...zwłaszcza, jeśli (jeszcze) jest głupszy od nas:
https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,25854046,mam-rozum-jak-normalni-ludzie-nie-potrzebuje-tego-elitowego.html
Czy przetrwają tylko głupcy? "Amerykanie uwierzą we wszystko co głośno powiedziane"
Maciej Jarkowiec
11 kwietnia 2020 | 05:58
nauka, ewolucja, kreacjonizm, stany zjednoczone, pseudonauka,donald trump
38 proc. Amerykanów stwierdza w badaniu, że nie kupi piwa Corona, bo może to zwiększyć ryzyko zakażenia koronawirusem. W tym samym czasie Donald Trump zapewnia, że ciepło wkrótce powstrzyma pandemię. Później kłóci się przed kamerami z lekarzem, który próbuje przekonać, że nowy wirus jest o wiele groźniejszy od grypy. Szefem do walki z epidemią Trump mianuje wiceprezydenta Mike’a Pence’a, człowieka, który nie wierzy w ewolucję.
Moja mama, która mieszka w USA od początku lat 80., mówi: – Przyzwyczailiśmy się, że niezależnie od tego, kto rządził, państwo w momentach kryzysu potrafiło w miarę sprawnie reagować. Teraz zdumiewają totalna dezorganizacja i brak przygotowania.
W tym tygodniu liczba ofiar śmiertelnych epidemii w USA przekroczyła dziesięć tysięcy. Stany Zjednoczone są krajem o największej liczbie potwierdzonych zachorowań na COVID - 19 na świecie.
Wszystko na sprzedaż
Gdy kilka lat temu słynny komik Bill Maher powiedział w swoim programie, że Ameryka jest krajem idiotów, zrobiła się awantura. CNN zaprosiło komika na antenę.
– Chcielibyśmy dać panu możliwość, aby pan to wyjaśnił – powiedział z grobową miną gwiazdor stacji Wolf Blitzer.
– A co tutaj wyjaśniać? – odparł Maher. – Takie są fakty.
Maher i jemu podobni na poparcie tezy przywołują statystyki.
37 proc. Amerykanów nie potrafi wymienić choćby jednej wolności gwarantowanej konstytucją. 33 proc. nie wie, co to trójpodział władzy. Dwóch na dziesięciu uważa, że szczepionki są niebezpieczne. 34 proc. nie wierzy w ewolucję. Połowa nie potrafi wskazać na mapie Nowego Jorku. Dwie trzecie są przekonane, że to Saddam Husajn zorganizował ataki terrorystyczne z 11 września 2001 r. 51 proc. ludzi identyfikujących się z Partią Republikańską uważa, że Barack Obama urodził się w Kenii. Wśród wyborców Trumpa odsetek skacze do 57 proc.
Ponad połowa Amerykanów nie wie, który kraj jako jedyny w historii zrzucił bombę atomową.
Lingwiści przeanalizowali przemówienia polityków z ostatniego półwiecza. Trzy dekady temu przeciętny polityk posługiwał się językiem na poziomie klasy maturalnej. Dziś obowiązuje poziom siódmej klasy podstawówki, ale prezydent USA plasuje się znacznie poniżej tej średniej.
W 2009 r. Charles Pierce w głośnej książce „Idiot America. How Stupidity Became a Virtue in the Land of the Free” („Ameryka idiotów. Jak głupota stała się cnotą w ojczyźnie wolności”) zdefiniował „trzy wielkie zasady Ameryki idiotów”:
1. Każda teoria jest uprawniona, jeśli napędza sprzedaż książek, winduje oglądalność lub zwiększa obrót jakimkolwiek towarem.
2. Wszystko może być prawdą, jeśli zostanie wystarczająco głośno wypowiedziane.
3. Fakt to coś, w co wierzy wystarczający odsetek populacji, a istotność faktu określana jest przez gorliwość wiary.
W szczękach paranauki
Najbardziej widowiskową częścią Muzeum Stworzenia w Petersburgu w stanie Kentucky jest sala dinozaurów. Niektóre wysokie na kilkanaście metrów stworzenia ujeżdżane są przez parę półnagich ludzi. To Adam i Ewa. Siedzą w siodłach, twarda skóra dinozaurów mogłaby ich pokaleczyć.
Modele są przekonujące – ich budową zawiadywał Patrick Marsh, weteran branży, który stworzył choćby rekina z filmu „Szczęki” i King Konga na potrzeby parku rozrywki Universal Studios na Florydzie. Misją muzeum jest przekazanie wiedzy o powstaniu wszechświata zgodnej z literą Księgi Rodzaju. Instytucję założyły organizacje kreacjonistów. Przekonują oni, że Ziemia powstała od 6 do 10 tys. lat temu, a Adam i Ewa żyli w jednej epoce z dinozaurami. Każdego roku muzeum odwiedza 800 tys. osób. W 2016 r. magazyn „Slate” opisał wycieczki, jakie w ramach zajęć prowadzą do muzeum szkoły z Kentucky, Ohio, a nawet dalekiej Pensylwanii.
Poruszenie wzbudza też sala przedstawiająca ulicę upadłego miasta wymalowanego graffiti i zaśmieconego wycinkami z gazet o aborcji, eutanazji i homoseksualizmie. Plakat głosi: „Odejście od Pisma prowadzi do moralnego relatywizmu, beznadziei i wykształcenia kultury pozbawionej celu”. W innej części odtworzony został łańcuch przyczynowo-skutkowy prowadzący od podania przez Ewę jabłka Adamowi aż do Holocaustu i bomby atomowej.
