Trzecia część serii, która jak pokazaliście, bardzo Wam się spodobała. Dziękuję za czytanie i zapraszam na kolejną odsłonę. Napisze tylko, że tych „dobrych” historii, wyróżniających się znacząco od rutynowych działań nie ma aż tak wiele. Przez kilka lat pracy uzbierało się ich kilkanaście... Także, seria nie będzie zbyt długa. W tym wątku także odpowiem na kilka pytań, które pojawiły się w komentarzach.
Domorosły prawnik
Ująłem gościa na kradzieży żarówek samochodowych. Szybka, bezproblemowa akcja. Współpracował dobrze. Przyjechała policja, otrzymał mandat (niewysoki). Czynności zakończone, pani policjanta informuje jegomościa, że go wyprowadzi ze sklepu. Wychodzą, a ja już siedzę na monitorku. Nagle patrzę, a gość – który idzie trzy metry za policjantką – łapie ze standu jakiś gadżet samochodowy (jak się okazało, był to zestaw imbusów) i pakuje w kieszeń. Szybko doganiam ich przy wyjściu i informuję policjantkę, co zaszło.
- Poważnie?! – zdziwiła się kobita. – Wyjmij, co tam masz!
Facet wyciąga te imbusy i szczerzy zęby.
- Przecież drugi raz nie mogę dostać mandatu za to samo!
Policjantka zrobiła minę „are you fucking kiddine me.jpg”
Babka się tak wnerwiła na gościa, że zabrała go do „nyski” i wywiozła na komisariat.
Gdzie dwóch kradnie, tam trzeci zyskuje
W poprzedniej odsłonie padło pytanie, odnośnie tego, kto pilnuje sklepu jak mam ujęcie. Większość obiektów jest pilnowana przez dwóch agentów. Jeden siedzi ma monitorkach, drugi jest na sali sprzedaży. Robi zakupy, rozmawia z „żoną” (żona to ja... czasami jest bekowo), chodzi sobie jak każdy inny klient z listą zakupów. Ale bywa i tak, że jesteśmy samotni na obiekcie. Wówczas po ujęciu faktycznie sklep nie jest pilnowany przez kilka lub kilkanaście minut. Teoretycznie. Kadra pracująca na sklepie ma specjalny system komunikacji ze mną, i jeśli wejdzie ktoś wyglądający podejrzanie lub coś się dzieje, ten system jest aktywowany.
Raz miałem bardzo, bardzo dziwną sytuację. Byłem sam. Widzę gościa, który wchodzi i szybkim krokiem kieruje się w stronę regału z chemią (drogie proszki itd.). Patrzę na każdy jego ruch. Pakuje wielką reklamówkę i kieruje się do „kołowrotka”. Tam zostawia reklamówkę, wraca w głąb sklepu, obczaja teren i idzie w stronę kas. W tym momencie wybiegam, aby przechwycić towar. Podbiegam do kołowrotka, biorę torbę, znikam w sklepie. Wracam na monitorki i widzę, że facet podszedł do miejsca pozostawienia towaru, rozejrzał się skołowany i szybko opuścił sklep. Cała akcja trwała około 90 sekund. I co w tym dziwnego? Otóż, torba, którą przyniosłem, miała kompletnie inną zawartość niż to, co pakował gość! W środku znajdowały się czekolady i kawy. Wiadomo, że nie trafiłem na magika, tylko coś się odwaliło. Sprawdzam monitoring – sprawa była lekko popieprzona. Otóż, gdy ja obserwowałem gościa, w tym samym czasie inny złodziej pakował czekolady i kawy. Podszedł do kołowrotka (gdy ja już byłem na sali sprzedaży, więc nie mogłem tego widzieć) zobaczył „czyjąś reklamówkę z zakupami”, odstawił ją grzecznie w bok, a swoją postawił po drugiej stronie. I ten złodziej, którego ja chciałem przechwycić nie zobaczył swojej paczki, bo ktoś ją zabrał. Nie byli razem – przyszli z innych kierunków. Obaj wyszli bez łupów, a ja mogłem sobie zaliczyć akonto dwa udaremnienia, choć po prawdzie to sami siebie wyeliminowali.
