To może, wisisekcja. Własnoręcznie wykonywana.
Dlaczego, po co? Bo już nie mogę krzyczeć. Po wypiłem dość, by nie czuć wstydu. Bo jest tego kurde za dużo, żebym dał radem sam to dzwignąć. Dalej będzie gorzko, tkliwie, brzydko.. nie czytaj jak nie chcesz, ostrzegałem Cię.
9 lat temu. Rozwiodłem się, zostałem sam. Żona zabrała mi dziecko. Okazałem się nikomu niepotrzebny, nieprzydanty, ten zły. Miałem ochotę zanurkować przez balkon. Albo pod metro. Wszystko co miałem w życiu.. wszystko co się liczyło.. przepadło, ot tak. Bo moja żona, korzystając z tego że zapewniałem jej wygodne i bezpieczne życie, znalazła kogos innego.
Traf chciał, że zanim postanowiłem zwiedzić ten świat za balkonem, czy pod torami metra, trafiłem na KOGOŚ. Na najcudowniejszą, najwspanialszą kobietę na świecie. Ona była połamana, popękana, biedna przez dzieciństwo i przez jej związki. I nieskończenie, nieopisanie cudowna. Moja brania dusza. Kręciły ja te same rzeczy co mnie, mieliśmy podobne odpały, te same skojarzenia, te same pasje.. zaiskrzyło. Nie skoczyłem. Nie wpadłem pod pociąg. Dałem..
.. wszystko. Całego siebie. Moją opiekę, moją troskę, moje życie osobiste. Przyjaciół. Znajomych. Jedyne co zostawiłem, to Syna. Bo mam wobec niego obowiązek, bo Młody potrzebuje ojca, a nie nowego męża matki, nawet jeśli tylko na Skypie i na wyjazdach. Co tylko mogłem, dałem z siebie. Bez ograniczania się, bez oglądania się na siebie, bez zastanawiania się - bo Ona była biedna, połamana, potrzebowała miłości, bezpiecznej przystani, schronienia i opieki. Normalnego, dla kurde odmiany, życia.
I dawałem to normalne, wypełnione pierdzielonym ciepłem życie, codziennie, przez 9 lat. To jest, moi drodzy, jakas 1/4 mojego świadomego życia, bo dobijam 40tki. Trzymałem każdego dnia, dawałem wsparcie i miłość i czułość i codzienne staranie. Kawę co rano. Przysmaki wracając z pracy. Masaże i słuchanie tego co się złego stało w pracy. Porady. Przepracowywanie relacji z toksyczną matką. Przechodzenie kompleksu niższości wyniesionego z domu. Miłość. Oddanie. Czułość. Bliskość. 9 lat.
Pierscionek? Rozmawialiśmy o tym, wiele razy. Nie była fanem, nie chciała być jak swoja toksyczna matka. Nie chciała dzieci. Tak przynajmniej mówiła. Wiele, wiele razy.
I tak.. bez fałszywej dumy, poskładałem Ją. Dałem dośc wsparcia, dość czułosci, dość opieki, żeby miała jak się odbudować, przerobić na nową Nią. Dalej cudowną, wspaniałą, najkochańszą, najlepszą Nią. Nią która zrobiła karierę, mimo że 9 lat temu mogła pracować na najniższych stanowiskach. Nią, która się rozwinęła, Nią, która stała się Panią Product Manager w XYZ firmach.
I dziś, właśnie dziś, nadszedł ten dzień. Dzień, kiedy nowa Ona odkrywa, że potrzebuje miejsca, przestrzeni, oznaczenia sobie nowych granic. Kiedy zabiera rzeczy i .. idzie odkrywać nowy świat. Nowy, Wspaniały, Dostępny, Świat. A między nami? To już nie to samo, to zmieniło się. Już nie czuje tego co do mnie czuła.
Więc składa rzeczy do pudełek, a jej znajomi ochoczo pomagają jej w wyprowadzcce. Znajomy przyjedzie samochodem który pomieści jej pudełka, znajoma udzieli jej mieszkania aż wynajmie sobie coś sama. A ja zostaję, z dziurą.. wielkości 9 lat czułości, miłości, starania się, oddawania wszystkiego, troski, czułości, zastępowania jej rodziców którzy na nią się wypieli, wspirania każdego dnia i każdej godziny gdy tylko miała problemy czy wątpliwości w pracy.. zostaję sam. W pustym, tak cholernie pustym mieszkaniu. Z kotem, który po 9 latach nie rozumie czemu drugi człowek ze stada zniknął. Z jej pustym biurkem. Z pustymi pułkami gdzie leżały jej ubrania i kosmetyki. Z pustką w duszy.
I tak, piję. Ostatni raz tak piłem 10 lat temu. Wziąłem z zapasem dzień wolny w robocie i piję. I okładam worek bokserki. I przytulam kota. I płaczę. I krzyczę. I dławię się pustką, która po Niej zotała. I wylewam to wszystko tutaj, na cholernym Hide Parku. Bo przecież po to jest, żeby każdy mógł stanąc na przysłowiowym pudełki i wykrzyczeć co mu w sercu leży.
A wykrzyczeć muszę. Bo nie mogę tego w sobie pomieścić...
I przepraszam, ale ostrzegałem. Na początku wpisu ostrzegałem. Bo wiem, że to brudne, że nie godzi się tak wylewać na innych. Ale ja po prostu nie daję rady, muszę to wyrzucić gdzies, komuś, jakoś. Nawet jeśli to tylko strona gdzieś w sieci..
Jeśli tu doczytaliście, to Was przepraszam. I .. nie wiem, proczę o zmrużenie oczu. O litość. O niedopierdolania mi bardziej. Tak bardzo mi źle.