Temperatura w tym pokoju jest tak wysoka, że zwiedzający się pocą, a z wentylatorów dobywa się smród. Ma to – jak tłumaczy dyrekcja – spotęgować siłę przekazu o tym, że grzech pierworodny skorumpował świat.
Muzeum jest krytykowane przez środowiska akademickie, ale jednocześnie – zgodnie z duchem wolności słowa – traktowane jako instytucja uprawniona do udziału w dyskursie publicznym. W 2014 r. odbyła się debata między założycielem instytucji Kenem Hamem a znanym z telewizji propagatorem nauki Billem Nye’em, z wykształcenia inżynierem, który współtworzył najbardziej udane modele Boeinga. Dyskusję moderował reporter CNN, za pośrednictwem mediów społecznościowych komentowali ją na żywo wybitni naukowcy. Debatę obejrzały w sieci ponad 3 mln osób. Po jej zakończeniu świat nauki orzekł, że Nye wygrał, ale konto muzeum zalały wpłaty od widzów zachwyconych występem Hama. Dzięki nim zbudowano później nowy pawilon poświęcony „naukowej” interpretacji biblijnej opowieści o arce Noego.
Tym gorzej dla nauki
Według badań Gallupa 42 proc. Amerykanów podziela pogląd o powstaniu wszechświata zgodny z doktryną kreacjonizmu. Są wśród nich najważniejsi politycy Partii Republikańskiej.
W książce „Age of American Unreason” („Wiek amerykańskiego nierozumu”) Susan Jacoby pokazuje, że religijny fundamentalizm ma w USA długą historię. Osadnicy, którzy następującymi po sobie falami zasiedlali i budowali kraj, byli podatni na religijny przekaz, często skrajny. Zapewniał im duchową odskocznię od trudów życia na pograniczu, jednocześnie nie stawiał wymagań intelektualnych. Obowiązująca wolność religijna sprzyjała kształtowaniu się coraz bardziej oderwanych od rzeczywistości kultów i odłamów chrześcijaństwa.
Amerykański paradoks polega na tym, że USA są jednocześnie ufundowane na ideałach oświecenia. Ojcowie założyciele, choć wierzący, nie byli przesadnie religijni, a raczej nieufni wobec wszelkich form zabobonu.
Te dwa wybitnie amerykańskie żywioły – okultyzm i rozsądek – w przewrotny sposób łączy w sobie Kurt Wise. Jest bodaj najważniejszą postacią Muzeum Stworzenia, autorem wystawy stałej. Wise, sympatyczny 60-latek o łagodnym usposobieniu, ma doktorat z paleontologii obroniony na Harvardzie i jednocześnie jest wyznawcą kreacjonizmu. Jego najsłynniejsza sentencja brzmi:
„Jeśli wszystkie możliwe dowody wskażą, że kreacjoniści nie mają racji, zaakceptuję to jako pierwszy. Ale pozostanę kreacjonistą, bo przekonuje mnie Słowo Boże”.
W tych dwóch zdaniach zawiera się esencja amerykańskiej religijności. Co istotne, ten typ myślenia – jeśli nauka mówi, że to bez sensu, tym gorzej dla nauki – dotyczy nie tylko spraw boskich, ale również takich zagadnień jak ekonomia, broń palna, stosunki rasowe i wiele innych. Donald Trump zbudował wokół siebie kult, bo potrafił wyczuć ten swoisty duchowy puls Ameryki.
Dyskurs spisków
Pierwsza poprawka jest z gruntu oświeceniowa. Miała zapobiec powstaniu państwa wyznaniowego, jakie było standardem w ówczesnej Europie. Założyciele Stanów Zjednoczonych nie chcieli, aby władza narzucała obywatelom jakąkolwiek wiarę, zapisali więc w konstytucji pełną swobodę w tej kwestii.
Co istotne, ta sama poprawka gwarantuje wolność słowa. Charles Pierce we wspomnianej książce „Idiot America...” pokazuje, że od zarania Stanów Zjednoczonych wraz z kształtowaniem się coraz to nowych kultów rozpleniały się szalone poglądy na rzeczywistość, opowieści i legendy, które dziś nazwalibyśmy teoriami spiskowymi. Do pewnego momentu odgrywały nawet pożądaną rolę – przekonuje Pierce.
Dopóki pozostają na marginesie debaty, polityki i przekazu medialnego, są raczej niegroźne, bywają zabawne i wyznaczają granice racjonalnego dyskursu. Ale kiedy bzdury przesuwają się do głównego nurtu, przestają być bzdurami, a stają się równouprawnionymi poglądami traktowanymi tak samo jak te oparte na rozumie. Nagle wiedza i nauka są jedynie opiniami. Merytoryczny osąd uczonego jest tyle samo wart co histeryczny monolog prezentera radiowego albo kazanie wiejskiego pastora. Szczepionki okazują się zabójcze, zamachy na WTC zorganizowane przez CIA, a koronawirus celowym atakiem Chin na Amerykę.