Klepkomanka
Na obiekcie, na którym rzadko bywam, natrafiłem na ślad pewnej złodziejki. Bardzo systematycznej. Przychodziła co dwa, trzy dni i robiła zakupy za 100-150 zł, a wynosiła „pod ladą” towaru za 30-80 zł. Monitoring można „cofnąć” na tym obiekcie o 90 dni. Przeanalizowałem każdy dzień pod kątem jej wizyt (co zajęło mi 80h pracy w 7 dni (!). I wydało się, że kobieta nakradła na ponad 1200zł. Fartem dla naszej firmy, ale już nie dla samej złodziejki, dwa miesiące wcześniej mieliśmy wymianę rejestratora, co pozwoliło prześledzić dodatkowe 90 dni. I zebraliśmy materiału na kwotę 3300zł. Jeszcze fartowniej się nam trafiło to, że sklep miał pół roku wcześniej remont, i także wymieniono rejestrator. Stamtąd zebrany materiał pozwolił na dobicie wyniku do 4500 zł. Tyle jej udowodniliśmy w sądzie. Ktoś zapytał w komentarzach, że nie opłaca się robić takich „drobnych włamów”. Jak widzicie, czasami drobniaki – ale powtarzalne – robią konkretne straty dla sklepu, a dla złodzieja mogą być zaoszczędzonymi pieniędzmi. A dla takiej biednej emerytki 4500 to jak wygrana.
Złapałem ją w końcu. Zatrzymałem, stoimy na zapleczu i czekamy na policję. Ona naprawdę nie wiedziała, że ja wiem.
- Dlaczego pani tak kradnie? – pytam, udając zatroskanie.
- Oj, rybcio, ja pierwszy raz! Zlituj się!
- Pierwszy raz? Chyba dzisiaj. – Zmieniam podejście.
- Kochany, gdzieżbym ja mogła tak? Zapomniałam wyjąć, bądźże człowiekiem!
- Pani co drugi dzień zapomina wyjąć, prawda? – Mój surowy ton miał ją złamać. I złamał.
- A..., a..., bo ja jestem klepkomanka.
- Klepkomanka? – upewniam się, co usłyszałem.
- Klepkomanka!
- Chyba kleptomanka...
- Ja wiem lepiej, kim jestem.
Niestety, kobieta kradła u nas (udowodnione 37 kradzieże) oraz na innych obiektach. Zaświadczenie „o chorobie psychicznej” miała, ale kupione przez internet. Otrzymała bardzo surowy wyrok. W sądzie musiałem pojawić się kilka razy. Jeśli nie dostała warunku, to nadal ogląda świat zza krat. Acha – musiała także oddać kasę naszej firmie. Oddała – bo miała – i myślała, że to załatwi sprawę.
Wesołe miasteczko w sklepie
Pewnie widzieliście setki razy, jak rodzic wkłada dziecko do wózka. I pewnie kilka razy widzieliście, jak ciut starsze dzieci bawią się wózkami i rozpędzają się, aby sobie „pojeździć”. Raz kobieta wsadziła dziewczynkę (na oko – pięć lat) do wózka. Ale w dupie miała zasady BHP i prawa fizyki. Po prostu włożyła dziecko do kosza, zamiast na rozkładane siedzisko, i jeździła po sklepie. Dziecko, jak to dziecko, poruszało się swobodnie po całym koszu. Natomiast matka kompletnie nie ogarniała tego, co się może stać. W pewnej chwili rozpędziła wózek „wiuuuuuuu” nazbyt mocno, i ten wózek z dzieckiem zaczął jechać szybko w stronę palety z winami. Babka zorientowała się, że może dojść do zderzenia i natychmiast zahamowała wózek. Czy ja muszę pisać, co stało się z córką?
Troskliwa mamusia pozbierała dziecię z podłogi, wzięła pod pachę jak worek kartofli i zwiała ze sklepu, zanim ja pojawiłem się przy wyjściu. Przy okazji tej sytuacji – BARDZO żałuję, że nie mogłem zrobić z tego filmiku na YT. Byłby hit!
„Niebieski kwiat i kolce...”
