. Młoda wyszła po koleżanki. Droga z przystanku (usłyszałem po wejściu koleżanek) była jak z PKSu (chociaż pewnie żadna w życiu PKSem nie jechała).
Po dotarciu do domu, brodząc w zaspach śniegu po podeszwę a czasem po kostki wyczerpanie gości było olbrzymie. Tym bardziej, że każda miała gołe kostki. Ogólnie ubrane były jak „nastolatki” na imprezę niż na normalne wyjście w czasie jako-takiej zimy.
Kulminacja jednak czekała na swoją odsłonę.
Koleżanki uwielbiają mojego psa i z radością zadeklarowały wyjście z nim na spacer. (Dla mnie bomba, niech lecą, córka da sobie radę a reszta mnie nie obchodzi )
Przed ich wyjściem, zasugerowałem cieplejszy ubiór i że córka zapoda jakieś czapki czy inne elementy garderoby ale spojrzenia jak na starego pryka odwiodły mnie od mocniejszego zachęcania.
Minęła godzina.
Wpada szarańcza. Gęby czerwone, uszy sine (czapek się nie zakłada, bo nie), dwie na nogach miały jakieś „adidasy” więc nogi zamarznięte. Trzecia – wraca z jednym butem, bo drugi ugrzęzł w zamarzniętym bajorku, które chciała wypróbować jak jest zamarznięte i jedna noga wpadła. But zassało.
Ogólny lament, deklaracje, że już nie przyjadą, że tu normalnie jest wieś i jak można pola nie odśnieżyć
Jedna miała rękawiczki (przez chwilę myślałem, że najmądrzejsza, bo ma rękawiczki) uwalone w kulkach zamarzniętego śniegu, które postanowiła ogrzać w blasku rozpalonego kominka. W tym celu powiesiła je na poręczy bezpośrednio przylegającej do paleniska. Po kilku minutach rękawiczki spłynęły plastikiem na podłogę. Czyszczenie zajęło mi kilka godzin.
Wymrzemy, to pewne…
Może jednak, to globalne ocieplenie nie jest takie złe.
Jeśli jednak będzie więcej takich zim, jakich nie zna współczesna młodzież, to jak nie zamarzną po godzinnym spacerze, to umrą na zapalenie płuc po nim.
Jest zima. Wreszcie. A jak mówi klasyk: „Jest zima więc musi być zimno.”
Ja z psem jesteśmy mega zadowoleni. Walamy się w zaspach, ganiamy po śniegu, nawet się wypi%$#oliłem parę razy ale czysta frajda.
Mieszkamy blisko „metropolii” ale lekko na uboczu, gdzie jeszcze pług, posypywanie drogi i inne dobrodziejstwa cywilizacji są jak Krzysztof Kolumb, który zaszczycił swoją obecnością „Amerykę” – moim zdaniem mógłby się nie pojawić, bo tubylcy świetnie sobie dawali radę.
Do córki (lv 16) zapowiedziały się koleżanki. Cóż, nie mam przeciwskazań. Ciągłe kontakty online nie prowadzą do niczego dobrego.
Autobus (miejski) zatrzymuje się ok 1,5 km od domu więc trzeba lecieć „z buta”. Może i mógłbym podjechać autem, bo mam czas ale.. nie. Młoda wyszła po koleżanki. Droga z przystanku (usłyszałem po wejściu koleżanek) była jak z PKSu (chociaż pewnie żadna w życiu PKSem nie jechała).
Po dotarciu do domu, brodząc w zaspach śniegu po podeszwę a czasem po kostki wyczerpanie gości było olbrzymie. Tym bardziej, że każda miała gołe kostki. Ogólnie ubrane były jak „nastolatki” na imprezę niż na normalne wyjście w czasie jako-takiej zimy.
Kulminacja jednak czekała na swoją odsłonę.
Koleżanki uwielbiają mojego psa i z radością zadeklarowały wyjście z nim na spacer. (Dla mnie bomba, niech lecą, córka da sobie radę a reszta mnie nie obchodzi )
Przed ich wyjściem, zasugerowałem cieplejszy ubiór i że córka zapoda jakieś czapki czy inne elementy garderoby ale spojrzenia jak na starego pryka odwiodły mnie od mocniejszego zachęcania.
Minęła godzina.
Wpada szarańcza. Gęby czerwone, uszy sine (czapek się nie zakłada, bo nie), dwie na nogach miały jakieś „adidasy” więc nogi zamarznięte. Trzecia – wraca z jednym butem, bo drugi ugrzęzł w zamarzniętym bajorku, które chciała wypróbować jak jest zamarznięte i jedna noga wpadła. But zassało.
Ogólny lament, deklaracje, że już nie przyjadą, że tu normalnie jest wieś i jak można pola nie odśnieżyć
Jedna miała rękawiczki (przez chwilę myślałem, że najmądrzejsza, bo ma rękawiczki) uwalone w kulkach zamarzniętego śniegu, które postanowiła ogrzać w blasku rozpalonego kominka. W tym celu powiesiła je na poręczy bezpośrednio przylegającej do paleniska. Po kilku minutach rękawiczki spłynęły plastikiem na podłogę. Czyszczenie zajęło mi kilka godzin.
Wymrzemy, to pewne…
Może jednak, to globalne ocieplenie nie jest takie złe.
Jeśli jednak będzie więcej takich zim, jakich nie zna współczesna młodzież, to jak nie zamarzną po godzinnym spacerze, to umrą na zapalenie płuc po nim.
--
Robię dobrze.