Zjawisko przesuwania się teorii spiskowej do mainstreamu postępuje w USA od kilku dekad. Rozpoczął je boom na mówione radio, później powstała telewizja Fox News, potem internet, aż nadszedł Donald Trump, człowiek, który przeskoczył z biznesu do polityki, głosząc nowinę o tym, że Barack Obama nie urodził się w Stanach Zjednoczonych.
Jak działa to na ludzi, pokazała Jen Senko w filmie dokumentalnym „The Brainwashing of my Dad” („Pranie mózgu taty”). Ojciec autorki przez całe życie był otwartym, pogodnym i empatycznym człowiekiem. W latach 80. zaczął dojeżdżać samochodem do pracy, godzinę drogi od domu. Włączał radio. Trafiał na pełne emocji i ciekawych „faktów” audycje konserwatywnych prezenterów. Później w pracy i w kościele zaczął poznawać ludzi, którzy słuchali tych samych programów. Utwierdzali się wzajemnie w nowym, odkrywczym rozumieniu rzeczywistości. Gdy zaczęło nadawać Fox News, z miejsca stali się jego wiernymi widzami. Tak tata Jen Senko został radykałem.
Neurologia opisuje zjawisko uzależnienia od złości. Wściekłość uwalnia do krwi dopaminę, co przynosi przyjemność i odprężenie. Jeśli w czasach Marksa opium dla mas była religia – pisał jeden z recenzentów filmu Senko – teraz jest nim Fox News.
Początek "debilizacji"
Uosobienie tego fenomenu to Rush Limbaugh, największy gwiazdor prawicowego radia, którego programów słucha co tydzień 25 mln osób.
W styczniu Trump odznaczył go Prezydenckim Medalem Wolności. Kilka tygodni później, kiedy koronawirus zaczął się rozprzestrzeniać w Ameryce, Limbaugh powiedział na antenie: „Wycelowali w prezydenta nową broń: koronawirus. Mówię wam, to nic innego jak zwykłe przeziębienie”.
Limbaugh za młodu był dobrym futbolistą, ale słabym studentem. Z prowincjonalnego college’u wyleciał po dwóch semestrach i rozpoczął pracę w lokalnym radiu. Co znaczące, kariera Limbaugh była możliwa dzięki Ronaldowi Reaganowi.
W 1987 r. administracja Reagana usunęła dotyczące mediów regulacje, które obowiązywały, odkąd telewizja stała się środkiem masowego przekazu. Tak zwana doktryna obiektywizmu wymagała od posiadaczy licencji, aby przekaz informacyjny był uczciwy i wyważony. O tym, czy nadawcy się do tego stosują, decydowali eksperci federalnej komisji łączności. W większości akademicy. Nadawany na cały kraj program Rusha Limbaugh wystartował kilka miesięcy po zniknięciu przepisu.
Sprzężenie agendy politycznej z religijną, wbrew intencji pierwszej poprawki, zdarzało się już wcześniej, ale era Reagana wyniosła to zjawisko na nowy poziom.
Aby rozszerzyć elektorat, Reagan kłania się dziesiątkom milionów chrześcijańskich fundamentalistów. Kreacjonizm uznaje za teorię równie ważną jak ewolucja. Działa kieruje przeciw aborcji, prawom gejów i edukacji seksualnej w szkołach.
Wchodzi w konflikt z nauką w takich kwestiach jak globalne ocieplenie, epidemia AIDS, zagrożone gatunki zwierząt, skuteczność prezerwatyw w zapobieganiu chorobom przenoszonym drogą płciową czy szkodliwość cukru i syntetycznych tłuszczów.
Jego flagowym projektem jest tarcza antyrakietowa, która ma uchronić USA przed sowieckim atakiem nuklearnym. Fizycy przekonują prezydenta, że technologia potrzebna do jej budowy to pieśń odległej przyszłości (do dzisiaj jej nie ma), ale prezydent nie słucha. Powołuje specjalne agendy i pompuje miliardy dolarów w program ochrzczony z czasem „Gwiezdnymi wojnami”.
Na markę Reagana składa się też popkulturowy antyintelektualizm. Prezydent ma być jak swój chłop, który mówi do ludzi ich językiem. Słowo „intelektualny” wśród zwolenników prawicy staje się wkrótce epitetem, podobnie jak „liberalny”. Charles Pierce nazywa to początkiem „debilizacji” Partii Republikańskiej. Republikanie zawiązują faustowski pakt z nierozumem, żeby wygrywać wybory.
Wiedza dla bogatych
George W. Bush, podobnie jak Reagan, wdrapuje się do Białego Domu na plecach chrześcijańskiej ekstremy. Jako prezydent nie powołuje doradcy do spraw nauki. Tnie wydatki na instytucje naukowe. W 2005 r. ogłasza, że koncepcja „inteligentnego projektu” – pseudonaukowymi argumentami dowodząca istnienia Boga – powinna być nauczana w szkołach oprócz teorii ewolucji. Bush wojuje z naukowcami w sprawach antykoncepcji, klimatu, uzależnień, zanieczyszczenia wód i powietrza. 48 amerykańskich noblistów podpisuje protest przeciw zakłamywaniu wiedzy przez administrację.
