Część I: https://joemonster.org/phorum/read.php?f=15&t=2684538#2684693
Część II: https://joemonster.org/phorum/read.php?f=15&t=2693205
Część III: https://joemonster.org/phorum/read.php?f=15&t=2693455
Era Drednotów - cd.
W chwili, gdy pierwszy okręt tej klasy, prekursor nowoczesnych pancerników, został zwodowany jego zadania były już ściśle ustalone na długi, długi czas. Pancernik miał być okrętem liniowym, działającym w grupie jednostek i miał stanowić trzon floty – siły uderzeniowej zaprojektowanej, aby przechwycić i zniszczyć eskadrę wroga, bez względu na to, co się w niej znajduje. Jeśli kiedyś zastanawialiście się, dlaczego w ogóle na tych okrętach były takie wynalazki jak artyleria pomocnicza, to właśnie dlatego, że pancernik miał różne zadania przed sobą, i jeśli akurat nie było innego pancernika, jego celem stawały się mniejsze jednostki lub zespoły uderzeniowe, których słabsze działa pozwalały na zbliżenie się na dystans umożliwiający użycie obu rodzaju baterii – głównych i pomocniczych. Wtedy pancerny gigant zamieniał się w cholerny wulkan ognia, wypluwający kilkadziesiąt pocisków na minutę i mogący razić nawet kilka celów na raz. Powiedzieć „pływająca forteca” to jak nic nie powiedzieć.
Wraz z upływem czasu konstrukcje typu „drednot” były rozwijane i ulepszane. Najważniejszym wyzwaniem konstruktorów były działa i ich celność. Skuteczność artylerii stanowiła bolączkę każdego kapitana, ponieważ przewidywano (bardzo słusznie), że bitwy będą rozgrywać się na ogromnych dystansach dochodzących nawet do 15 km, oraz przy dużych prędkościach, przekraczających 25 węzłów (czyli niemal 50 km/h!). Celowanie do ruchomego obiektu oddalonego znacząco od własnej jednostki to piekielny problem, ponieważ pocisk, po wystrzale, pokonuje ten dystans niemal minutę! W tym czasie byle manewr i następuje pudło. Kluczowym dla pancernika były więc systemy telemetryczne (dalmierze stereoskopowe) niezależne, w które wyposażano każdą wieżę działową indywidualnie, a także centralny system określenia położenia wrogiej jednostki – system ten umożliwiał nawigatorom na ocenę kursu, prędkości i odległości okrętu przeciwnika, a także jego położenia w chwili, w której spodziewane trafienie powinno nastąpić.
Tutaj nie ma zmiłuj – nowoczesne zabawki i przypisane do nich zadania wymagały szeregu poczynań. I praktyki. Wyszkolenie artylerzystów stało się kluczowym elementem. Okej, rozpisałem się o tych armatach, a miałem pisać o okrętach – ale działo to serce pancernika i w moim odczuciu należało o tym wspomnieć.
W 1910 roku kajzerowskie Niemcy oraz ich sojusznicy, Austro-Węgry zaczęły poważnie myśleć o podboju zamorskich kolonii. Oczywiście, o jakieś sto lat za późno, ale kto by ich tam rozliczał. Na przeszkodzie do podbicia świata stała Anglia, a dokładnie jej nowoczesna flota. Więc, aby zrealizować swój niecny plan, należało najpierw pokonać herbaciarzy. Już w tym czasie mocarstwo brytyjskie posiadało flotę nie tylko nowoczesną, ale przy tym ogromną, składająca się z nowoczesnych pancerników, krążowników pancernych oraz pancerników liniowych. Niemieccy teoretycy wojny nakreślili plan, jak pozbyć się tej ogromnej siły – ich pomysłem była jedna, ostateczna bitwy morska, w której wystawiają siły co najmniej równe siłom przeciwnika, ale znacznie bardziej skuteczne i dokonują swoistego „zniszczenia” floty wroga. Te jedne, precyzyjne uderzenie miało ustawić losy wojny i otworzyć niemieckiej flocie drogę na oceany świata (i ewentualnie do inwazji na wyspy brytyjskie). Za tym planem szedł plan „B”, całkiem rozsądny jak na owe czasy – pokonanie Grand Fleet otwierało drogę do Londynu, a co za tym idzie, można by ustawić okręty Niemieckie w stosownej odległości i zbombardować miasto, zmuszając rząd brytyjski do bezwarunkowej kapitulacji (w tamtym czasie lotnictwo było w powijakach, więc jedynym sposobem bombardowania było użycie artylerii okrętowej).
