Nie kocham Polski, tak jak nie kocham ONZ, Greanpeace, ani innych organizacji - to tylko dość abstrakcyjne byty. W tej kwestii dosyć blisko mi do klasycznych liberałów - państwo ma być przede wszystkim stróżem (ja na swoje potrzeby rozszerzam do ubezpieczyciela).
Uważam, że idea państwa narodowego jest tak samo szkodliwa jak wiele innych ideologii (głównie religijnych) - wzbudza w ludziach fanatyzm. Jak dla mnie państwo powinno być dobrze zarządzaną organizacją, której rolą jest dbać o interesy swoich członków (obywateli) i tyle.
Co innego z ludźmi. Mieszka tutaj wielu ludzi, których lubię, a niektórych kocham - z tego też powodu bliższy jest mi ten kawałek ziemi niż inne. Gdy gra polska reprezentacja to im kibicuję, ale nie dlatego, że życzę źle rywalom. Ogólnie nie mam nic przeciwko wspieraniu "swoich", tak długo jak długo nie oznacza to niszczenia "tamtych". Patriotyzm postrzegam wyłącznie jako działanie mające na celu wspieranie kogoś ("rodaków"), a nie walkę przeciwko komuś innemu. Owszem potrafię też docenić zbiorowości, które realizują szczytne idee, ale to nadal jest w kontekście grupy ludzi, których łączy pewne wspólne cele.
Ogólnie uważam, że nie ma żadnego zaszczytu w tym, że ktoś się urodził Polakiem. Dokonania przodków, często wartościowe, chwalebne i godne zapamiętania są wyłącznie ich dokonaniami. Podpinanie się pod nie na zasadzie: "to moi dziadowie, nasi przodkowie!" nie przynosi według mnie żadnego zaszczytu. Każdy pracuje na siebie i za to powinien być oceniany. W gruncie rzeczy nie ma większego znaczenia, czy Maria Skłodowska-Curie była Polką, czy nie, ponieważ to nie polskość stoi za jej odkryciami, ale jej inteligencja, talent, determinacja i ciekawość świata. Czy gdyby Chopin był Brazylijczykiem, to jego muzyka byłaby mniej piękna? Dokonania przodków powinny być motywacją, a nie usprawiedliwieniem.
No to tyle patosu na dziś.
--