Dlaczego, po co? Bo już nie mogę krzyczeć. Po wypiłem dość, by nie czuć wstydu. Bo jest tego kurde za dużo, żebym dał radem sam to dzwignąć. Dalej będzie gorzko, tkliwie, brzydko.. nie czytaj jak nie chcesz, ostrzegałem Cię.
9 lat temu. Rozwiodłem się, zostałem sam. Żona zabrała mi dziecko. Okazałem się nikomu niepotrzebny, nieprzydanty, ten zły. Miałem ochotę zanurkować przez balkon. Albo pod metro. Wszystko co miałem w życiu.. wszystko co się liczyło.. przepadło, ot tak. Bo moja żona, korzystając z tego że zapewniałem jej wygodne i bezpieczne życie, znalazła kogos innego.
Traf chciał, że zanim postanowiłem zwiedzić ten świat za balkonem, czy pod torami metra, trafiłem na KOGOŚ. Na najcudowniejszą, najwspanialszą kobietę na świecie. Ona była połamana, popękana, biedna przez dzieciństwo i przez jej związki. I nieskończenie, nieopisanie cudowna. Moja brania dusza. Kręciły ja te same rzeczy co mnie, mieliśmy podobne odpały, te same skojarzenia, te same pasje.. zaiskrzyło. Nie skoczyłem. Nie wpadłem pod pociąg. Dałem..
.. wszystko. Całego siebie. Moją opiekę, moją troskę, moje życie osobiste. Przyjaciół. Znajomych. Jedyne co zostawiłem, to Syna. Bo mam wobec niego obowiązek, bo Młody potrzebuje ojca, a nie nowego męża matki, nawet jeśli tylko na Skypie i na wyjazdach. Co tylko mogłem, dałem z siebie. Bez ograniczania się, bez oglądania się na siebie, bez zastanawiania się - bo Ona była biedna, połamana, potrzebowała miłości, bezpiecznej przystani, schronienia i opieki. Normalnego, dla kurde odmiany, życia.
I dawałem to normalne, wypełnione pierdzielonym ciepłem życie, codziennie, przez 9 lat. To jest, moi drodzy, jakas 1/4 mojego świadomego życia, bo dobijam 40tki. Trzymałem każdego dnia, dawałem wsparcie i miłość i czułość i codzienne staranie. Kawę co rano. Przysmaki wracając z pracy. Masaże i słuchanie tego co się złego stało w pracy. Porady. Przepracowywanie relacji z toksyczną matką. Przechodzenie kompleksu niższości wyniesionego z domu. Miłość. Oddanie. Czułość. Bliskość. 9 lat.
Pierscionek? Rozmawialiśmy o tym, wiele razy. Nie była fanem, nie chciała być jak swoja toksyczna matka. Nie chciała dzieci. Tak przynajmniej mówiła. Wiele, wiele razy.
I tak.. bez fałszywej dumy, poskładałem Ją. Dałem dośc wsparcia, dość czułosci, dość opieki, żeby miała jak się odbudować, przerobić na nową Nią. Dalej cudowną, wspaniałą, najkochańszą, najlepszą Nią. Nią która zrobiła karierę, mimo że 9 lat temu mogła pracować na najniższych stanowiskach. Nią, która się rozwinęła, Nią, która stała się Panią Product Manager w XYZ firmach.
I dziś, właśnie dziś, nadszedł ten dzień. Dzień, kiedy nowa Ona odkrywa, że potrzebuje miejsca, przestrzeni, oznaczenia sobie nowych granic. Kiedy zabiera rzeczy i .. idzie odkrywać nowy świat. Nowy, Wspaniały, Dostępny, Świat. A między nami? To już nie to samo, to zmieniło się. Już nie czuje tego co do mnie czuła.
Więc składa rzeczy do pudełek, a jej znajomi ochoczo pomagają jej w wyprowadzcce. Znajomy przyjedzie samochodem który pomieści jej pudełka, znajoma udzieli jej mieszkania aż wynajmie sobie coś sama. A ja zostaję, z dziurą.. wielkości 9 lat czułości, miłości, starania się, oddawania wszystkiego, troski, czułości, zastępowania jej rodziców którzy na nią się wypieli, wspirania każdego dnia i każdej godziny gdy tylko miała problemy czy wątpliwości w pracy.. zostaję sam. W pustym, tak cholernie pustym mieszkaniu. Z kotem, który po 9 latach nie rozumie czemu drugi człowek ze stada zniknął. Z jej pustym biurkem. Z pustymi pułkami gdzie leżały jej ubrania i kosmetyki. Z pustką w duszy.
I tak, piję. Ostatni raz tak piłem 10 lat temu. Wziąłem z zapasem dzień wolny w robocie i piję. I okładam worek bokserki. I przytulam kota. I płaczę. I krzyczę. I dławię się pustką, która po Niej zotała. I wylewam to wszystko tutaj, na cholernym Hide Parku. Bo przecież po to jest, żeby każdy mógł stanąc na przysłowiowym pudełki i wykrzyczeć co mu w sercu leży.
A wykrzyczeć muszę. Bo nie mogę tego w sobie pomieścić...
I przepraszam, ale ostrzegałem. Na początku wpisu ostrzegałem. Bo wiem, że to brudne, że nie godzi się tak wylewać na innych. Ale ja po prostu nie daję rady, muszę to wyrzucić gdzies, komuś, jakoś. Nawet jeśli to tylko strona gdzieś w sieci..
Jeśli tu doczytaliście, to Was przepraszam. I .. nie wiem, proczę o zmrużenie oczu. O litość. O niedopierdolania mi bardziej. Tak bardzo mi źle.