Nastąpiło masowe zbrojenie, mające na celu wystawienie ogromnej i nowoczesnej floty, której jedynym celem było stoczenie jedynej i ostatecznej bitwy. Tylko w latach 1910-1914 Niemcy oddali do służby 13 nowoczesnych Drednotów , a kolejne 4 zostały zwodowane w trakcie trwania zmagań wojennych. Aż w końcu zapadła decyzja po stronie Niemców, „że to już” i należy zrealizować swój plan. Nastąpiło to w roku 1916 na przełomie maja i czerwca w Bitwie Jutlandzkiej, w której udział wzięło ponad 250 okrętów po obu stronach. Była to największa bitwa morska wszechczasów – nigdy wcześniej, ani nigdy później nie spotkały się tak ogromne floty w starciu artyleryjskim. Niemiecka myśl techniczna i teoretyzowanie zdały egzamin i Hochseeflotte odniosła sukces – będąca w gorszej pozycji tak pod względem liczebności okrętów i dział, zdołała zadać dotkliwe straty, zatapiając więcej okrętów liniowych Grand Fleet niż tracąc własnych.
Bitwa ta nie miała rozstrzygnięcia, jakie oczekiwano. Obie strony ogłosiły wygraną – proszę się rozejść, nic się nie stało. Ale stało się, ponieważ podobnie jak w przypadku Cuszimy, Bitwa Jutlandzka wykazała szereg wad zastosowania potężnych okrętów w dużej ilości.
Nadchodzi era superpancerników
Po zakończeniu wojny admirałowie wszystkich flot ponownie zasiedli do stołów i rozpatrywali przyszłość Drednotów. Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o kasę. Wystawienie licznej floty wymagało ogromnych nakładów finansowych, tak na jej skonstruowanie, jak i utrzymanie oraz obsadzenie załogami. A ponieważ Bitwa Jutlandzka pokazała, że w ciągu jednego dnia można stracić ogromną ilość kasy (i przy tym nie otrzymać rezultatu), zaczęto dumać, czy Drednoty i rozrośnięte floty mają rację bytu. W tamtym czasie admirałowie mieli ogromny wpływ na planowanie budżetów wojennych i nikomu nie chciało się inwestować ponownie we floty. Hochseeflotte została zezłomowana w Scapa Flow, ponieważ wcielenie tej potęgi w linie Grand Fleet było zbyt drogie, a na horyzoncie malował się kryzys finansowy. Ale uczeni i konstruktorzy z Wysp dokładnie przeanalizowali konstrukcje niemieckie i mieli szeroki pogląd, jak powinien wyglądać okręt przyszłości. Ta analiza wzbudziła szereg kontrowersji i marynarka wojenna oraz rząd brytyjski był podzielony: jeden obóz kategorycznie wzbraniał się przed wchodzeniem drugi raz do tej samej rzeki i utrzymanie (tudzież budowę) potężnej floty, drugi obóz domagał się wystawienia okrętów zdolnych do całkowitej blokady przeciwnika. Dlatego wystosowano traktaty – wygrał obóz pierwszy, więc pewien problem został wyeliminowany ograniczeniami naniesionymi na Niemcy. Taki obrót spraw spowodował, że Grand Fleet nie musiała rozrastać się w nieskończoność, a jedynie utrzymywać przewagę tonażu zapisaną na papierze.
