Opowiem Wam taką zabawną dykteryjkę, która, jak myślę, idealnie obrazuje stan polskiej Marynarki Wojennej:
jak jeszcze służyłem w woju (a konkretnie to właśnie w Marynarce), to zdarzyło się, że robiłem kurs na prawo jazdy kat. E w Centrum Szkolenia Marynarki Wojennej w Ustce. Działo się to jakieś osiem lat temu; było nas na tym kursie ze czterdziestu, część z MW, ale ogólnie byli żołnierze z całej Polski. Marynarze wiedzieli czego się można spodziewać (szczególnie, że spora część z nich, w tym ja, kategorię C też robiła w CSMW), ale ci z SP i WL zrobili duże oczy, jak pierwszego dnia poszli "na garaże" i zobaczyli na czym mają się szkolić. Jeden gość wyciągnął telefon i od razu zadzwonił do swojego dowódcy:
Wodzu, oni nam tu kurwa Starami każą jeździć. Zabierzcie nas stąd i wyślijcie gdzieś, gdzie jest normalnie! "Stary", czyli samochody ciężarowe średniej ładowności Star 200 i 266, to całkiem niezłe ciężarówki. Czy raczej były takie kilkadziesiąt lat temu, kiedy się pojawiły. Generalnie konstrukcje z lat sześćdziesiątych, a te konkretne egzemplarze którymi mieliśmy jeździć, wtedy miały dwadzieścia parę - trzydzieści lat (i jestem przekonany, że dzielnie służą do dziś). A! Był jeszcze jeden Star 1142 (czyli mocno zmodernizowana "dwusetka"), pojazd trochę nowszy, ale też w dwudziestym pierwszym wieku żaden cud techniki; no i jeden - o ile dobrze pamiętam - 12.155, czyli model wyprodukowany jeszcze przed przejęciem starachowickiej fabryki przez MANa, ale już w sporej części bazujący na manowskich podzespołach. Czyli jak na warunki MW - cud techniki właśnie. Ale nasza grupa akurat miała do dyspozycji 266.
Pytamy tego co dzwonił:
Co? Zatkało kakało? Takimi sprzętami to pewnie mało który z was jeździł, co? A on mówi, że 200 i 266 to nie pamięta, kiedy w ogóle widział, a 1142 to czaaasem u nich odpalają, żeby jakiś gruz przewieźć czy coś w tym stylu, ale tylko po terenie jednostki i żeby pod żadnym pozorem nie wyjeżdżać za bramę, bo nie wiadomo, kiedy się to rozpadnie i w ogóle strach i śmierć w oczach. Pogadaliśmy jeszcze chwilę, pośmialiśmy się z dostępnego sprzętu (ja skrycie otarłem łzę z oka na myśl o tym, że to w sumie dla mnie coś normalnego i ja takimi złomami jeżdżę codziennie
) i poszliśmy do Pana Instruktora, żeby zacząć się szkolić.
Kończąc tę przydługą wypowiedź dodam jeszcze tylko, że wspomniane wyżej "garaże" to właściwie były takie wiaty; czyli że sprzęt stoi sobie na dworze, tylko na niego nie pada. A że akcja miała miejsce jakoś pod koniec lutego czy na początku marca i akurat były mrozy, to morał z tej historii jest taki, że Pan Instruktor powiedział, że mamy dziś wolne, bo jego wóz akurat nie dopalił i dziś już nie odpali