U fryzjera byłam.
Przysłuchiwałam się ciekawej dyskusji dwóch staruszek (jedna się pochwaliła, że niedawno skończyła osiemdziesiąt, na co druga tylko się uśmiechnęła) na temat przedmiotów, które nabywamy, posiadamy, którymi się posługujemy.
Jedna z nich przyznała, że czuje się przytłoczona ilością posiadanych rzeczy. Zbierała, kupowała je całe życie, zwłaszcza te kiedyś trudno dostępne, niemal nieosiągalne i zajmują jej teraz miejsce, znaczy przestrzeń, czas, uwagę, są stare albo byle jakie. Chce się ich pozbyć, ale nie potrafi ze względu na żywiony sentyment albo cenę, która kiedyś była wysoka, albo zwyczajnie czuje, że "to się kiedyś przyda". Narzekała przy tym na badziewie produkowane dzisiaj (uściśliła, że od lat 50-tych!) masowo i że gdy coś się zepsuje, zastępuje to nowym. Bo ją stać. Kiedyś się naprawiało. Kiedyś to były czasy, a teraz nie ma czasów i rzeczywistość brzydka jest.
Druga staruszka powiedziała, że tylko dzięki temu czuje się młodsza, że nie gromadzi niczego, czego naprawdę nie potrzebuje. Kupuje przedmioty najlepszej jakości, na jakie ją stać, służą jej dobrze i długo, nie jest bogata, ale unika impulsywnych zakupów. Była jakby dumna z tego, że po jej śmierci rodzina nie będzie miała za wiele "do sprzątania". Twierdziła, że jeśli dobrze poszukać, rzeczy sa "porządne".
Obie panie zwracały się do siebie z... bo ja wiem, wyższością? Niechęcią?
Mam mało, bliżej mi do tej drugiej babuni, jednak zdałam sobie sprawę, że rzeczywiście prawie nie naprawiam przedmiotów (buty do szewca, ciuchy do krawcowej i tyle, pomijam "męskie naprawy" w domu). Jak to u Was jest? Naprawiacie? Zastępujecie nowymi, bo tak szybciej, taniej, wygodniej?
Przysłuchiwałam się ciekawej dyskusji dwóch staruszek (jedna się pochwaliła, że niedawno skończyła osiemdziesiąt, na co druga tylko się uśmiechnęła) na temat przedmiotów, które nabywamy, posiadamy, którymi się posługujemy.
Jedna z nich przyznała, że czuje się przytłoczona ilością posiadanych rzeczy. Zbierała, kupowała je całe życie, zwłaszcza te kiedyś trudno dostępne, niemal nieosiągalne i zajmują jej teraz miejsce, znaczy przestrzeń, czas, uwagę, są stare albo byle jakie. Chce się ich pozbyć, ale nie potrafi ze względu na żywiony sentyment albo cenę, która kiedyś była wysoka, albo zwyczajnie czuje, że "to się kiedyś przyda". Narzekała przy tym na badziewie produkowane dzisiaj (uściśliła, że od lat 50-tych!) masowo i że gdy coś się zepsuje, zastępuje to nowym. Bo ją stać. Kiedyś się naprawiało. Kiedyś to były czasy, a teraz nie ma czasów i rzeczywistość brzydka jest.
Druga staruszka powiedziała, że tylko dzięki temu czuje się młodsza, że nie gromadzi niczego, czego naprawdę nie potrzebuje. Kupuje przedmioty najlepszej jakości, na jakie ją stać, służą jej dobrze i długo, nie jest bogata, ale unika impulsywnych zakupów. Była jakby dumna z tego, że po jej śmierci rodzina nie będzie miała za wiele "do sprzątania". Twierdziła, że jeśli dobrze poszukać, rzeczy sa "porządne".
Obie panie zwracały się do siebie z... bo ja wiem, wyższością? Niechęcią?
Mam mało, bliżej mi do tej drugiej babuni, jednak zdałam sobie sprawę, że rzeczywiście prawie nie naprawiam przedmiotów (buty do szewca, ciuchy do krawcowej i tyle, pomijam "męskie naprawy" w domu). Jak to u Was jest? Naprawiacie? Zastępujecie nowymi, bo tak szybciej, taniej, wygodniej?
--
Skiosku&Pokiosku