Ech, jakżesz te wszystkie pijackie historie są podobne... Paradoksalne bywa to, że im bardziej byłem w "czarnej dupie", tym bardziej temu zaprzeczałem, tworząc wokół siebie taką naiwną aurę zajebistości. W sumie, to nawet, gdy już ileśtam lat temu nieśmiało przyjąłem na klatę fakt, że coś tu jest nie tak, to i tak jeszcze dosyć długo brnąłem dalej w gówno, bo byłem za słaby, żeby cokolwiek z tym zrobić. Dopiero kiedy całkowicie już obrzydziłem sobie życie (jednocześnie będąć zbyt marnym tchórzem, żeby ze sobą skończyć), wtedy resztą sił doczłapałem na ten swój odwyk. Tak więc o każdym etapie spierdalania sobie życia mógłbym pisać godzinami, i bardzo ciężko mnie w tym temacie "ocyganić", jednak jeszcze bardziej cieszy mnie fakt, że udaje mi się być świadkiem tego, że w końcu idę "w górę", co dawniej zakrawało już na niemożliwość
.
Coś tam było o zgrai terapeutów wokół mnie - otóż, nie mam ich w pobliżu, bo kiedyś stwierdziłem, że przecież nie będą mnie prowadzić za rączkę przez całe życie - tym bardziej, że mieszkam na "dwa kraje"
. Sam sobie próbuję poukładać swoje rzeczy, wybieram (moim zdaniem) najkorzystniejsze dla siebie opcje, i jakoś to leci
. Jest jednak obecnych dużo "branżowych" rozmów/sporo pisania z "gangiem Trzeźwusków"
i cieszę się, że teraz to ja mogę puścić pożyteczny przekaz dalej czy, chociażby, wysłuchać czyjeś bolączki. I, owszem, jest to dla mnie ważne, bo też wiem, co czuje ktoś, kto przepił już wszystkie porządne relacje i nie ma nawet do kogo otworzyć gęby. Jeżeli ktoś z Was sądzi, że te moje działania są maniakalne, to przecież się nie pogniewam - każdy ma przecież prawo do własnego zdania
, choć akurat mam jeszcze sporo innych zajęć, niekoniecznie związanych z "branżą" pijacką. Kiedyś jedna z emerytowanych Terapeutek namawiała mnie nawet na jakiś kurs na terapeutę, ale wolę mieć pieniążki z całkiem innego zajęcia, a na szkoły to już jednak chyba mam za mocno sfatygowany łeb
. Dlatego, jeśli np. czasem zadzwoni/napisze ktoś "nowy" i chce pogadać, to - po prostu - gadamy tyle, ile trzeba; a tym swoim "jestestwem" daję też chyba trochę nadziei tym najbardziej już zrezygnowanym, i - jeśli ktoś "łapnie" już tę iskierkę optymizmu, to wtedy często biorą się w garść, i idą dalej już sami pod opiekę fachowców, bo to zawsze gorąco polecam
. Ale nie łażę wszędzie i nie nawracam na siłę - nie chce mi się nawet marnować czasu na bawienie się z mechanizmami wyparcia, podczas, gdy ten ewentualny czas mogę spożytkować na treściwe gadki z kimś, kto już jest gotowy na zmiany i sam to w jakiś sposób zakomunikuje
.
Cieszy mnie sposób, w jaki obecnie sobie żyję, i, w sumie, to nawet nie żałuję, że stoczyłem się przedtem do samego rynsztoka, bo to mnie wiele nauczyło, dość konkretnie odmieniło i z niesamowitą ostrością wyryło mi w deklu obrazek tego zjebanego, zapijaczonego i skomlącego o parę zeta na browara - Marka, do którego to image'u już nigdy wracać nie zamierzam
.
Tak więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - zawsze jest dobry moment, żeby pozbierać się do kupy i zacząc coś działać, choć przy nałogach chyba nawet pomocne jest zaliczenie tego swojego dna - wtedy wiesz, gdzie nie warto już wracać, by nie zdechnąć, a i dobrze jest wyrobić w sobie poczucie własnej satysfakcji, żeby cieszył każdy, najmniejszy nawet kroczek do przodu... Cóż... niestety nie wszystkim dane jest dotrwać do momentu punktu zwrotnego - nieraz na drodze staje śmierć; tym nam, co już odbili się od dna, to np. zdarzają się zapicia, bywają różne niewesołe sytuacje, ale śmiem organoleptycznie stwierdzić, że, choć w życiu bywa różnie, to zawsze warto przynajmniej próbować iść do przodu, i się nie poddawać!
. I, jak słusznie zauważył druh :Nevya - może jestem z tym całym smęceniem już coraz nudniejszy, ale i tak wiem, że takie działanie nie jest całkiem bezsensowne - nie prowadzę żadnych statystyk, ale osoby żywo zainteresowane tematem można liczyć już chyba dziesiątkami, a i ja sobie przy tym odświeżam ważne dla mnie detale, a to pomaga nie zbaczać mi z drogi przez udane (już) życie
, a, zdaje się, że jednak przez znakomitą większość Ludzi, z którymi znamy się w realu, jest to wszystko akceptowane z życzliwością i sympatią...
No, sorry!
P.S. Za ponad miesiąc stukną mi 2 latka i przy takich jubileuszach również jest plan katowania Was pisaniną, ale zastanawiam się, czy by nie przesunąć momentu celebracji o jeszcze ponad miesiąc, bo całkiem możliwe, że wtedy dopisze się całkiem nowy, dość (myślę) optymistyczny akapit tej dziwnej historii
.
P.S.2: Za długie. Nie czytać!
Pozdro!