Jednak, mimo ustalenia nowego porządku, echa Bitwy Jutlandzkiej wciąż odbijały się w salonach admiralicji, a nowe wynalazki kusiły, aby ponownie wziąć na warsztat pancerniki. Nowym celem rozwoju okrętów pancernych było stworzenie jednostki o jeszcze większej sile ognia (to akurat nie dziwi) ale także stworzenie okrętu super wytrzymałego, co miało znaczący wpływ na konstrukcje przyszłych jednostek. Doświadczenia z Jutlandii wykazały, że Drednoty, mimo opancerzenia, były podatne na ogień artylerii w sposób rażący – jeden celny pocisk, o ile nie wywołał eksplozji, mógł zdmuchnąć całą wieżę działową lub uszkodzić napęd. Zaczęto więc „segmentować” kadłub okrętu tak, aby każde pomieszczenie było w pełni samodzielne: maszynownie mnożono i izolowano na wypadek uszkodzenia jednej z nich, co gwarantowało sprawność zestawu napędowego, parki amunicyjne także mnożono i umieszczono w osi okrętu, pod linią wodną, dywersyfikowano rozmieszczenie zapasów oleju oraz węgla. I, co najważniejsze, wzmocniono pancerze burtowe oraz opancerzono „szkielet”, gdyby pancerz zewnętrzny zawiódł. Te rozwiązania sprawiły, że ogromne okręty stały się super-ogromne, osiągając wyporności dotąd niespotykane.
Zanim jednak pojawiły się te superpancerniki, minęło wiele lat. Floty po I Wojnie Światowej wciąż były nowoczesne i rozbudowane, przeciwnik pokonany, więc w praktyce wystawianie czegokolwiek nowego, a tym bardziej finansowanie niepewnych projektów, mijało się z sensem. Życie nie lubi stagnacji, więc trzynaście lat po zakończeniu Wielkiej Wojny, świat ponownie wrócił do budowy wielkich jednostek opancerzonych. Tym razem nadchodząca wojna miała nowego przeciwnika, o którym nikt nic nie wiedział...
Część II: https://joemonster.org/phorum/read.php?f=15&t=2693205
Część III: https://joemonster.org/phorum/read.php?f=15&t=2693455
Era Drednotów - cd.
W chwili, gdy pierwszy okręt tej klasy, prekursor nowoczesnych pancerników, został zwodowany jego zadania były już ściśle ustalone na długi, długi czas. Pancernik miał być okrętem liniowym, działającym w grupie jednostek i miał stanowić trzon floty – siły uderzeniowej zaprojektowanej, aby przechwycić i zniszczyć eskadrę wroga, bez względu na to, co się w niej znajduje. Jeśli kiedyś zastanawialiście się, dlaczego w ogóle na tych okrętach były takie wynalazki jak artyleria pomocnicza, to właśnie dlatego, że pancernik miał różne zadania przed sobą, i jeśli akurat nie było innego pancernika, jego celem stawały się mniejsze jednostki lub zespoły uderzeniowe, których słabsze działa pozwalały na zbliżenie się na dystans umożliwiający użycie obu rodzaju baterii – głównych i pomocniczych. Wtedy pancerny gigant zamieniał się w cholerny wulkan ognia, wypluwający kilkadziesiąt pocisków na minutę i mogący razić nawet kilka celów na raz. Powiedzieć „pływająca forteca” to jak nic nie powiedzieć.
Wraz z upływem czasu konstrukcje typu „drednot” były rozwijane i ulepszane. Najważniejszym wyzwaniem konstruktorów były działa i ich celność. Skuteczność artylerii stanowiła bolączkę każdego kapitana, ponieważ przewidywano (bardzo słusznie), że bitwy będą rozgrywać się na ogromnych dystansach dochodzących nawet do 15 km, oraz przy dużych prędkościach, przekraczających 25 węzłów (czyli niemal 50 km/h!). Celowanie do ruchomego obiektu oddalonego znacząco od własnej jednostki to piekielny problem, ponieważ pocisk, po wystrzale, pokonuje ten dystans niemal minutę! W tym czasie byle manewr i następuje pudło. Kluczowym dla pancernika były więc systemy telemetryczne (dalmierze stereoskopowe) niezależne, w które wyposażano każdą wieżę działową indywidualnie, a także centralny system określenia położenia wrogiej jednostki – system ten umożliwiał nawigatorom na ocenę kursu, prędkości i odległości okrętu przeciwnika, a także jego położenia w chwili, w której spodziewane trafienie powinno nastąpić.