Przejechałem całą Polskę na nie moje obiekty, aby zbadać pewną sprawą. Tutaj nie mogę wejść w szczegóły, ale chodziło o pewną „siatkarkę” i osoby pracujące na sklepie. Musiałem zostawić partnera w swoim regionie, dlatego przydzielono mi kogoś z zewnątrz. System pracy bez zmian.
Siatkarka to osoba, najczęściej kobieta, wynosząca siatkę zakupów. Oczywiście, jest klientką, ponieważ płaci za kilka rzeczy. Siedzę na monitorach, a mój partner jest na sali sprzedaży.
Wchodzi ona. Cel namierzony.
- Patryk, jest! – informuję partnera. – Długa, niebieska kurtka, zielona czapka. Ma czerwoną torbę i czarną torebkę. Jest na warzywniaku!
- Tak kochanie, jakie chcesz warzywa? – mówi partner do swojej „żony” (czyt. Mnie)
- Przy paprykach!
- Zobaczę, czy są papryki...
- Czekaj! Idzie na kawy. Czekaj!
- Ogórki są w promocji...
Patryk śledzi ją skutecznie. W pewnym momencie „siatkarka” zaczyna się rozglądać, więc Patryk musi się oddalić. Zniknąć z pola widzenia. Nawet ja tracę ją na około minuty. Cały czas jesteśmy na łączach, ale wiem, że ona szybko działa. Nagle widzę, jak podchodzi do kasy, wykłada tylko wodę mineralną, szybko płaci i odchodzi.
- Patryk, zatrzymuj ją, zatrzymuj! – krzyczę i od razu biegnę.
Dobiegam do drzwi. Patryk stoi z jakąś kobietą, która ma szarą kurtkę, ciemno szarą czapkę i wiśniową torbę.
- Co jest, Patryk?
- Zatrzymałem ją...
- Ale po co? Gdzie Siatkarka?
- A to nie ta?
- Kurwa, no nie ta...
Okazało się, że Patryk jest daltonistą. Świetnie mówił po polsku... Nie wiem, skąd gościa wzięli, ale nabiegałem się po osiedlu, zanim drapnąłem „siatkarkę”.
Link do części II:
https://joemonster.org/phorum/read.php?f=15&t=2749474
Link do części I:
https://joemonster.org/phorum/read.php?f=15&t=2749280
Domorosły prawnik
Ująłem gościa na kradzieży żarówek samochodowych. Szybka, bezproblemowa akcja. Współpracował dobrze. Przyjechała policja, otrzymał mandat (niewysoki). Czynności zakończone, pani policjanta informuje jegomościa, że go wyprowadzi ze sklepu. Wychodzą, a ja już siedzę na monitorku. Nagle patrzę, a gość – który idzie trzy metry za policjantką – łapie ze standu jakiś gadżet samochodowy (jak się okazało, był to zestaw imbusów) i pakuje w kieszeń. Szybko doganiam ich przy wyjściu i informuję policjantkę, co zaszło.
- Poważnie?! – zdziwiła się kobita. – Wyjmij, co tam masz!
Facet wyciąga te imbusy i szczerzy zęby.
- Przecież drugi raz nie mogę dostać mandatu za to samo!
Policjantka zrobiła minę „are you fucking kiddine me.jpg”
Babka się tak wnerwiła na gościa, że zabrała go do „nyski” i wywiozła na komisariat.
Gdzie dwóch kradnie, tam trzeci zyskuje
W poprzedniej odsłonie padło pytanie, odnośnie tego, kto pilnuje sklepu jak mam ujęcie. Większość obiektów jest pilnowana przez dwóch agentów. Jeden siedzi ma monitorkach, drugi jest na sali sprzedaży. Robi zakupy, rozmawia z „żoną” (żona to ja... czasami jest bekowo), chodzi sobie jak każdy inny klient z listą zakupów. Ale bywa i tak, że jesteśmy samotni na obiekcie. Wówczas po ujęciu faktycznie sklep nie jest pilnowany przez kilka lub kilkanaście minut. Teoretycznie. Kadra pracująca na sklepie ma specjalny system komunikacji ze mną, i jeśli wejdzie ktoś wyglądający podejrzanie lub coś się dzieje, ten system jest aktywowany.