Zdecentralizowany model edukacji publicznej w USA sprzyja infekowaniu najmłodszych przez pseudonaukę. W okręgach szkolnych rządzonych przez skrajne skrzydło Republikanów dzieci uczą się o kreacjonizmie, jeżdżą na wycieczki do Muzeum Stworzenia i podobnych instytucji. Jednocześnie przez dekady trwa cięcie wydatków na szkoły, postępuje edukacyjne rozwarstwienie. Poziom nauczania w biedniejszych dzielnicach pikuje.
Za Busha pojawia się termin „junk science” – śmieciowa nauka. Lansuje go Fox News i konserwatywni radiowcy jako określenie wiedzy propagowanej przez akademie w przeciwieństwie do prawdziwej nauki płynącej z ambon i przez prawicowe fale radiowo-telewizyjne.
Gdy dobiega końca kadencja Busha, John McCain, republikański kandydat na prezydenta, bierze do drużyny Sarah Palin. Komicy nazwą ją wkrótce Królową Idiotów. Gdy dziennikarz pyta ją, czy jest wystarczająco inteligentna, by zostać wiceprezydentką, odpowiada:
Mam rozum jak normalni ludzie, nie potrzebuję tego całego elitowego czegoś tam z tych ich uniwersytetów” (sic!).
Podważanie autorytetu uczelni jest dla Republikanów częścią strategii. Politycy prawicy zdają sobie sprawę, że większość świata akademickiego głosuje na Demokratów. Badania pokazują, że 67 proc. wyborców Republikanów nie uznaje uniwersytetów za instytucje godne zaufania.
Zyskowna głupota
W tym samym czasie, kiedy chrześcijanie przez polityczne gabinety pchają swoją agendę wbrew nauce, wielki biznes idzie z naukowcami na wojnę, aby przeciwdziałać regulacjom, które mogłyby zagrażać zyskom.
Ten proces zaczyna się w latach 60. W 1964 r. Departament Zdrowia wypuszcza historyczny raport po raz pierwszy naukowo wiążący palenie z rakiem. Branża tytoniowa natychmiast powołuje własny zespół ekspertów dyskredytujący ustalenia medyków zatrudnionych przez rząd. W 1969 r. Brown & Williamson, jeden z tytoniowych gigantów, wydaje wewnętrzną instrukcję dla pracowników: „Naszą bronią jest wątpliwość. Rozsiewanie jej będzie najlepszym sposobem na podważanie faktów dostarczanych społeczeństwu przez naukę”. Gdy w 1992 r. rząd publikuje dane dotyczące szkodliwości biernego palenia, Philip Morris powołuje koalicję na rzecz promocji twardych danych naukowych (The Advancement of Sound Science Coalition). Jej eksperci opłaceni przez biznes obalają ustalenia dotyczące szkodliwości nie tylko palenia, ale też pestycydów czy chemikaliów używanych w przemyśle.
Tą samą drogą idzie branża farmaceutyczna – opłacani przez nią lekarze przez dekady wbrew nauce zapewniają społeczeństwo, że opiatowe leki przeciwbólowe są bezpieczne i nie uzależniają. W efekcie epidemia opiatów zabija w ostatnich dekadach więcej Amerykanów niż wszystkie wojny w historii USA.
Lobbyści wielkiego biznesu z różnych branż przepychają w Kongresie Data Quality Act, ustawę wprowadzającą obowiązek wielokrotnej weryfikacji danych naukowych przed zastosowaniem ich jako podstawy do wprowadzenia przepisów wpływających na działalność gospodarczą. W praktyce umożliwia ona prawnikom korporacji podważanie w sądach wszelkich regulacji. W ostatnich latach używają jej choćby producenci herbicydów czy azbestu. Branża spożywcza z jej pomocą zwalcza ograniczenia sprzedaży słodyczy i wielokrotnie przetworzonej żywności w szkołach.
Strategię wprowadzania zwątpienia co do prawdomówności nauki stosowaną kiedyś przez przemysł tytoniowy stosują też z powodzeniem nafciarze. W 1988 r. z działu PR korporacji Exxon wychodzi instrukcja zalecająca, aby forsować pogląd, że w środowisku naukowym nie ma zgody co do zmian klimatycznych. W kolejnych dekadach grupy lobbingowe branży wydobywczej wydają miliardy na podważanie w przestrzeni publicznej ustaleń naukowców co do zmian klimatu.
Trump przez konto na Twitterze rozgłasza teorie spiskowe. Jednocześnie wyprowadza USA z porozumienia klimatycznego. Dekretami paraliżuje agendy ochrony środowiska. Tnie wydatki na edukację, badania naukowe.
O wielu jego posunięciach społeczeństwo nawet się nie dowiaduje, bo w warunkach permanentnej wojny politycznej wydają się drugorzędne. Niektóre z nich media odnotowują dopiero teraz: ostatnia propozycja budżetu zakłada redukcję finansowania centrów kontroli i prewencji chorób (CDC – Centers for Disease Control and Prevention) o 16 proc. i wycofanie 3 mld dol. z międzynarodowych programów ochrony zdrowia.
W październiku Trump wyłączył działający od ponad dekady program monitorowania chorób przenoszonych ze zwierząt na ludzi.
W 2018 r. administracja o 80 proc. obcięła budżet działającego w ramach CDC i obejmującego 49 krajów programu przeciwdziałania pandemiom.