Tutaj nie ma zmiłuj – nowoczesne zabawki i przypisane do nich zadania wymagały szeregu poczynań. I praktyki. Wyszkolenie artylerzystów stało się kluczowym elementem. Okej, rozpisałem się o tych armatach, a miałem pisać o okrętach – ale działo to serce pancernika i w moim odczuciu należało o tym wspomnieć.
W 1910 roku kajzerowskie Niemcy oraz ich sojusznicy, Austro-Węgry zaczęły poważnie myśleć o podboju zamorskich kolonii. Oczywiście, o jakieś sto lat za późno, ale kto by ich tam rozliczał. Na przeszkodzie do podbicia świata stała Anglia, a dokładnie jej nowoczesna flota. Więc, aby zrealizować swój niecny plan, należało najpierw pokonać herbaciarzy. Już w tym czasie mocarstwo brytyjskie posiadało flotę nie tylko nowoczesną, ale przy tym ogromną, składająca się z nowoczesnych pancerników, krążowników pancernych oraz pancerników liniowych. Niemieccy teoretycy wojny nakreślili plan, jak pozbyć się tej ogromnej siły – ich pomysłem była jedna, ostateczna bitwy morska, w której wystawiają siły co najmniej równe siłom przeciwnika, ale znacznie bardziej skuteczne i dokonują swoistego „zniszczenia” floty wroga. Te jedne, precyzyjne uderzenie miało ustawić losy wojny i otworzyć niemieckiej flocie drogę na oceany świata (i ewentualnie do inwazji na wyspy brytyjskie). Za tym planem szedł plan „B”, całkiem rozsądny jak na owe czasy – pokonanie Grand Fleet otwierało drogę do Londynu, a co za tym idzie, można by ustawić okręty Niemieckie w stosownej odległości i zbombardować miasto, zmuszając rząd brytyjski do bezwarunkowej kapitulacji (w tamtym czasie lotnictwo było w powijakach, więc jedynym sposobem bombardowania było użycie artylerii okrętowej).
Nastąpiło masowe zbrojenie, mające na celu wystawienie ogromnej i nowoczesnej floty, której jedynym celem było stoczenie jedynej i ostatecznej bitwy. Tylko w latach 1910-1914 Niemcy oddali do służby 13 nowoczesnych Drednotów , a kolejne 4 zostały zwodowane w trakcie trwania zmagań wojennych. Aż w końcu zapadła decyzja po stronie Niemców, „że to już” i należy zrealizować swój plan. Nastąpiło to w roku 1916 na przełomie maja i czerwca w Bitwie Jutlandzkiej, w której udział wzięło ponad 250 okrętów po obu stronach. Była to największa bitwa morska wszechczasów – nigdy wcześniej, ani nigdy później nie spotkały się tak ogromne floty w starciu artyleryjskim. Niemiecka myśl techniczna i teoretyzowanie zdały egzamin i Hochseeflotte odniosła sukces – będąca w gorszej pozycji tak pod względem liczebności okrętów i dział, zdołała zadać dotkliwe straty, zatapiając więcej okrętów liniowych Grand Fleet niż tracąc własnych.
Bitwa ta nie miała rozstrzygnięcia, jakie oczekiwano. Obie strony ogłosiły wygraną – proszę się rozejść, nic się nie stało. Ale stało się, ponieważ podobnie jak w przypadku Cuszimy, Bitwa Jutlandzka wykazała szereg wad zastosowania potężnych okrętów w dużej ilości.