Raz miałem bardzo, bardzo dziwną sytuację. Byłem sam. Widzę gościa, który wchodzi i szybkim krokiem kieruje się w stronę regału z chemią (drogie proszki itd.). Patrzę na każdy jego ruch. Pakuje wielką reklamówkę i kieruje się do „kołowrotka”. Tam zostawia reklamówkę, wraca w głąb sklepu, obczaja teren i idzie w stronę kas. W tym momencie wybiegam, aby przechwycić towar. Podbiegam do kołowrotka, biorę torbę, znikam w sklepie. Wracam na monitorki i widzę, że facet podszedł do miejsca pozostawienia towaru, rozejrzał się skołowany i szybko opuścił sklep. Cała akcja trwała około 90 sekund. I co w tym dziwnego? Otóż, torba, którą przyniosłem, miała kompletnie inną zawartość niż to, co pakował gość! W środku znajdowały się czekolady i kawy. Wiadomo, że nie trafiłem na magika, tylko coś się odwaliło. Sprawdzam monitoring – sprawa była lekko popieprzona. Otóż, gdy ja obserwowałem gościa, w tym samym czasie inny złodziej pakował czekolady i kawy. Podszedł do kołowrotka (gdy ja już byłem na sali sprzedaży, więc nie mogłem tego widzieć) zobaczył „czyjąś reklamówkę z zakupami”, odstawił ją grzecznie w bok, a swoją postawił po drugiej stronie. I ten złodziej, którego ja chciałem przechwycić nie zobaczył swojej paczki, bo ktoś ją zabrał. Nie byli razem – przyszli z innych kierunków. Obaj wyszli bez łupów, a ja mogłem sobie zaliczyć akonto dwa udaremnienia, choć po prawdzie to sami siebie wyeliminowali.
Klepkomanka
Na obiekcie, na którym rzadko bywam, natrafiłem na ślad pewnej złodziejki. Bardzo systematycznej. Przychodziła co dwa, trzy dni i robiła zakupy za 100-150 zł, a wynosiła „pod ladą” towaru za 30-80 zł. Monitoring można „cofnąć” na tym obiekcie o 90 dni. Przeanalizowałem każdy dzień pod kątem jej wizyt (co zajęło mi 80h pracy w 7 dni (!). I wydało się, że kobieta nakradła na ponad 1200zł. Fartem dla naszej firmy, ale już nie dla samej złodziejki, dwa miesiące wcześniej mieliśmy wymianę rejestratora, co pozwoliło prześledzić dodatkowe 90 dni. I zebraliśmy materiału na kwotę 3300zł. Jeszcze fartowniej się nam trafiło to, że sklep miał pół roku wcześniej remont, i także wymieniono rejestrator. Stamtąd zebrany materiał pozwolił na dobicie wyniku do 4500 zł. Tyle jej udowodniliśmy w sądzie. Ktoś zapytał w komentarzach, że nie opłaca się robić takich „drobnych włamów”. Jak widzicie, czasami drobniaki – ale powtarzalne – robią konkretne straty dla sklepu, a dla złodzieja mogą być zaoszczędzonymi pieniędzmi. A dla takiej biednej emerytki 4500 to jak wygrana.
Złapałem ją w końcu. Zatrzymałem, stoimy na zapleczu i czekamy na policję. Ona naprawdę nie wiedziała, że ja wiem.
- Dlaczego pani tak kradnie? – pytam, udając zatroskanie.
- Oj, rybcio, ja pierwszy raz! Zlituj się!
- Pierwszy raz? Chyba dzisiaj. – Zmieniam podejście.
- Kochany, gdzieżbym ja mogła tak? Zapomniałam wyjąć, bądźże człowiekiem!
- Pani co drugi dzień zapomina wyjąć, prawda? – Mój surowy ton miał ją złamać. I złamał.
- A..., a..., bo ja jestem klepkomanka.
- Klepkomanka? – upewniam się, co usłyszałem.
- Klepkomanka!
- Chyba kleptomanka...
- Ja wiem lepiej, kim jestem.