W tym samym roku szef biura ds. pandemii w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego złożył dymisję w atmosferze konfliktu z administracją, po czym biuro zostało zlikwidowane.
https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,25854046,mam-rozum-jak-normalni-ludzie-nie-potrzebuje-tego-elitowego.html
Czy przetrwają tylko głupcy? "Amerykanie uwierzą we wszystko co głośno powiedziane"
Maciej Jarkowiec
11 kwietnia 2020 | 05:58
nauka, ewolucja, kreacjonizm, stany zjednoczone, pseudonauka,donald trump
38 proc. Amerykanów stwierdza w badaniu, że nie kupi piwa Corona, bo może to zwiększyć ryzyko zakażenia koronawirusem. W tym samym czasie Donald Trump zapewnia, że ciepło wkrótce powstrzyma pandemię. Później kłóci się przed kamerami z lekarzem, który próbuje przekonać, że nowy wirus jest o wiele groźniejszy od grypy. Szefem do walki z epidemią Trump mianuje wiceprezydenta Mike’a Pence’a, człowieka, który nie wierzy w ewolucję.
Moja mama, która mieszka w USA od początku lat 80., mówi: – Przyzwyczailiśmy się, że niezależnie od tego, kto rządził, państwo w momentach kryzysu potrafiło w miarę sprawnie reagować. Teraz zdumiewają totalna dezorganizacja i brak przygotowania.
W tym tygodniu liczba ofiar śmiertelnych epidemii w USA przekroczyła dziesięć tysięcy. Stany Zjednoczone są krajem o największej liczbie potwierdzonych zachorowań na COVID - 19 na świecie.
Wszystko na sprzedaż
Gdy kilka lat temu słynny komik Bill Maher powiedział w swoim programie, że Ameryka jest krajem idiotów, zrobiła się awantura. CNN zaprosiło komika na antenę.
– Chcielibyśmy dać panu możliwość, aby pan to wyjaśnił – powiedział z grobową miną gwiazdor stacji Wolf Blitzer.
– A co tutaj wyjaśniać? – odparł Maher. – Takie są fakty.
Maher i jemu podobni na poparcie tezy przywołują statystyki.
37 proc. Amerykanów nie potrafi wymienić choćby jednej wolności gwarantowanej konstytucją. 33 proc. nie wie, co to trójpodział władzy. Dwóch na dziesięciu uważa, że szczepionki są niebezpieczne. 34 proc. nie wierzy w ewolucję. Połowa nie potrafi wskazać na mapie Nowego Jorku. Dwie trzecie są przekonane, że to Saddam Husajn zorganizował ataki terrorystyczne z 11 września 2001 r. 51 proc. ludzi identyfikujących się z Partią Republikańską uważa, że Barack Obama urodził się w Kenii. Wśród wyborców Trumpa odsetek skacze do 57 proc.
Ponad połowa Amerykanów nie wie, który kraj jako jedyny w historii zrzucił bombę atomową.
Lingwiści przeanalizowali przemówienia polityków z ostatniego półwiecza. Trzy dekady temu przeciętny polityk posługiwał się językiem na poziomie klasy maturalnej. Dziś obowiązuje poziom siódmej klasy podstawówki, ale prezydent USA plasuje się znacznie poniżej tej średniej.
W 2009 r. Charles Pierce w głośnej książce „Idiot America. How Stupidity Became a Virtue in the Land of the Free” („Ameryka idiotów. Jak głupota stała się cnotą w ojczyźnie wolności”) zdefiniował „trzy wielkie zasady Ameryki idiotów”:
1. Każda teoria jest uprawniona, jeśli napędza sprzedaż książek, winduje oglądalność lub zwiększa obrót jakimkolwiek towarem.
2. Wszystko może być prawdą, jeśli zostanie wystarczająco głośno wypowiedziane.
3. Fakt to coś, w co wierzy wystarczający odsetek populacji, a istotność faktu określana jest przez gorliwość wiary.
W szczękach paranauki
Najbardziej widowiskową częścią Muzeum Stworzenia w Petersburgu w stanie Kentucky jest sala dinozaurów. Niektóre wysokie na kilkanaście metrów stworzenia ujeżdżane są przez parę półnagich ludzi. To Adam i Ewa. Siedzą w siodłach, twarda skóra dinozaurów mogłaby ich pokaleczyć.
Modele są przekonujące – ich budową zawiadywał Patrick Marsh, weteran branży, który stworzył choćby rekina z filmu „Szczęki” i King Konga na potrzeby parku rozrywki Universal Studios na Florydzie. Misją muzeum jest przekazanie wiedzy o powstaniu wszechświata zgodnej z literą Księgi Rodzaju. Instytucję założyły organizacje kreacjonistów. Przekonują oni, że Ziemia powstała od 6 do 10 tys. lat temu, a Adam i Ewa żyli w jednej epoce z dinozaurami. Każdego roku muzeum odwiedza 800 tys. osób. W 2016 r. magazyn „Slate” opisał wycieczki, jakie w ramach zajęć prowadzą do muzeum szkoły z Kentucky, Ohio, a nawet dalekiej Pensylwanii.
Poruszenie wzbudza też sala przedstawiająca ulicę upadłego miasta wymalowanego graffiti i zaśmieconego wycinkami z gazet o aborcji, eutanazji i homoseksualizmie. Plakat głosi: „Odejście od Pisma prowadzi do moralnego relatywizmu, beznadziei i wykształcenia kultury pozbawionej celu”. W innej części odtworzony został łańcuch przyczynowo-skutkowy prowadzący od podania przez Ewę jabłka Adamowi aż do Holocaustu i bomby atomowej.