Nadchodzi era superpancerników
Po zakończeniu wojny admirałowie wszystkich flot ponownie zasiedli do stołów i rozpatrywali przyszłość Drednotów. Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o kasę. Wystawienie licznej floty wymagało ogromnych nakładów finansowych, tak na jej skonstruowanie, jak i utrzymanie oraz obsadzenie załogami. A ponieważ Bitwa Jutlandzka pokazała, że w ciągu jednego dnia można stracić ogromną ilość kasy (i przy tym nie otrzymać rezultatu), zaczęto dumać, czy Drednoty i rozrośnięte floty mają rację bytu. W tamtym czasie admirałowie mieli ogromny wpływ na planowanie budżetów wojennych i nikomu nie chciało się inwestować ponownie we floty. Hochseeflotte została zezłomowana w Scapa Flow, ponieważ wcielenie tej potęgi w linie Grand Fleet było zbyt drogie, a na horyzoncie malował się kryzys finansowy. Ale uczeni i konstruktorzy z Wysp dokładnie przeanalizowali konstrukcje niemieckie i mieli szeroki pogląd, jak powinien wyglądać okręt przyszłości. Ta analiza wzbudziła szereg kontrowersji i marynarka wojenna oraz rząd brytyjski był podzielony: jeden obóz kategorycznie wzbraniał się przed wchodzeniem drugi raz do tej samej rzeki i utrzymanie (tudzież budowę) potężnej floty, drugi obóz domagał się wystawienia okrętów zdolnych do całkowitej blokady przeciwnika. Dlatego wystosowano traktaty – wygrał obóz pierwszy, więc pewien problem został wyeliminowany ograniczeniami naniesionymi na Niemcy. Taki obrót spraw spowodował, że Grand Fleet nie musiała rozrastać się w nieskończoność, a jedynie utrzymywać przewagę tonażu zapisaną na papierze.
Jednak, mimo ustalenia nowego porządku, echa Bitwy Jutlandzkiej wciąż odbijały się w salonach admiralicji, a nowe wynalazki kusiły, aby ponownie wziąć na warsztat pancerniki. Nowym celem rozwoju okrętów pancernych było stworzenie jednostki o jeszcze większej sile ognia (to akurat nie dziwi) ale także stworzenie okrętu super wytrzymałego, co miało znaczący wpływ na konstrukcje przyszłych jednostek. Doświadczenia z Jutlandii wykazały, że Drednoty, mimo opancerzenia, były podatne na ogień artylerii w sposób rażący – jeden celny pocisk, o ile nie wywołał eksplozji, mógł zdmuchnąć całą wieżę działową lub uszkodzić napęd. Zaczęto więc „segmentować” kadłub okrętu tak, aby każde pomieszczenie było w pełni samodzielne: maszynownie mnożono i izolowano na wypadek uszkodzenia jednej z nich, co gwarantowało sprawność zestawu napędowego, parki amunicyjne także mnożono i umieszczono w osi okrętu, pod linią wodną, dywersyfikowano rozmieszczenie zapasów oleju oraz węgla. I, co najważniejsze, wzmocniono pancerze burtowe oraz opancerzono „szkielet”, gdyby pancerz zewnętrzny zawiódł. Te rozwiązania sprawiły, że ogromne okręty stały się super-ogromne, osiągając wyporności dotąd niespotykane.
Zanim jednak pojawiły się te superpancerniki, minęło wiele lat. Floty po I Wojnie Światowej wciąż były nowoczesne i rozbudowane, przeciwnik pokonany, więc w praktyce wystawianie czegokolwiek nowego, a tym bardziej finansowanie niepewnych projektów, mijało się z sensem. Życie nie lubi stagnacji, więc trzynaście lat po zakończeniu Wielkiej Wojny, świat ponownie wrócił do budowy wielkich jednostek opancerzonych. Tym razem nadchodząca wojna miała nowego przeciwnika, o którym nikt nic nie wiedział...
--
I am the law!