To że obowiązki rodzicielskie są kwestią pokoleniową to fakt, jest dużo literatury naukowej opisującej przemiany w funkcjonowaniu rodzin. I faktycznie w zależności od regionów czy urbanizacji przemiany zachodzą w różnym tempie. Moja matka pochodziła z rodziny miejskiej, inteligenckiej i zapewne trochę feministycznej, matka ojca z kolei była ze wsi i uważała, że miejsce kobiety jest w domu i nigdy nie mogła się pogodzić, że moja matka pracowała, a już w ogóle po śmierci ojca - pasożyt ujebał sobie w głowie, że skoro jest szansa na zasiłek to trzeba się dziećmi opiekować, a do pracy to lafiryndy chodzą i chuj wie co w niej robią. Babka sama nigdy nie pracowała, w podobnym duchu wychowała część dzieci (na szczęście mniejszą), a tym o dziwo udało się to przekazać swojemu potomstwu. Czaicie, że babka potrafi do mnie zadzwonić i domagać się pieniędzy dla wnucząt-rozpłodowych-alkoholików? "bo oni potrzebują"
A co do zajęć domowych to wydaje mi się, że pomijane jest meritum sprawy. Nie tyle chodzi o to, że siedzenie w domu jest fajne, bo większość ludzi lubi mieć ambitne zajęcia, kontakty społeczne itp., co fizycznie nie jest tak wymagającym zajęciem jak to powszechnie kobiety demonizują
ale trzeba wziąć pod uwagę, że człowiek bierny się rozleniwia i wszystko wydaje się trudniejsze
z drugiej strony jak w młodości przerabiałem różne prace fizyczne i miałem tam styczność z kobietami to faktycznie myślę, że może się im wydawać, że ich robota w domu jest wyczerpująca