Temperatura w tym pokoju jest tak wysoka, że zwiedzający się pocą, a z wentylatorów dobywa się smród. Ma to – jak tłumaczy dyrekcja – spotęgować siłę przekazu o tym, że grzech pierworodny skorumpował świat.
Muzeum jest krytykowane przez środowiska akademickie, ale jednocześnie – zgodnie z duchem wolności słowa – traktowane jako instytucja uprawniona do udziału w dyskursie publicznym. W 2014 r. odbyła się debata między założycielem instytucji Kenem Hamem a znanym z telewizji propagatorem nauki Billem Nye’em, z wykształcenia inżynierem, który współtworzył najbardziej udane modele Boeinga. Dyskusję moderował reporter CNN, za pośrednictwem mediów społecznościowych komentowali ją na żywo wybitni naukowcy. Debatę obejrzały w sieci ponad 3 mln osób. Po jej zakończeniu świat nauki orzekł, że Nye wygrał, ale konto muzeum zalały wpłaty od widzów zachwyconych występem Hama. Dzięki nim zbudowano później nowy pawilon poświęcony „naukowej” interpretacji biblijnej opowieści o arce Noego.
Tym gorzej dla nauki
Według badań Gallupa 42 proc. Amerykanów podziela pogląd o powstaniu wszechświata zgodny z doktryną kreacjonizmu. Są wśród nich najważniejsi politycy Partii Republikańskiej.
W książce „Age of American Unreason” („Wiek amerykańskiego nierozumu”) Susan Jacoby pokazuje, że religijny fundamentalizm ma w USA długą historię. Osadnicy, którzy następującymi po sobie falami zasiedlali i budowali kraj, byli podatni na religijny przekaz, często skrajny. Zapewniał im duchową odskocznię od trudów życia na pograniczu, jednocześnie nie stawiał wymagań intelektualnych. Obowiązująca wolność religijna sprzyjała kształtowaniu się coraz bardziej oderwanych od rzeczywistości kultów i odłamów chrześcijaństwa.
Amerykański paradoks polega na tym, że USA są jednocześnie ufundowane na ideałach oświecenia. Ojcowie założyciele, choć wierzący, nie byli przesadnie religijni, a raczej nieufni wobec wszelkich form zabobonu.
Te dwa wybitnie amerykańskie żywioły – okultyzm i rozsądek – w przewrotny sposób łączy w sobie Kurt Wise. Jest bodaj najważniejszą postacią Muzeum Stworzenia, autorem wystawy stałej. Wise, sympatyczny 60-latek o łagodnym usposobieniu, ma doktorat z paleontologii obroniony na Harvardzie i jednocześnie jest wyznawcą kreacjonizmu. Jego najsłynniejsza sentencja brzmi:
„Jeśli wszystkie możliwe dowody wskażą, że kreacjoniści nie mają racji, zaakceptuję to jako pierwszy. Ale pozostanę kreacjonistą, bo przekonuje mnie Słowo Boże”.
W tych dwóch zdaniach zawiera się esencja amerykańskiej religijności. Co istotne, ten typ myślenia – jeśli nauka mówi, że to bez sensu, tym gorzej dla nauki – dotyczy nie tylko spraw boskich, ale również takich zagadnień jak ekonomia, broń palna, stosunki rasowe i wiele innych. Donald Trump zbudował wokół siebie kult, bo potrafił wyczuć ten swoisty duchowy puls Ameryki.
Dyskurs spisków
Pierwsza poprawka jest z gruntu oświeceniowa. Miała zapobiec powstaniu państwa wyznaniowego, jakie było standardem w ówczesnej Europie. Założyciele Stanów Zjednoczonych nie chcieli, aby władza narzucała obywatelom jakąkolwiek wiarę, zapisali więc w konstytucji pełną swobodę w tej kwestii.
Co istotne, ta sama poprawka gwarantuje wolność słowa. Charles Pierce we wspomnianej książce „Idiot America...” pokazuje, że od zarania Stanów Zjednoczonych wraz z kształtowaniem się coraz to nowych kultów rozpleniały się szalone poglądy na rzeczywistość, opowieści i legendy, które dziś nazwalibyśmy teoriami spiskowymi. Do pewnego momentu odgrywały nawet pożądaną rolę – przekonuje Pierce.
Dopóki pozostają na marginesie debaty, polityki i przekazu medialnego, są raczej niegroźne, bywają zabawne i wyznaczają granice racjonalnego dyskursu. Ale kiedy bzdury przesuwają się do głównego nurtu, przestają być bzdurami, a stają się równouprawnionymi poglądami traktowanymi tak samo jak te oparte na rozumie. Nagle wiedza i nauka są jedynie opiniami. Merytoryczny osąd uczonego jest tyle samo wart co histeryczny monolog prezentera radiowego albo kazanie wiejskiego pastora. Szczepionki okazują się zabójcze, zamachy na WTC zorganizowane przez CIA, a koronawirus celowym atakiem Chin na Amerykę.
Zjawisko przesuwania się teorii spiskowej do mainstreamu postępuje w USA od kilku dekad. Rozpoczął je boom na mówione radio, później powstała telewizja Fox News, potem internet, aż nadszedł Donald Trump, człowiek, który przeskoczył z biznesu do polityki, głosząc nowinę o tym, że Barack Obama nie urodził się w Stanach Zjednoczonych.