Niestety, kobieta kradła u nas (udowodnione 37 kradzieże) oraz na innych obiektach. Zaświadczenie „o chorobie psychicznej” miała, ale kupione przez internet. Otrzymała bardzo surowy wyrok. W sądzie musiałem pojawić się kilka razy. Jeśli nie dostała warunku, to nadal ogląda świat zza krat. Acha – musiała także oddać kasę naszej firmie. Oddała – bo miała – i myślała, że to załatwi sprawę.
Wesołe miasteczko w sklepie
Pewnie widzieliście setki razy, jak rodzic wkłada dziecko do wózka. I pewnie kilka razy widzieliście, jak ciut starsze dzieci bawią się wózkami i rozpędzają się, aby sobie „pojeździć”. Raz kobieta wsadziła dziewczynkę (na oko – pięć lat) do wózka. Ale w dupie miała zasady BHP i prawa fizyki. Po prostu włożyła dziecko do kosza, zamiast na rozkładane siedzisko, i jeździła po sklepie. Dziecko, jak to dziecko, poruszało się swobodnie po całym koszu. Natomiast matka kompletnie nie ogarniała tego, co się może stać. W pewnej chwili rozpędziła wózek „wiuuuuuuu” nazbyt mocno, i ten wózek z dzieckiem zaczął jechać szybko w stronę palety z winami. Babka zorientowała się, że może dojść do zderzenia i natychmiast zahamowała wózek. Czy ja muszę pisać, co stało się z córką?
Troskliwa mamusia pozbierała dziecię z podłogi, wzięła pod pachę jak worek kartofli i zwiała ze sklepu, zanim ja pojawiłem się przy wyjściu. Przy okazji tej sytuacji – BARDZO żałuję, że nie mogłem zrobić z tego filmiku na YT. Byłby hit!
„Niebieski kwiat i kolce...”
Przejechałem całą Polskę na nie moje obiekty, aby zbadać pewną sprawą. Tutaj nie mogę wejść w szczegóły, ale chodziło o pewną „siatkarkę” i osoby pracujące na sklepie. Musiałem zostawić partnera w swoim regionie, dlatego przydzielono mi kogoś z zewnątrz. System pracy bez zmian.
Siatkarka to osoba, najczęściej kobieta, wynosząca siatkę zakupów. Oczywiście, jest klientką, ponieważ płaci za kilka rzeczy. Siedzę na monitorach, a mój partner jest na sali sprzedaży.
Wchodzi ona. Cel namierzony.
- Patryk, jest! – informuję partnera. – Długa, niebieska kurtka, zielona czapka. Ma czerwoną torbę i czarną torebkę. Jest na warzywniaku!
- Tak kochanie, jakie chcesz warzywa? – mówi partner do swojej „żony” (czyt. Mnie)
- Przy paprykach!
- Zobaczę, czy są papryki...
- Czekaj! Idzie na kawy. Czekaj!
- Ogórki są w promocji...
Patryk śledzi ją skutecznie. W pewnym momencie „siatkarka” zaczyna się rozglądać, więc Patryk musi się oddalić. Zniknąć z pola widzenia. Nawet ja tracę ją na około minuty. Cały czas jesteśmy na łączach, ale wiem, że ona szybko działa. Nagle widzę, jak podchodzi do kasy, wykłada tylko wodę mineralną, szybko płaci i odchodzi.
- Patryk, zatrzymuj ją, zatrzymuj! – krzyczę i od razu biegnę.
Dobiegam do drzwi. Patryk stoi z jakąś kobietą, która ma szarą kurtkę, ciemno szarą czapkę i wiśniową torbę.
- Co jest, Patryk?
- Zatrzymałem ją...
- Ale po co? Gdzie Siatkarka?
- A to nie ta?
- Kurwa, no nie ta...
Okazało się, że Patryk jest daltonistą. Świetnie mówił po polsku... Nie wiem, skąd gościa wzięli, ale nabiegałem się po osiedlu, zanim drapnąłem „siatkarkę”.
Link do części II:
https://joemonster.org/phorum/read.php?f=15&t=2749474
Link do części I:
https://joemonster.org/phorum/read.php?f=15&t=2749280
Ostatnio edytowany:
2021-02-06 22:15:58
--
I am the law!