Jak działa to na ludzi, pokazała Jen Senko w filmie dokumentalnym „The Brainwashing of my Dad” („Pranie mózgu taty”). Ojciec autorki przez całe życie był otwartym, pogodnym i empatycznym człowiekiem. W latach 80. zaczął dojeżdżać samochodem do pracy, godzinę drogi od domu. Włączał radio. Trafiał na pełne emocji i ciekawych „faktów” audycje konserwatywnych prezenterów. Później w pracy i w kościele zaczął poznawać ludzi, którzy słuchali tych samych programów. Utwierdzali się wzajemnie w nowym, odkrywczym rozumieniu rzeczywistości. Gdy zaczęło nadawać Fox News, z miejsca stali się jego wiernymi widzami. Tak tata Jen Senko został radykałem.
Neurologia opisuje zjawisko uzależnienia od złości. Wściekłość uwalnia do krwi dopaminę, co przynosi przyjemność i odprężenie. Jeśli w czasach Marksa opium dla mas była religia – pisał jeden z recenzentów filmu Senko – teraz jest nim Fox News.
Początek "debilizacji"
Uosobienie tego fenomenu to Rush Limbaugh, największy gwiazdor prawicowego radia, którego programów słucha co tydzień 25 mln osób.
W styczniu Trump odznaczył go Prezydenckim Medalem Wolności. Kilka tygodni później, kiedy koronawirus zaczął się rozprzestrzeniać w Ameryce, Limbaugh powiedział na antenie: „Wycelowali w prezydenta nową broń: koronawirus. Mówię wam, to nic innego jak zwykłe przeziębienie”.
Limbaugh za młodu był dobrym futbolistą, ale słabym studentem. Z prowincjonalnego college’u wyleciał po dwóch semestrach i rozpoczął pracę w lokalnym radiu. Co znaczące, kariera Limbaugh była możliwa dzięki Ronaldowi Reaganowi.
W 1987 r. administracja Reagana usunęła dotyczące mediów regulacje, które obowiązywały, odkąd telewizja stała się środkiem masowego przekazu. Tak zwana doktryna obiektywizmu wymagała od posiadaczy licencji, aby przekaz informacyjny był uczciwy i wyważony. O tym, czy nadawcy się do tego stosują, decydowali eksperci federalnej komisji łączności. W większości akademicy. Nadawany na cały kraj program Rusha Limbaugh wystartował kilka miesięcy po zniknięciu przepisu.
Sprzężenie agendy politycznej z religijną, wbrew intencji pierwszej poprawki, zdarzało się już wcześniej, ale era Reagana wyniosła to zjawisko na nowy poziom.
Aby rozszerzyć elektorat, Reagan kłania się dziesiątkom milionów chrześcijańskich fundamentalistów. Kreacjonizm uznaje za teorię równie ważną jak ewolucja. Działa kieruje przeciw aborcji, prawom gejów i edukacji seksualnej w szkołach.
Wchodzi w konflikt z nauką w takich kwestiach jak globalne ocieplenie, epidemia AIDS, zagrożone gatunki zwierząt, skuteczność prezerwatyw w zapobieganiu chorobom przenoszonym drogą płciową czy szkodliwość cukru i syntetycznych tłuszczów.
Jego flagowym projektem jest tarcza antyrakietowa, która ma uchronić USA przed sowieckim atakiem nuklearnym. Fizycy przekonują prezydenta, że technologia potrzebna do jej budowy to pieśń odległej przyszłości (do dzisiaj jej nie ma), ale prezydent nie słucha. Powołuje specjalne agendy i pompuje miliardy dolarów w program ochrzczony z czasem „Gwiezdnymi wojnami”.
Na markę Reagana składa się też popkulturowy antyintelektualizm. Prezydent ma być jak swój chłop, który mówi do ludzi ich językiem. Słowo „intelektualny” wśród zwolenników prawicy staje się wkrótce epitetem, podobnie jak „liberalny”. Charles Pierce nazywa to początkiem „debilizacji” Partii Republikańskiej. Republikanie zawiązują faustowski pakt z nierozumem, żeby wygrywać wybory.
Wiedza dla bogatych
George W. Bush, podobnie jak Reagan, wdrapuje się do Białego Domu na plecach chrześcijańskiej ekstremy. Jako prezydent nie powołuje doradcy do spraw nauki. Tnie wydatki na instytucje naukowe. W 2005 r. ogłasza, że koncepcja „inteligentnego projektu” – pseudonaukowymi argumentami dowodząca istnienia Boga – powinna być nauczana w szkołach oprócz teorii ewolucji. Bush wojuje z naukowcami w sprawach antykoncepcji, klimatu, uzależnień, zanieczyszczenia wód i powietrza. 48 amerykańskich noblistów podpisuje protest przeciw zakłamywaniu wiedzy przez administrację.
Zdecentralizowany model edukacji publicznej w USA sprzyja infekowaniu najmłodszych przez pseudonaukę. W okręgach szkolnych rządzonych przez skrajne skrzydło Republikanów dzieci uczą się o kreacjonizmie, jeżdżą na wycieczki do Muzeum Stworzenia i podobnych instytucji. Jednocześnie przez dekady trwa cięcie wydatków na szkoły, postępuje edukacyjne rozwarstwienie. Poziom nauczania w biedniejszych dzielnicach pikuje.
Za Busha pojawia się termin „junk science” – śmieciowa nauka. Lansuje go Fox News i konserwatywni radiowcy jako określenie wiedzy propagowanej przez akademie w przeciwieństwie do prawdziwej nauki płynącej z ambon i przez prawicowe fale radiowo-telewizyjne.
Gdy dobiega końca kadencja Busha, John McCain, republikański kandydat na prezydenta, bierze do drużyny Sarah Palin. Komicy nazwą ją wkrótce Królową Idiotów. Gdy dziennikarz pyta ją, czy jest wystarczająco inteligentna, by zostać wiceprezydentką, odpowiada:
Mam rozum jak normalni ludzie, nie potrzebuję tego całego elitowego czegoś tam z tych ich uniwersytetów” (sic!).
Podważanie autorytetu uczelni jest dla Republikanów częścią strategii. Politycy prawicy zdają sobie sprawę, że większość świata akademickiego głosuje na Demokratów. Badania pokazują, że 67 proc. wyborców Republikanów nie uznaje uniwersytetów za instytucje godne zaufania.
Zyskowna głupota
W tym samym czasie, kiedy chrześcijanie przez polityczne gabinety pchają swoją agendę wbrew nauce, wielki biznes idzie z naukowcami na wojnę, aby przeciwdziałać regulacjom, które mogłyby zagrażać zyskom.
Ten proces zaczyna się w latach 60. W 1964 r. Departament Zdrowia wypuszcza historyczny raport po raz pierwszy naukowo wiążący palenie z rakiem. Branża tytoniowa natychmiast powołuje własny zespół ekspertów dyskredytujący ustalenia medyków zatrudnionych przez rząd. W 1969 r. Brown & Williamson, jeden z tytoniowych gigantów, wydaje wewnętrzną instrukcję dla pracowników: „Naszą bronią jest wątpliwość. Rozsiewanie jej będzie najlepszym sposobem na podważanie faktów dostarczanych społeczeństwu przez naukę”. Gdy w 1992 r. rząd publikuje dane dotyczące szkodliwości biernego palenia, Philip Morris powołuje koalicję na rzecz promocji twardych danych naukowych (The Advancement of Sound Science Coalition). Jej eksperci opłaceni przez biznes obalają ustalenia dotyczące szkodliwości nie tylko palenia, ale też pestycydów czy chemikaliów używanych w przemyśle.
Tą samą drogą idzie branża farmaceutyczna – opłacani przez nią lekarze przez dekady wbrew nauce zapewniają społeczeństwo, że opiatowe leki przeciwbólowe są bezpieczne i nie uzależniają. W efekcie epidemia opiatów zabija w ostatnich dekadach więcej Amerykanów niż wszystkie wojny w historii USA.
Lobbyści wielkiego biznesu z różnych branż przepychają w Kongresie Data Quality Act, ustawę wprowadzającą obowiązek wielokrotnej weryfikacji danych naukowych przed zastosowaniem ich jako podstawy do wprowadzenia przepisów wpływających na działalność gospodarczą. W praktyce umożliwia ona prawnikom korporacji podważanie w sądach wszelkich regulacji. W ostatnich latach używają jej choćby producenci herbicydów czy azbestu. Branża spożywcza z jej pomocą zwalcza ograniczenia sprzedaży słodyczy i wielokrotnie przetworzonej żywności w szkołach.
Strategię wprowadzania zwątpienia co do prawdomówności nauki stosowaną kiedyś przez przemysł tytoniowy stosują też z powodzeniem nafciarze. W 1988 r. z działu PR korporacji Exxon wychodzi instrukcja zalecająca, aby forsować pogląd, że w środowisku naukowym nie ma zgody co do zmian klimatycznych. W kolejnych dekadach grupy lobbingowe branży wydobywczej wydają miliardy na podważanie w przestrzeni publicznej ustaleń naukowców co do zmian klimatu.
Trump przez konto na Twitterze rozgłasza teorie spiskowe. Jednocześnie wyprowadza USA z porozumienia klimatycznego. Dekretami paraliżuje agendy ochrony środowiska. Tnie wydatki na edukację, badania naukowe.
O wielu jego posunięciach społeczeństwo nawet się nie dowiaduje, bo w warunkach permanentnej wojny politycznej wydają się drugorzędne. Niektóre z nich media odnotowują dopiero teraz: ostatnia propozycja budżetu zakłada redukcję finansowania centrów kontroli i prewencji chorób (CDC – Centers for Disease Control and Prevention) o 16 proc. i wycofanie 3 mld dol. z międzynarodowych programów ochrony zdrowia.
W październiku Trump wyłączył działający od ponad dekady program monitorowania chorób przenoszonych ze zwierząt na ludzi.
W 2018 r. administracja o 80 proc. obcięła budżet działającego w ramach CDC i obejmującego 49 krajów programu przeciwdziałania pandemiom.
W tym samym roku szef biura ds. pandemii w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego złożył dymisję w atmosferze konfliktu z administracją, po czym biuro zostało zlikwidowane.
--
Wszelkie prawa zastrzeżone. Czytanie niniejszego tekstu bez pisemnej zgody surowo wzbronione.